[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Verity wciągnęła głęboko powietrze, zbierając siły.- Teraz cię zostawię.Zaczekaj tu do powrotu lorda Hawkeswella, Katherine.Wsadzi cię do bryczki iwyruszysz w drogę.Ja mam coś do załatwienia i nie mogę razem z tobą czekać.Katherine zmarszczyła brwi.- Nie rozumiem.- Powiedz mu, że wkrótce tu się z nim spotkam.Potraktuje cię jak dżentelmen, którym jest, nie martwsię więc, jak zareaguje na moją nieobecność.Katherine wydawała się w to wątpić, wyraznie przestraszona.Verity ujęła ją za nadgarstek.- Dasz sobie świetnie radę w podróży.Tutaj też dotarłaś sama.Trafisz do Cumberworth.Szczęśliwejpodróży, Katherine.Jestem pewna, że się kiedyś jeszcze spotkamy.Wsadziwszy Katherine do bryczki, Hawkeswell czekał jeszcze dziesięć minut na Verity, zanimzrozumiał, że się jej nie doczeka.Szedł drogą, zaglądając do sklepów i wiedząc, że nie ma jej w żadnym z nich.Uciekła.Kłamała,składając obietnicę, i znalazła środek transportu, gdy on szukał bryczki dla panny Johnson.OstrzegałVerity, że pojedzie za nią i ją znajdzie, ale w istocie nie miał pojęcia, dokąd mogła się udać.Doszedł aż na skraj starej osady.Zszedł na plażę, by zobaczyć, jak daleko od wybrzeża jest jachtSummerhaysa i czy uda się z nim porozumieć.Kiedy, mrużąc oczy, wpatrywał się w lśniącą wodę, do płytkiej zatoczki wpłynęła łódz rybacka.Widział ją kątem oka, ale w końcu zwróciła jego uwagę.Przyjrzał się łodzi.Przybijała do brzegu, a nie odpływała z młodą kobietą w morze, ale to muprzypomniało, że nie tylko drogi łączyły wioskę z resztą świata.Ależ z niego głupiec.Obiecała mu, że nie wynajmie powozu, ale na wybrzeżu morskim wcale niepotrzebowała powozu.Mogła bać się morza, ale determinacja zapewne pozwoliłaby ten strach, wrazie potrzeby, pokonać.Odwrócił gwałtownie głowę w lewo, gdzie stały inne łodzie rybackie.Ruszył w ich kierunku.- Czy nie możecie się pospieszyć?  zapytała Verity z rozpaczą.- Idzie z wodą, pani.Bez niej byłoby marnie.Minie sześć godzin, albo i więcej, zanim znowuprzybijemy do brzegu.%7łołądek jej się ścisnął na myśl, że tak długo będzie zdana na łaskę żywiołu.Ale i tak tupała nogąniecierpliwie, podczas gdy syn rybaka podtoczył beczkę do łodzi, a potem wciągnął ją na pokład.Nigdy by nie pomyślała, że tyle czasu trwają przygotowania do wypłynięcia małą łódką w morze.- Gotowe - oznajmił mężczyzna.Wyciągnął rękę.- Pani wskoczy teraz na pokład i odbijamy.Weszła na łódz niezgrabnie, ale w końcu mężczyzni zaczęli odwią-zywać liny.Strach przedponownym schwytaniem przez Hawkeswella ustąpił miejsca radości, że ucieka od niego.Siedziałaplecami do morza, żeby jeszcze większy strach przed morskim żywiołem nie stłumił radości.Ostatnia lina puściła.Patrzyła, jak domy stają się coraz mniejsze, w miarę jak odbijali od brzegu iotaczało ich coraz więcej wody.Akurat wtedy, kiedy przed oczyma jej wyobrazni pojawił sięprzerażający obraz ogromnej fali, która wznosi się i ją pochłania, zauważyła na plaży człowieka idącego energicznymkrokiem w ich stronę.Hawkeswell.- Pośpieszcie się - zawołała.- Dodatkowy funt, jeśli odpłyniemy natychmiast.Syn rybaka zabrał się do rozwijania żagla.Odpłynęli może ze sto jardów od brzegu, kiedy Hawkeswell ich zauważył.Wpadł na zniszczoną,niewielką przystań i stanął tam, łypiąc gniewnie.Czuła jego wściekłość.Wrzasnął na nich, żeby zawrócili.- Co za jeden? - zapytał syn.Ojciec wzruszył ramionami.- Pewnikiem dżentelmen.Pani go zna?- Jest dość daleko, a w słońcu trudno zobaczyć wyraznie.Nie zwracałabym na niego uwagi, dobryczłowieku.Kiedy opuścimy ujście rzeki, pamiętaj, że chcę płynąć na północ.Hawkeswell machał uparcie na łódz, żeby zawróciła.Miała nadzieję, że wkrótce mu się znudzi.- Co on tam krzyczy? - zapytał znowu syn.Ojciec przyłożył zwiniętą dłoń do ucha.- Trudno powiedzieć.Brzmi jakpo-porwanie.- Zaniepokoił się.-Chyba oskarża nas o porwanie.- Co za nonsens - parsknęła Verity.- Prosiłam, żebyście zabrali mnie w tę podróż.To niesłychane,żeby obcy człowiek wtrącał się w nie swoje sprawy.Na nieszczęście Hawkeswell zdołał już zwrócić uwagę kapitana.Mężczyzna przeszedł na rufę łodzi iponownie przyłożył trąbkę z dłoni do ucha.Krzyki Hawkeswella dla Verity brzmiały jak ptasie piski,nie chciała wierzyć, że rybak rozumie z tego cokolwiek.- Myślę, że wykrzykuje jakieś nazwisko.Yerl Awkswell? Merl Fawksell? - Pochylił się do przodu.Nagle dłoń mu opadła, z oczami pełnymi zdumienia odwrócił się do syna.- On chyba mówi, że jesthrabią Hawkeswellem. - Może też chce płynąć na północ - odparł syn.- Dobrze byłoby go zabrać, jeśli tego chce.Ojciec się zamyślił.Syn przestał stawiać żagiel.Verity się przeraziła.- Jeśli to w istocie hrabia, co wydaje mi się mocno wątpliwe, miałby własny jacht - zauważyła.- Niemusiałby wynajmować łodzi, żeby popłynąć na północ.- Prawda.Prawda - przyznał ojciec, drapiąc się po brodzie.Spojrzał na brzeg, gdzie Hawkeswellprzyjął postawę pełną godności i siły, stojąc ze skrzyżowanymi ramionami, na rozstawionych nogach.- Ale wygląda jak szlachetny dżentelmen.Może być hrabią.W życiu żadnego nie widziałem.- A ja tak - odezwała się Verity.- Wyglądają dużo szlachetniej niż ten tam.- Znowu krzyczy - powiedział syn.- Podpłynę bliżej, żeby lepiej słyszeć.- Nie! - krzyknęła Verity.- To zajmie minutkę.Jeśli jest hrabią, to nie będzie dobrze tak po prostu odpłynąć, nie? Moja żonaurwałaby mi uszy, gdybym przepuścił taką okazję i nie wynajął łodzi hrabiemu.Aódz zaczęła zawracać, zataczając szerokie koło, podczas gdy syn manewrował żaglem.Verityzrobiło się niedobrze, kiedy zobaczyła, że podpływają tak blisko.Jego postać stała się wyraznie widoczna.Niebieskie oczy przeszywały ją na wylot.- Mądrze z waszej strony, że zawróciliście - zawołał do kapitana.-Inaczej odpowiadalibyście przedsędzią.Kapitanowi oczy o mało nie wyszły z orbit.- Za co?- Porywaliście moją żonę.- Do diabła! - Zaszokowany kapitan odwrócił się do pasażerki.- Wcale mnie nie porywaliście.Gdyby jakiś sędzia się w to wmieszał, w co nie wierzę - to tylko pustegrozby - przysięgłabym, że wynajęłam tę łódz i. - Jeśli ja twierdzę, że to porwanie, to tak jest - zawołał Hawkeswell.- Oddajcie ją natychmiast alboodpowiecie za to.- Jeśli przybijecie do brzegu, odpowiecie przede mną - oświadczyła Verity.Kapitan znowu podrapał się w brodę.Zdjął czapkę i przejechał palcami przez włosy.Spojrzał naHawkeswella, a potem, nieśmiało, na Verity.- Nie chcę się wtrącać w kłótnię, rozumie pani [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl