[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kocham cię, Gisela mia.- Kocham cię, Max.Zadzwoń wkrótce znowu.- Obiecuję.Reszta dnia, który go czekał, pozbawiona była osłody, za to pracowita, pełna pilnych zadań.Telefonując do Munsela, zastał go wychodzącego właśnie na lunch.Opowiedział mu swoją wieczorną rozmowę z Anną-Marią Loredon.Potem rzucił pomysł:- Po pierwsze, czy może pan sprawdzić, czy jakiekolwiek amerykańskie towarzystwo ubezpieczeniowe lub reasekuracyjne odmówiło, lub wstrzymało wypłatę z powodu eutanazyjnego zgonu w Holandii? Po drugie, Anna-Maria poinformowała mnie o istnieniu powiernictwa, ustanowionego przez jej ojca około dwanaście miesięcy temu, a zarządzanego przez firmę Lutz & Hengst.Przyszło mi do głowy, że pan mógłby ustalić drogą prawniczych kontaktów, jakie mogą być konsekwencje moich zeznań na temat eutanazji, a także - kto ustanowił powiernictwo i skąd pochodzą jego fundusze.Znając styl życia Hugha Loredona wątpię, żeby kiedykolwiek w swoim życiu miał dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów.- Ma pan niecodzienne pomysły, panie Mather.- Munsel wydawał się ubawiony.- Ale sprawdzę to.Bardzo dobrze, że pan zadzwonił.Po naszej dyskusji, jutro rano, mamy spotkanie z dwoma oficerami śledczymi w tej sprawie.Mam tu ich nazwiska - Hartog i Bechstein.Powinno się to skończyć koło pierwszej.Myślę, że potem zechce mnie pan zaprosić na lunch.- Z przyjemnością.- Dobrze.Mam również z biura prokuratora okręgowego wyciąg z zeznań w sprawie Danziger.W świetle tego, co otrzymałem, zapis pańskich rozmów w Amsterdamie i pańska interpretacja diariusza stają się niezwykle ważne.- Przygotuję notatki do rozmów.Diariusz będzie jednak wymagał dużo żmudnej pracy.- Będzie pan miał dość czasu.Rozprawa będzie za trzy miesiące.Do zobaczenia o dziesiątej, panie Mather.Potem już był czas na przechadzkę do Gina, na plotki przy barze i jednodaniowy lunch, a następnie do Bloomingsdala, aby kupić sobie coś do ubrania, bo do letnich upałów było jeszcze trzy miesiące.Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów był bez kobiety i wstydził się zapolować na jakąś.Przypomniał sobie pewien długi wieczór, kiedy siedział o zmroku z ojcem na werandzie, a młody, ale już starczo wyschnięty człowiek mówił mu:- Przychodzisz synu sam i wychodzisz sam.Przez całe swoje życie starasz się uniknąć samotności.Nigdy ci się to nie uda, dopóki jej nie zaakceptujesz.Pewnego dnia usiądziesz w spokojnym miejscu i zaczniesz sobie pogwizdywać lub mruczeć jakąś melodię, albo recytować dziecinne wierszyki dla nabrania otuchy.I wtedy, wyobraź sobie, nie będziesz już nigdy sam ze sobą.Są tak samo samotni ludzie, którzy usłyszą twoją melodię, przyłączą się, podejmą rytm.Gdy odejdziesz.podążą za tobą.Nie ma na to rady, ponieważ ich głowy są zajęte, tak jak i twoja, własnymi sprawami.Ale nie będziesz już nigdy sam.Będziesz mógł czuć się samotnie, ale nie będziesz sam.Czy to ma sens?Wtedy to mogło nie mieć sensu.ale teraz? Dobrze byłoby zafundować mu drinka i talerz makaronu u Gina.Już z mieszkania zadzwonił do galerii Berchmans et Cie.Dziesięć minut zajęło mu ustalenie, że tak, pan Berchmans przyjechał, że tak, pan Berchmans oczekuje pańskiego telefonu i że tak, tak, tak, pan Berchmans zostanie z pewnością zawiadomiony, gdy tylko powróci z lunchu.Oczekując na telefon, Mather wyjął notatnik i zaczął rekonstruować, słowo po słowie, swój dialog z nieboszczykiem Hughem Loredonem w Amsterdamie.Berchmans zadzwonił o czwartej po południu.Będzie w galerii do szóstej.Gdyby pan Mather zechciał wpaść, będzie mu miło przyjąć go i pokazać mu piękne rzeczy.co musiało znaczyć, że nadeszły obrazy od Camoensa z Rio i że Berchmansowi bardzo się podobały.Mather zakończył ostatnią stronę swojego amsterdamskiego dialogu, wystroił się w szare spodnie, błękitny blezer i klubowy krawat, po czym ruszył wzdłuż Madison, oglądając wystawy, aby się uspokoić i stłumić swoje rozdygotane nerwy.Miało to być kluczowe spotkanie, starcie z wielkim rekinem, w czasie którego wypróbowane będą do końca wszystkie jego siły, a wszystkie słabości zostaną bezlitośnie wykorzystane.Przechodził koło małego sklepu z kosztownymi artykułami optycznymi.Pod wpływem impulsu wszedł i kupił lupę.O przecznicę dalej skręcił do sklepu z drobiazgami i kupił miniaturowy scyzoryk, który zawiesił na breloczku z kluczami.Potem, w porywie sentymentu, wstąpił do kwiaciarni i zamówił kosztowną wiązankę dla Giseli w Zurychu i niewielką roślinę doniczkową na przywitanie w domu, dla Leonii Danziger.Jako ostatni gest wyzwania kupił sobie czerwoną różę do butonierki.Wtedy, z udaną beztroską, wszedł na stopnie galerii Berchmansa, pałacu z szarego kamienia na Siedemdziesiątej Trzeciej, pomiędzy Madison i Piątą.Odźwierny w liberii wprowadził go z powagą.Ładna dziewczyna powitała go z uśmiechem i zawiozła małą, ozdobną windą na pierwsze piętro, gdzie przyjął go Berchmans w długiej galerii, z której usunięto wszystkie obrazy, gdzie stały dwie sztalugi, każda zasłonięta aksamitną zasłoną.- A więc, mój drogi przyjacielu, jest pan jak zwykle punktualny.Dziś rano nasze damy przybyły z Brazylii, a po południu sam pan się stawia.Przyjrzyjmy się razem tym pięknościom.Potem porozmawiamy.Odsłonił obrazy i skierował Mathera w miejsce, z którego można je było najlepiej obserwować.Mather patrzał na nie długo, podczas gdy Berchmans obserwował Mathera.- Czy może je pan nazwać?- Ta na lewo to donna Delfina, na prawo jej córka, panna Beata.Przepraszam na chwilę.Zbadał portret donny Delfiny przy pomocy lupy.W prawym górnym rogu znajdowała się grupa domów, nad którymi górowała kwadratowa wieża z blankami i romańsko sklepionymi oknami w ścianach.W najwyższym oknie był malutki, ale wyraźny monogram Tolentina:TNMather zwrócił się do portretu dziewczyny i w cieniu najniższej fałdy jej sukni znalazł ten sam znak.- Czego pan szuka? - Berchmans był zaintrygowany.- Jeszcze nie skończyłem.Niech pan go potrzyma z łaski swojej.Wtedy, tak jak to robił Tolentino w Zurychu, poskrobał maleńką powierzchnię z tyłu każdego obrazu, wystarczającą do rozróżnienia słojów i struktury drewna.Były to gesty czysto teatralne.Sam nie potrafił odróżnić jesionu od brzozy, ani dębu od dziury w zagruntowaniu, ale monogramy powiedziały mu wszystko, co chciał wiedzieć.Gdy umieścił obrazy z powrotem na sztalugach, Berchmans niechętnie powiedział:- To było interesujące przedstawienie, panie Mather.Niech pan teraz powie, co oznaczało [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl