[ Pobierz całość w formacie PDF ] .- Ten pies doprowadza mnie do szału - rozzłościła się Zenobia, grożąc Sebastianowipróżną patelnią.- Na urlopie ciągle mamy z nim kłopoty.Jest strasznie wybredny.- W domu je tylko surową wołowinę - skarżyła się Kasia.- A jak mu się jej nie da, to potrafigłodować przez kilka dni.Trzeba mu będzie dać trochę wędzonego boczku - otworzyłaswoją puszkę z zapasami i odkrajała Sebastianowi kawałek boczku.- Ja wiem, na co Sebastian ma wielki apetyt - stwierdził Tell.- Na niespodziankę Wiewiórki.- Co to za niespodzianka? - zaciekawiła się Kasia.- Tajemnica.- odpowiedział Wiewiórka.66- Czy nie za dużo tajemnic? - powątpiewał doktor.- Wiewiórka nie chce otworzyć swojej puszki turystycznej - zdradził jego tajemnicę SokoleOko.-Trzyma w niej jakieś smakołyki.Mówi, że gdy przeżyjemy najbardziej fantastycznąprzygodę, to on wtedy wyda ucztę Lukullusa.- A co kryje się w tej puszce?- zainteresowałem się.- Właśnie nie wiadomo - rzekł Tell.- Dlatego nazwaliśmy ją puszką-niespodzianką.Mnie sięwydaje, że Sebastian chciałby zajrzeć do tej puszki.Widzisz, Wiewiórka, on poszedł wstronę naszego namiotu.Jeszcze przez dłuższą chwilę żartowaliśmy z puszki niespodzianki, a potem chłopcy wzięlisię do mycia naczyń w jeziorze.Pozostali członkowie naszego Związku zajęli się swoimisprawami.Noc była niezwykle ciepła i bardzo widna.Kasia zaproponowała chłopcomnocną wycieczkę na wieżę kościoła w Moryniu, z której podobno zobaczyć możnalegendarnego raka.Ale doktor i Zenobia zabronili im tego.Doktor zalecał chłopcomwypoczynek, oni jednak woleli bawić się w Indian atakujących nasz obóz.Kasia odgrywałarolę białej squaw, a jej jedynym obrońcą stał się Sebastian.Wkrótce jednak ta zabawaznudziła się im i pobiegli gdzieś, pozostawiając w obozie tylko Kasię.Ja i Hilda poszliśmy się kąpać w jeziorze, a gdy wyszliśmy na brzeg, w naszym obozie niebyło nikogo.?Nawet Kasi i Sebastiana.Mimo że minęła już jedenasta w nocy, całe towarzystwo poszłogdzieś na spacer, zapewne w stronę góry zamkowej, która w świetle księżyca malowniczorysowała się w granatowym tle nocnego nieba.Przebrałem się w pidżamę i wziąłem się do rozkładania siedzeń w wehikule.Hilda narzuciłana siebie szlafrok i paląc papierosa obserwowała, jak blask księżyca igra na ledwodostrzegalnych falach ogromnego jeziora.Raptem usłyszałem tupot kroków i do obozu wpadł zdyszany Tell.Dojrzał mnie i zatrzymałsię.Z trudem opowiadał gwałtownie łapiąc oddech.- Stało się nieszczęście, panie Tomaszu.Niech pan wezmie latarkę i biegnie na góręzamkową.Chwyciłem z tylnego siedzenia elektryczną latarkę.Tell skoczył do mego namiotu i takżewybiegł z latarką.- Mów, proszę cię, mów - chwyciłem go za ramiona, bo tak był przejęty tym, co się tamgdzieś stało, że nawet nie wyjaśnił mi niczego.- Sebastian - wykrztusił Tell.- Sebastian.zdechł!- Co?- A tak.Zdechł.Pewnie przez ten przeklęty boczek.- Rany boskie! - -złapałem się za głowę.- Biedna Kasia!I co sił w nogach pobiegłem za Tellem, który wielkimi susami sadził w.stronę góryzamkowej.Biegnąc natknęliśmy się na powracającą ze spaceru Zenobię.- Czy nie widzieliście Fryderyka? - zapytała, zanim zdołaliśmy wyjaśnić, dokąd i dlaczegobiegniemy.- Wydawało mi się, że Fryderyk poszedł na górę zamkową, ale go niespotkałam.- Sebastian zdechł! - wrzasnął w odpowiedzi Tell i pobiegł dalej.Po kilkunastu krokach wpadliśmy na pana Kuryłłę.To było już w kępie drzew porastających górę zamkową.Wbiegliśmy na ścieżkę między drzewa i wtedy zza krzaków wyłonił się nasz prezes.Rozpędzony Tell uderzył go głową w pierś i razem z panem Kuryłłą fiknął wielkiego kozła.- - Jezus Maria, biją! - krzyknął prezes.- Ratunku, biją!Podniosłem go ż ziemi, przeprosiłem w imieniu Tella i własnym.67- Stało się nieszczęście, Sebastian zdechł -- tłumaczyłem nasze nieostrożne postępowanie.- Zdechł? Otruty? Czyżby ktoś otruł go jajecznicą? - w jedynym oku prezesa dojrzałemprzerażenie.Dotknął ręką swojego brzucha i powiedział ze strachem:- Tak jest.Ta jajecznica była trująca.Odczuwam w żołądku jakiś ciężar.- Pies nie jadł jajecznicy, lecz boczek! - zawołał chłopiec.Oko Kuryłły błysnęło radośnie.- A więc on jadł boczek? To dobrze.To bardzo dobrze.Bo już mi się zdawało.Nie mieliśmy czasu słuchać jego wynurzeń.Tell ruszył ścieżką, a ja podreptałem za nim,nasz prezes zaś skierował się do obozu.Nie uszliśmy daleko.Z nieprzeniknionego cienia drzew wyłonił się żałobny kondukt.Naprzedzie kroczył Sokole Oko, na wyciągniętych rękach niosąc martwego Sebastiana, a zanim szła płacząca Kasia.Zamyleał kondukt pochlipujący Wiewiórka, który ronił łzy niebacząc, że powinien zachować się jak dorosły mężczyzna.Objąłem dziewczynkę ramieniem, starając się dodać jej otuchy.I tak powróciliśmy doobozu, w ciszy i smutku.Dogonił nas doktor, bo - jak się okazało - i on odbył spacer nagórę zamkową.Chciał obejrzeć Sebastiana, ale Kasia nie pozwoliła, histerycznie piszcząc: Nie ruszajcie mojego Sebastiana! Nie ruszajcie mojego pieska", i odebrała zwłoki psa odSokolego Oka.Rycząc wniebogłosy zaniosła je sama do obozu i położyła ostrożnie przedswoim namiotem.Chłopcy nakryli Sebastiana kocem.W obozie był już Fryderyk, zapalił lampkę campingową i postawił ją w sąsiedztwie okrytegokocem pieska.Usiedliśmy wianuszkiem dookoła.Kasia wciąż płakała i ten jej płacz ściskałnas za gardło.Chłopcy skryli się poza zasięgiem światła lampy, żeby nie widać było ich oczu.Podejrzewałem, że i oni mieli wielką ochotę do płaczu.Nawet Zenobia pociągnęła paręrazy nosem.Byłem ciekawy, jak wyglądały okoliczności śmierci Sebastiana, bo przecież jeśli pies strułsię boczkiem, to dziwne było, że zdechł tak nagle
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|