[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nauczyłam się na pamięć w trakcie zapisywania.A do tego jeszcze ten mąż zobaczył, że sobie zapisuję widoki z foto­grafii i powiedział, że może mi dać opis techniczny obiektu od zewnątrz, i dał.Powiedział, że opisu technicznego obiektu od wewnątrz nie ma i on wątpi, żeby kiedykolwiek powstał, ale od zewnątrz zrobili.Aha, a graf uchodził za pomylonego, bo wszystkie prace budowlane wykonywał własnoręcznie.No, prawie wszystkie.- Dobra, stany umysłowe grafa są mało ważne.Mów o faktach!Okrętka odwróciła się na krześle, wypiła trochę herbaty ze szklanki Tereski, oparła się wygodniej i wyciągnęła nogi.- Fakty ci właśnie przekazałam - oznajmiła.- Więcej nie ma.Jako pierwsze ostrzegało przed klątwą biuro we Wrocławiu.Ci tutaj krzywili się i natrząsali, a teraz sami twierdzą, że ciąży klątwa, z tym, że za nic w świecie nie chcą mówić szczegółowo.Każdy udaje, że w żadną klątwę nie wierzy i nie chce tam jechać z różnych innych powo­dów, ałe daję wam słowo, wyglądają, jakby wierzyli w nią święcie, i ciągle komuś się wyrywa, że ktoś tam nie wierzył, i proszę, sam się przekonał.Na chwilę zapanowało milczenie.Tereska i Januszek pa­trzyli na Okrętkę z wyraźnym niesmakiem.Tereska z polito­waniem pokiwała głową.- No dobrze, a nasz mąż? Co z nim było?- Nic.To znaczy, słowa nie powiedział, poza tym, co już wiesz o złamaniu na szosie.Przyznał się tylko, że owszem, nocował w zamku, i absolutnie nic poza tym.- I nie pytałaś go?!- Pytałam nachalnie.Udawał kretyna, jakiego świat nie widział.W ogóle nie rozumiał, co się do niego mówi.Chyba współczuję tej żonie.Za to o samym zamku, jako o budo­wli, opowiadał bez końca i dlatego tyle wiem.No, teraz mów, co ci powiedział ten instruktor!Tereska rozważała przez chwilę uzyskane informacje.^ Skrzywiła się, westchnęła, odstawiła tacę na tapczan i wró­ciła do biurka.- Ten instruktor w zasadzie opowiadał mi o katastrofach samochodowych - zaczęła tajemniczo.- Doskonała za­chęta dla kogoś, kto właśnie robi prawo jazdy.No i między innymi, na bazie opisywania różnych okropnych tras, wspomniał, jak raz był w takiej miejscowości, która nazywa się Gnaty.Zawiózł tam jakiegoś faceta, bo sam jechał do Gryfowa, więc mógł go podrzucić kawałek dalej.Wyjechał dość późno.- Czekaj no! - przerwał z naganą Januszek.- Skąd wyjechał?- Z Gnat.W drogę powrotną.- Takie rzeczy mów wyraźnie, skąd i dokąd, bo to tam jechał, tu jechał i wszystko się myli.- Dobrze.Z Gnat wyjechał dość późno, bo jadł tam kolację, ten zawieziony facet go zaprosił, miał tam rodzinę i jedli u rodziny.- Co jedli, możesz pominąć - powiedziała szybko Okrętka.- W każdym razie alkoholu nie używał.Ledwo wyjechał, zaraz za Gnatami natknął się na rozbity samochód.Kierow­ca i dwóch pasażerów byli w niezłym stanie, tylko samo­chód w kawałkach, bo była akurat beznadziejna gołoledź i podobno wyjechał im nagle na szosę pijany rowerzysta.Instruktor mówi, że rower rzeczywiście leżał, ale pijaka ani śladu.Oni mówili, że uciekł, zostawił rower i prysnął w las, co jest o tyle prawdopodobne, że rower sam na szosę nie przyszedł, a żadnych zwłok też nie było.Widoczność dobra, bo świecił księżyc.Instruktor mówi, że obejrzał sobie ten ich samochód z ciekawości, opisał mi nawet dokładnie, jak ta ich katastrofa wyglądała, każdy szczegół obadał.Kierowca nie był taki głupi, żeby hamować, ale pijaka chciał ominąć i wpadł w poślizg.- O Boże.! - jęknęła Okrętka.- Cicho bądź! - syknął na nią Januszek.- Mów dalej, w poślizg i co? W którą stronę?- Najpierw w lewo.To znaczy tak, pijak im wyleciał z prawej strony i przewrócił się razem z rowerem.Kierowca skręcił w lewo, ale niosło go bokiem prosto na pijaka, więc dodał gazu.Wyciągnął za środek szosy, równocześnie jadąc bokiem, ale nie mógł tak jechać w nieskończoność, szosa była wąska i wysadzana drzewami.- Ile jechał? - przerwał Januszek.- Jakieś pięćdziesiąt, ale dodał gazu.Próbował skręcić w prawo, ciągle dodając gazu i walnął tyłem w drzewo.Odbiło go, poleciał na prawą stronę, walnął znów tyłem w drzewo, bokiem tyłu, znów go odbiło, poleciał na lewo i tym razem walnął przodem.- I cały czas dodawał gazu? - spytała kąśliwie Okrętka.- Nie, po drugim walnięciu przestał.Instruktor mówi, że niewiele brakowało, a byłby wyszedł z tęgo interesu, tyle że z pogruchmonionym tyłem, bo to był świetny kierowca, ale drzewo rosło o pół metra za blisko.A gołoledź była taka, że nikt się nie mógł utrzymać na nogach, coś zupełnie wyjąt­kowego.- Świetny kierowca i po czymś takim jechał pięćdzie­siątką? - zgorszył się Januszek.- Instruktor mówi, że sam też by jechał pięćdziesiątką, bo nie spodziewał się aż takiego lodowiska, ale przez przy­padek wcześniej przyhamował i połapał się w sytuacji.No i jechał trzydzieści pięć.Wracając do tematu, obejrzał, mó­wię, wszystko, i zabrał ich oczywiście, ale nie zaraz, tylko po długim ględzeniu.Oni się zastanawiali, czy by tu nie poczekać na milicję, a on ich przekonywał, że to nie ma sensu, bo mróz był cholerny, a w razie czego on będzie za świadka.Dla świętego spokoju narysował sobie nawet w ich oczach cały przebieg katastrofy, ale mówi, że jego zdaniem to był tylko taki pić na wodę i fotomontaż, bo dwóch z nim gadało, a jeden przez ten, czas wyciągał różne rzeczy z samochodu.- Z którego samochodu? - przerwał Januszek.- Jego?- Nie, ich.Z tego rozbitego.Chodziło im o to, żeby go zająć gadaniem i lataniem po szosie, żeby nie widział, co on wyciąga, i wcale nie kierowca wyciągał, tylko jeden z pasa­żerów.Zabrał ich w końcu do samej Warszawy, z tym, że jeden wysiadł po drodze.Mówił że cały czas opowiadali różne głupoty, gadali, że byli w zamku, gdzie straszy, istnie­je legenda, że kto zobaczy ducha, tego nieszczęście spotka, polecieli oglądać ducha i proszę, jakie skutki.Już mają ducha.Spytał, czy tego ducha widzieli, na co zaczęli się śmiać i powiedzieli, że kierowca widział.Kierowca był zły jak diabli i nic nie mówił.Potem wypytywali go dyploma­tycznie, po co był w Gnatach, jak często tam jeździł, kogo zna i inne takie, i on mówi, że jedno z dwojga, albo to byli szpiedzy, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl