[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Na czerwonej rasie doko-nuje się ustawicznie zbrodni.Ale, jako biały, wiem, że Indianin broni się nadaremnie.Jeżelinawet wy stąd dziś odejdziecie, zjawią się jutro inni, którzy dokończą waszego dzieła.Alepragnę was przestrzec.Wódz nie żartuje. Gdzie on poszedł? Po nasze konie. Macie je z sobą? Naturalnie.Gdy spostrzegliśmy, że zbliżamy się już do niedzwiedzia, ukryliśmy je, bokryjówki szarego niedzwiedzia nie szuka się na koniu.Wstał i oddalił się także, aby się uwolnić od ponownych pytań i nalegań.Poszedłem zanim i mimo to zapytałem: Sir, pozwólcie, że wam będę towarzyszył.Przyrzekam, że nie powiem ani nie zrobię ni-czego, co mogłoby was wprawić w kłopot.Inczu-czuna i Winnetou nadzwyczajnie mnie za-interesowali.54Jego osoba także mnie zaciekawiła, ale tego już nie chciałem mu powiedzieć. Dobrze, chodzcie, sir odrzekł. Odsunąłem się od białych, porzuciłem ich sposób życiai nie chcę już więcej nic o nich słyszeć, ale wy podobacie mi się, więc przejdziemy się razem.Po krótkiej rozmowie poznałem, że był to człowiek o niezwykłym charakterze, ale unika-łem wszelkich pytań na temat jego przeszłości.On natomiast śmiało pytał o moje sprawy, naco odpowiadałem mu tak obszernie, jak sobie tego życzył.Odszedłszy niedaleko od obozu,usiedliśmy pod drzewem.W czasie rozmowy przypatrywałem się dokładnie rysom jego twa-rzy.%7łycie wyryło na niej głębokie ślady.Były to ślady zwątpień i strapień, rysy, jakie pozo-stawia troska i niedostatek.Ileż to razy zapewne oczy jego spoglądały posępnie, groznie,gniewnie, trwożliwie, może nawet z rozpaczą? Teraz były one jasne i spokojne jak leśne je-zioro, którego tafli nie mąci wietrzyk, które jednak jest tak głębokie, że nie można zobaczyć,co się dzieje na jego dnie.Usłyszawszy ode mnie wszystko, co było godne wspomnienia,kiwnął z lekka głową i rzekł: Co do mnie, byłem złym człowiekiem, chociaż nigdy nie popełniłem zbrodni.Po długichlatach walki wewnętrznej znalazłem spokój porzuciwszy świat i ludzi.Przebywałem w różnych miejscach, aż wreszcie udałem się na Zachód.Tutaj spotkałemczerwonoskórych broniących się rozpaczliwie przed zagładą.Wiedziałem, że ich sprawa jestnieodwołalnie przegrana i że nie zdołam ich ocalić, ale jedno było możliwe: uczynić imśmierć lżejszą.Poszedłem między Apaczów i starałem się przystosować swoją działalność doich zwyczajów.Pozyskałem ich zaufanie i dziś już patrzę na pierwsze wyniki mej pracy.Chciałbym, żebyście poznali Winnetou: dzieło, którym najbardziej się chlubię.Ten młodzie-niec ma wielkie zdolności.Gdyby był synem europejskiego księcia, zostałby wielkim wo-dzem lub jeszcze większym bohaterem pokoju.Jako syn wodza indiańskiego, zginie jak całajego rasa.Pragnę aż do chwili śmierci być przy nim w każdej przygodzie, niebezpieczeństwiei potrzebie.To moje duchowe dziecko, kocham go bardziej niż siebie samego, a gdyby mikiedy przypadło to szczęście, żeby przeznaczona dlań kula ugrzęzła w moim sercu, umarłbymza niego z radością.Zamilkł spuściwszy głowę.Wzruszony do głębi jego wyznaniem, nie odzywałem się, każ-da bowiem uwaga w tej chwili musiałaby zabrzmieć trywialnie.Ująłem go tylko za rękę iuścisnąłem serdecznie.Zrozumiał mnie i odpowiedział lekkim skinieniem głowy i uściskiem.Dopiero po długiej chwili zapytał z cicha: Jak to się stało, że wynurzyłem się przed wami, sir? Widzę was po raz pierwszy, a możei ostatni.A może to zrządzenie boskie, że się z wami tu zetknąłem? Tak mi jakoś dziwnie, takmi smutno, ale ten smutek nie jest uczuciem bolesnym.Podobny nastrój przychodzi, kiedyliście spadają w jesieni.Jak to będzie, kiedy liść mojego życia spadnie z drzewa? Czy cicho,lekko i spokojnie, czy też wichura odłamie go przed czasem?Spojrzał pogrążony w cichej, półświadomej tęsknocie ku dolinie, skąd zbliżali się Inczu-czuna i Winnetou.Jechali teraz na koniach, a luznego konia Kleki-petry prowadzili z sobą.Powstaliśmy, by udać się do obozu, gdzie przybyliśmy równocześnie z nimi.Rattler stałoparty o wóz i z nabrzmiałą, czerwoną twarzą wytrzeszczał na nas oczy.Podczas naszej nie-obecności wypił tyle, że już nie mógł pić więcej i wyglądał bardziej na zwierzę niż na czło-wieka.Wzrok miał posępny jak byk przygotowujący się do ataku.Postanowiłem nie spusz-czać zeń oka.Wódz i Winnetou pozsiadali z koni i przystąpili do nas. Czy moi biali bracia rozważyli, czy mają pozostać tu, czy odejść? zapytał Inczu-czuna.Starszy inżynier szukając polubownego rozwiązania odrzekł: Gdybyśmy nawet chcieli odejść, to nie możemy, gdyż musimy się stosować do wyda-nych nam rozkazów.Pchnę dziś jeszcze posłańca do Santa F po rozporządzenia.Gdy wróci,będę mógł odpowiedzieć.55Było to niezle pomyślane, gdyż zanimby posłaniec powrócił, moglibyśmy skończyć robo-tę.Ale wódz rzekł stanowczo: Nie będę czekał tak długo.Biali bracia muszą oświadczyć natychmiast, co uczynią.Rattler napełnił sobie czarkę wódką i podszedł ku nam.Sądziłem, że coś knuje przeciwkomnie, on jednak zbliżył się do Indianina i rzekł bełkocząc: Jeżeli Indianie wypiją ze mną, to spełnimy ich wolę i odejdziemy, inaczej nie.Niechajmłody zaczyna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|