[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.O, właśnie, mówią tam po hiszpańsku, a mój hiszpański ujdzie w tłoku, zresztą wezmę przecież ze sobą Dinga.O jaki to samolot chodzi?- Premier ma lecieć Boeingiem 747 z linii JAL.Górny pokład za kabi­ną pilotów zmienią w salę konferencyjną, zamierzają też wstawić parę łóżek.Tam masz rąbać podsłuchy.Ich premier lubi kibicować woźnicom, poza tym podróże to dla niego nie pierwszyzna, więc próbuje w locie odespać zaległości.Clark wiedział już, co zrobi.- Ktoś musi im umyć okna.W końcu nie przylatują do własnej bazy lotniczej, jak nasz prezydent, który ma całą obsługę za miejscu.Jeżeli JAL utrzymuje regularną linię do Meksyku, ma na miejscu stałą ekipę zamiataczy, Meksykan.Sprawdzę, ile się da, o 747.Dostać się na pokład to żadna sztuka, jakoś sobie poradzę, albo wyślę Dinga przodem, z papierami, żeby nam załatwił posadę.Tak będzie łatwiej.Rozumiem, że dosta­liśmy zgodę aa operację?- Prezydent powiedział, żeby mu znaleźć sposób.Musi zatwierdzić ostateczny plan.- Pogadam z facetami z technicznego.- Clark miał na myśli wydział techniczno-naukowy CIA.- Jedyny prawdziwy problem to ten szum.Mam się z tym spieszyć, doktorze?- Masz się pospieszyć.- Już się robi.- Clark podniósł się z miejsca.- Słowo daję, znów będę węszył w polu.Może mnie pan znaleźć w nowym gmachu.Potrzeba mi parę dni, żeby zobaczyć, co się da zrobić.Czy to znaczy, że nie jadę do Anglii?- Przeszkadza ci to? - zapytał Jack.- Ale gdzie tam.Nawet wolę zostać w domu.- No to pięknie.Ja jadę, muszę zrobić gwiazdkowe zakupy w Hamley’s.- Nawet pan nie wie, jakie to szczęście mieć małe dzieci.Moje córki to chcą teraz tylko ciuchów i ciuchów, a gdzie ja się na tym znam?Clark nie znosił kupowania damskich ubrań.- Sally zaczyna nie dowierzać, ale mały Jack już czeka.Clark pokręcił głową i zauważył:- Jak tylko przestanie człowiek wierzyć w świętego Mikołaja, zaraz wszystko inne mu schodzi na psy.- Święte słowa, John.23OPINIE- Marnie wyglądasz, Jack - zauważył sir Basil Charleston.- Jeśli jeszcze raz ktoś mi tak powie, chyba dam mu wycisk.- Kiepski lot?- Rzucało przez całą drogę.Nie wyspałem się za bardzo.Wyraźniejsze niż zwykle cienie pod oczami Ryana świadczyły, że to prawda.- Cóż, może przekąska postawi cię na nogi.- Jaki ładny dzień - zauważył Jack, kiedy idąc Westminster Bridge Road ruszyli w kierunku parlamentu.Jak na początek angielskiej zimy dzień był rzeczywiście niezwykle jasny, a niebo czyste i bezchmurne.Od Tamizy zawiewał chłodny wiatr, lecz nie przeszkadzało to Jackowi.Miał na sobie gruby płaszcz i szalik.Zimny powiew wyrwał go z sennego odrętwienia.- Mówiłeś o kłopotach w pracy, Bas?- Znaleźliśmy pluskwę, wyobrażasz sobie? Podsłuch dwa piętra pod moim gabinetem! Teraz przetrząsamy cały budynek.- Takie czasy, kolego.KGB?- Tego nie wiem - odrzekł Charleston, kiedy szli przez most.-Zaczęło się od tego, że leciał nam tynk z fasady, ot, łuszczył się, zupełnie jak parę lat temu fasada Scotland Yardu.Tynkarze zaczęli łatać mur i znaleźli jakiś przewód, nie wiadomo od czego.Poszli za nim i.Nasi rosyjscy przyjaciele nadal działają w najlepsze, a w dodatku nie są jedyną służbą w okolicy.Widziałeś kiedyś takie rzeczy na swoim podwórku?- Nie widziałem.Langley jest w lesie, odwrotnie niż twój Century House.Jack miał na myśli położenie centrali wywiadu brytyjskiego w gęsto zaludnionej dzielnicy (tuż obok Century House stał, na przykład, duży blok mieszkalny), gdzie do podsłuchu wystarczał mikronadajnik o bar­dzo małej mocy.Centrala CIA w Langley mieści się w parkowo-leśnej okolicy, skąd trudniej wyprowadzić podsłuch, a ponieważ i budynki są nowsze od brytyjskich, Amerykanie mogli w nich założyć skomplikowa­ne systemy wygłuszania fal radiowych.- Powinniście zrobić to, co my i zainstalować pelengatory.- Kosztowałoby nas to majątek, a pieniędzy nie znajdziemy teraz za diabła.- I bardzo dobrze, przynajmniej mamy powód, żeby się przejść.Jeżeli ktoś potrafi nagrać nas tutaj, przegraliśmy i tak.- Zauważ, nie ma końca naszej zabawie.Wygraliśmy zimną wojnę, ale przedstawienie trwa dalej.- Pamiętam, był taki grecki bohater.Ten, którego bogowie skazali na wtaczanie głazu na stromy szczyt.Ilekroć mu się udało, skubany kamień zaraz się staczał na drugą stronę.- A, tak.Syzyf.Czy może Tantal? Tak dawno pożegnałem się z Oksfor­dem, że sam nie pamiętam.W każdym razie masz rację.Docieramy na szczyt i co widzimy? Następny cholerny szczyt.Szli wciąż nadbrzeżem Tamizy, oddalając się od gmachu parlamentu, za to coraz bliżsi pory obiadowej.Spotkania tego typu miały swoją etykietę.Do spraw zasadniczych przechodziło się więc dopiero po dłuż­szych pogwarkach i znamiennej chwili milczenia.Tym razem Ryan i Charleston zamilkli na widok spóźnionej gromadki amerykańskich tu­rystów, pstrykającej zdjęcia.Obaj szpiedzy obeszli całą grupę bokiem.Dopiero wtedy Jack zaczął:- Mamy taki kłopot, Bas.- Mianowicie? - zapytał Charleston, nie oglądając się nawet.Za dwój­ką rozmówców kroczyło trzech agentów ochrony, a z przodu kolejna para.Jack także się nie rozglądał, lecz przeszedł do rzeczy.- Mamy swojego człowieka na Kremlu.Widuje się z Narmonowem.Powiedział nam, że Andriej Iljicz obawia się puczu wojska i KGB.Dalej, że Rosjanie mogą się wycofać z układu o broni strategicznej.I jeszcze, że prawdopodobnie z magazynów w Niemczech zginęły taktyczne głowice atomowe.- Doprawdy? Pocieszające nowiny.Ufacie temu człowiekowi?- Jak mało komu.- Cóż, Jack, powiem ci w takim razie, że pierwsze słyszę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl