[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Wypędzili nas, jakby wymiatali śmieci.- Nie miałem pojęcia, że.- zaczął Hosni, któremu nie mieściło się w głowie, że nie tylko jego naród potraktowali w ten sposób Amerykanie i ich izraelscy lokaje.- Dawno się to stało?- Sto lat temu.Wszystko zaczęło się około tysiąc osiemset sześćdziesiątego piątego roku.Pewno, walczyliśmy, robiliśmy co się dało, ale nie mieliśmy szans.Rozumiesz, byliśmy sami jedni.Wy macie chociaż przyjaciół, a nam nikt nie przysyła armat ani czołgów.Dlatego zginęli najlepsi wojownicy.Amerykanie szykowali zasadzki i mordowali wodzów, tak właśnie zabili Szalonego Konia i Siedzącego Byka, a potem stłoczyli nas, zagłodzili, więc musieliśmy się poddać.Zostawili nam byle jaką ziemię, sam piach, podsyłają jedzenie, tyle żebyśmy z głodu nie zdechli, ale za mało, żebyśmy porośli w siłę, a kiedy tylko ktoś z naszych postawi się im jak mężczyzna, zaraz.Mówiłem ci, co zrobili mojemu bratu.Zastrzelili go zza węgła, z ukrycia, jak jakiegoś drapieżnika.Wszyscy mogli to sobie obejrzeć w telewizji, żeby było jasne, co się robi z Indianinem, który zaczyna się stawiać.Hosni zrozumiał nagle, że przybysz jest ich towarzyszem walki.Nie, to nie szpicel.Doświadczył w życiu dokładnie tego samego, co Palestyńczycy.Niesłychane.- Ale dlaczego zawitałeś między nas?- Musiałem zwiewać, zanim mnie dopadną.Człowieku, pewno że nie ma się czym chwalić, ale co miałem robić? Czekać aż mnie drapną? - Marvin Russell wzruszył ramionami.- Kombinowałem, dokąd by tu zwiać, żeby spotkać ludzi podobnych do mnie, a potem znaleźć sposób na powrót.Może jeszcze kiedyś nauczę swoich, jak mają walczyć.- Smętnie potrząsnął głową i dodał: - Czasem, kurwa, sam tracę nadzieję, ale nie dam się, nie dam.Rozumiesz?- Rozumiem, dobrze to rozumiem, przyjacielu.Z moim ludem działo się podobnie, zanim się jeszcze urodziłem.Ale ty też musisz coś zrozumieć: ta walka nie jest beznadziejna.Dopóki masz siłę, żeby wstać i bić się cios za cios, jest nadzieja.Dlatego na ciebie polują.Boją się ciebie!- Chciałbym, żeby tak było - westchnął Marvin, czując że pył z otwartego okienka kabiny drapie go w oczy.Do domu jedenaście tysięcy kilometrów.- No więc, co robimy?- Kiedy twój lud walczył z Amerykanami, w jaki sposób zdobywaliście broń?- Na wrogu.- Dokładnie tak samo jak my, Marvin.Fowler przebudził się gdzieś nad Atlantykiem, gratulując sobie w myślach pierwszego numeru w powietrzu.Dawniej nigdy nie umiał się zdobyć na erotyczne wyczyny w samolocie.Zastanowił się nawet, czy pozwolił sobie na podobne osiągnięcie którykolwiek inny prezydent w drodze na spotkanie z papieżem.Nikt jeszcze przed nim nie obracał własnego doradcy do spraw bezpieczeństwa! Fowler spojrzał przez okienko.Pod tą północną szerokością - samolot mijał pewnie Grenlandię - przestwór wciąż pozostawał jasny, nie pozwalając się domyślić, czy to już poranek, czy na razie jeszcze noc.W samolocie, mijającym strefy czasowe szybciej, niż podpowiada to zegarek, pytania takie graniczą z metafizyką.Podróż do Rzymu również zatrącała o metafizykę.Będzie się o niej pamiętać.Fowler orientował się w historii na tyle, by wiedzieć, że dzieje ludzkości nie znają podobnego precedensu.Może chodzi tylko o początek długiego procesu, może o jego zakończenie, lecz tak czy inaczej, mówiąc po prostu, udało mu się położyć kres wojnie.Od tej pory nazwisko J.Roberta Fowlera będzie się kojarzyć z rzymskim traktatem, podpisanym z inicjatywy rządu amerykańskiego.To dzięki przemówieniu Fowlera w ONZ delegacje zjechały do