[ Pobierz całość w formacie PDF ] .W recepcji wiedzą.To była druga część jego rzymskiego planu.Kiedy go wymyślił, uświadomił sobie, że stanowi on tylko replikę tego, co zrobił w Paryżu.Jeszcze przed końcem dnia zawodowiec, który go śledził, pozna miejsce pobytu Adriana.Komputery, odprawy paszportowe i współpraca międzynarodowa stwarzały błyskawiczny obieg informacji.Musiał to załatwić tak, żeby wszyscy myśleli, że wybiera się gdzieś, gdzie wcale się nie wybierał.Rzym najlepiej się do tego nadawał.Gdyby poleciał do Mediolanu, ludzie z IG zaczęliby wertować archiwa i odgrzebaliby z zapomnienia nazwę “Campo di Fiori".Nie mógł do tego dopuścić.Poprosił w recepcji hotelu Excelsior, by naszkicowano mu trasę wycieczki na południe.Do Neapolu, Salerno i Policastro, drogami, które poprowadzą go na wschód przez Kalabrię na wybrzeże Adriatyku.Na lotnisku wynajął samochód.A teraz do nagonki przyłączył się Theodore Dakakos.Dakakos, bardziej niebezpieczny i dysponujący szybszym obiegiem informacji niż Wywiad Wojskowy Stanów Zjednoczonych.Adrian wiedział, O co chodziło armii Stanów Zjednoczonych — o mordercę z Korpusu Oko.Ale Dakakosowi chodziło o urnę.To była znacznie większa stawka.Włączył się w melodramatyczny ruch uliczny Wiecznego Miasta i pojechał z powrotem na lotnisko Leonarda da Vinci.Zwrócił wynajęty samochód i kupił bilet lotniczy do Mediolanu.Ustawił się w kolejce do stanowiska odlotów Itavii, z opuszczoną nisko głową, przygarbiony, próbując się rozpłynąć w ochronnym gąszczu tłumów.W pewnej chwili ktoś popchnął go do przodu i wtedy — nie wiadomo dlaczego — przypomniały mu się słowa pewnego wybitnego prawnika.“Możesz biec ze stadem, pośrodku stada, ale jeśli chcesz czegoś dokonać, przeciskaj się do brzegu i odłącz się od niego".Darrow.Z Mediolanu zadzwoni do ojca.Wymyślił jakieś kłamstwo o bracie — wszystko jedno jakie, teraz nie miał głowy się nad tym zastanawiać.Ale musi dowiedzieć się czegoś więcej o Dakakosie.Dakakos zaczynał go osaczać.·Siedział na łóżku w mediolańskim Hotel di Piemonte, dokładnie tak samo, jak siedział na łóżku w londyńskim Savoyu, i wpatrywał się w rozłożone przed sobą kartki papieru.Ale tym razem nie były to rozkłady lotów różnych linii lotniczych.Miał przed sobą kserokopie wspomnień ojca sprzed pięćdziesięciu lat.Czytał je jeszcze raz — nie po to, by dowiedzieć się czegoś nowego — znał je niemal na pamięć — ale dlatego, że czytanie odraczało moment, kiedy będzie musiał podnieść słuchawkę.Zastanawiał się, na ile dokładnie przestudiował te notatki jego brat, z ich niepewnymi opisami i oderwanymi, często niejasnymi refleksjami.Andrew przeanalizował je pewnie z dociekliwością oficera przed akcją bojową.Notatki zawierały nazwiska.Goldonich, Capomontich, Lefraca.Nazwiska ludzi, do których trzeba było dotrzeć.Dłużej nie mógł już tego odwlekać.Złożył kartki, schował je do kieszeni kurtki i sięgnął po słuchawkę.Dziesięć minut później centrala hotelowa połączyła się z nim ponownie.Usłyszał w słuchawce sygnał telefonu dzwoniącego w domu na North Shore, osiem tysięcy kilometrów od Mediolanu.Odebrała matka i kiedy mu to powiedziała, zrobiła to z prostotą, bez wszelkich żałobnych ozdobników.Byłyby nie na miejscu, jej żałoba była zbyt osobista.— Twój ojciec umarł dziś w nocy.Żadne nie odezwało się przez dłuższą chwilę.Tym milczeniem wyrażali sobie miłość.Tak jakby się do siebie przytulili.— Natychmiast wracam do domu.— Nie, nie wracaj.On by sobie tego nie życzył.Wiesz, co masz robić.Znów zapadło milczenie.— Tak — odparł w końcu.— Adrian?— Słucham?— Mam ci do powiedzenia dwie rzeczy.Ale wolałabym tego teraz nie roztrząsać.Możesz to zrozumieć?— Chyba tak — odparł Adrian po chwili namysłu.— Odwiedził nas pewien pułkownik.Niejaki Tarkington.Był na tyle miły, że rozmawiał tylko ze mną.Powiedział mi o twoim bracie.— Tak mi przykro.— Przywieź go do domu.On potrzebuje pomocy.Wszelkiej pomocy, jakiej jesteśmy mu w stanie udzielić.— Zrobię, co będę mógł.— Tak łatwo spojrzeć wstecz i powiedzieć: “Tak, teraz zdaję sobie z tego sprawę.Teraz to widzę".Zawsze był zapatrzony w potęgę, nigdy nie rozumiał jej złożoności ani tego, że jej istota tkwi we współczuciu.— Mieliśmy tego nie roztrząsać — przypomniał jej syn.— Tak, nie chcę rozstrząsać.O Boże, Adrian, jestem taka przerażona!— Mamo, proszę cię!Jane zaczerpnęła głęboko powietrza, przewód telefoniczny przeniósł ten odgłos na odległość ośmiu tysięcy kilometrów.— Jeszcze druga sprawa.Był tu Dakakos
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|