Watykanu, to podwładni Fowlera kierowali rokowaniami, to Fowler pierwszy złoży podpis pod dokumentem.To jego wojska zagwarantują trwałość pokoju.Fowler osobiście zaskarbił więc sobie pamięć wśród potomności.Tego rodzaju nieśmiertelności pożąda każdy polityk, lecz tylko niewielu dane jest ją osiągnąć.Czy tak trudno zrozumieć gorączkę tej chwili? Fowler zadawał sobie wciąż to pytanie, siląc się na beznamiętną refleksję.Nareszcie odstąpi od niego największa z prezydenckich trwóg.Od pierwszej chwili bowiem, odkąd tylko zaczął myśleć o prezydenturze - kiedy był jeszcze zwyczajnym prokuratorem, ścigającym capo z clevelandzkiej gałęzi Cosa Nostry - zadawał sobie wciąż to samo pytanie: “Co będzie, jeśli się okaże, że musisz nacisnąć guzik?” Czy odważyłby się na to? Czy potrafiłby uznać, że gwoli bezpieczeństwa własnego narodu trzeba poświęcić życie tysięcy, ba, milionów innych ludzi? Fowler uznał sam, że prawdopodobnie nie: nie pozwoliłaby mu na to wrodzona dobroć.Wykształcono go po to, by kierował ludźmi, by prowadził ich ścieżką ku poprawie.Ludzie nie zawsze rozumieli, że kara się ich dla ich własnego dobra, za to Fowler rozumiał doskonale, że zarówno racja moralna, jak i logika leżą po jego stronie.Wierzył, że ponieważ nigdy nie kieruje się emocjami, o pomyłce z jego strony nie może być mowy.Co do tego miał całkowitą pewność.Pewności takiej wymagała zresztą jego rola i funkcja.Gdyby się okazało, że zasady, jakimi się kieruje, są nieważne, cała dotychczasowa pewność zmieniłaby się w pospolitą arogancję.Arogancję zaś zarzucano Fowlerowi niejednokrotnie.Jednego nie był więc pewien: czy potrafi spojrzeć w twarz groźbie wojny atomowej.- Na szczęście problem rozwiązał się sam.Chociaż Fowler nigdy nie przyznawał tego publicznie, uważał, że Reagan i Bush usunęli groźbę takiej wojny w sposób ostateczny.Zmusili Moskwę do tego, by przyjrzała się własnym sprzecznościom i poznawszy je, zmieniła dotychczasową politykę.W dodatku zmusili ją do tego drogą pokojową, ponieważ w odróżnieniu od zwierząt, ludzie potrafią rozumować logicznie.Oczywiście pozostało na świecie wiele ognisk zapalnych, lecz jeśli tylko nie pozwoliło się sytuacji wymknąć spod kontroli, zadanie obecnego prezydenta USA było proste.Obecna podróż zapowiadała rozwiązanie najniebezpieczniejszego z pozostałych jeszcze światowych konfliktów, w dodatku takiego, z którym nie umiał sobie poradzić żaden z dotychczasowych szefów państwa.To, co nie udało się Nixonowi i Kissingerowi, to, co oparło się dzielnym wysiłkom Cartera, niepewnym gestom Reagana czy wreszcie szczerym sztuczkom Busha i jego następcy, uda się teraz Bobowi Fowlerowi.Sama myśl o tym przyprawiała go o zawrót głowy.Nie dość, że trafi do podręczników historii, to jeszcze ułatwi sobie zadanie przed czekającą go drugą częścią kadencji, zapewniając sobie na dodatek reelekcję, przewagę nad rywalem w czterdziestu pięciu stanach, przemożny wpływ na opinie Kongresu i wprowadzenie w życie swojego bogatego programu pomocy społecznej.Osiągnięciom na skalę historii towarzyszy prestiż międzynarodowy i klaka na domowym podwórku.Nie ma lepszego, szlachetniejszego sposobu na umocnienie się przy władzy i wykorzystanie tej władzy.Jednym pociągnięciem pióra, a właściwie, jak każe zwyczaj, kilku piór, Fowler osiągnął wielkość, stając się olbrzymem pośród ludzi dobrych i dobrym człowiekiem pośród mocarzy.Nikomu z jego pokolenia nie udał się podobny wyczyn.Nikomu w całym stuleciu.Nikt i nic nie odbierze mu tej satysfakcji
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|