[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Brau​ner zro​bił zakłopo​taną minę.– Brakuje komputera – wyjaśnił Fabel.– Nie ma komputera, telefonu komórkowego, ładowarek,kart pamięci, na​wet elek​tro​nicz​ne​go kal​ku​la​to​ra.– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytał Brauner.– Że buszował po tym mieszkaniu Zabójcaz Sie​ci?– Mogę ci zagwarantować, Holger, że nie był to Zabójca z Sieci.Tego jestem absolutniepewien.Zrobił to ktoś inny, ktoś, kto nie tylko przewrócił do góry nogami to mieszkanie, ale takżezabrał komputer oraz komórkę, które były własnością Julii Henning.Ktoś, kto nie chce, żebyśmydo​wie​dzie​li się, kim był Zabójca z Sie​ci, ani co mu się przy​da​rzyło.– Te​raz na​wet ja stra​ciłam wątek – ode​zwała się Anna.– Wszystko w swoim czasie.– odpowiedział Fabel.– Tymczasem czy mogłabyś kontynuowaćnaszą pracę tutaj? Ja muszę wracać do komendy, żeby jak najszybciej porozmawiać z FabianemMen​kem o.Prze​rwało mu brzęcze​nie te​le​fo​nu.– Cześć, Janie, tu Werner.Nie uwierzysz, ale.Mamy następne ciało, które znalezionow wodzie.Policja portowa właśnie powiadomiła nas, że w pobliżu ujścia Peutehafen wyłowiliz rze​ki zwłoki.Właśnie prze​wożą je do Bu​ten​feld.Werner użył skrótu, który w żargonie policyjnym oznaczał nazwę kostnicy w InstytucieMe​dy​cy​ny Sądo​wej, dokąd tra​fiają wszy​scy ci, którzy zmar​li nagłą i po​dej​rzaną śmier​cią.– Za​raz tam będę – od​parł Fa​bel.ROZ​DZIAŁ 29Fabel, Nicola Brüggemann i Werner Meyer stali w milczeniu, przypatrywali się ciału, którepracownik kostnicy przywiózł na wózku do głównej sali.Taka dłuższa chwila ciszy mogłaby byćpotraktowana jako okazanie szacunku, lecz było to pozorne, bo tak naprawdę cała trójkazachowywała się w sposób typowy dla funkcjonariuszy policji.Trzeba poświęcić moment naprzyj​rze​nie się zwłokom, dokładne oględzi​ny i ocenę, żeby z per​spek​ty​wy spoj​rzeć na czyjąś śmierć.Ciało na noszach było blade i chude; spod przezroczystej skóry wystawały żebra, a ramionawydawały się cienkie jak kości kurczaka.Mimo oczywistego śladu zarostu na podbródku, tenczłowiek wyglądał raczej na chłopca niż na dorosłego mężczyznę.W jego czaszce ziały czterydziury, teraz już bezkrwawe – dwie tuż ponad linią włosów i dwie poniżej, przekłuwając gładkąpowierzchnię szerokiego czoła.Fabel dostrzegł ciemne cętki nad brwią denata: resztki prochustrzelniczego, świadczące o tym, że strzały oddano z bliskiej odległości.Pewnie klęczał, pomyślałFa​bel.Przy​pusz​czal​nie błagał, żeby da​ro​wa​no mu życie.Poniżej szczęki znajdowała się większa, bardziej paskudna rana – to w tym miejscu kula wyszłaz ciała.Poza tym na le​wej pier​si wid​niał ciem​no​zie​lo​ny ta​tuaż w kształcie odwróco​nej pętli.– Wszystko wskazuje na to, że mamy przed sobą doczesne szczątki niejakiego Haralda Jaburga –odezwał się Werner z taką miną, jakby przed chwilą skosztował czegoś kwaśnego.– W kieszenidżinsów zna​leźliśmy jego dowód tożsamości.Miał dwa​dzieścia osiem lat i nig​dzie nie pra​co​wał.– Myślałem, że był młodszy – zauważył beznamiętnie Fabel i odwrócił się do NicoliBrüggemann.– Obciążenie pracą systematycznie nam rośnie, więc wydaje mi się, że powinienemprzyjąć twoją pro​po​zycję – oświad​czył, igno​rując nie​me py​ta​nie Wer​ne​ra.– On ma na pier​si ta​tuaż – po​wie​działa Brügge​mann.– Tuż nad ser​cem.To chy​ba jakiś sym​bol.– Też to zauważyłem – odparł Fabel.– Według mnie wygląda jak prymitywna wersja greckiejlitery gamma.– Podniósł ręce nieboszczyka, żeby obejrzeć wewnętrzną stronę obu przedramion.–Nie widzę żad​nych in​nych śladów.– Moim zda​niem on nie​zbyt wygląda na wiel​bi​cie​la kla​sy​ki – za​uważył Wer​ner.– Nie.– przy​taknął Fa​bel.– Moim też nie.Czy wia​do​mo, gdzie miesz​kał?– W Billbrook.Już tam wysłaliśmy mundurowych – odpowiedział Werner.– Chryste Panie, Jan,jak tak dalej pójdzie, będziemy musieli wynająć łódź rybacką i ciągnąć sieci po Łabie, żeby wyłowićtych wszyst​kich sztyw​niaków.– Nigdy nam na to nie pozwolą – odezwała się Brüggemann.– I tak już przekroczyliśmyna​rzu​coną przez Unię normę wy​datków.– Mów do mnie jeszcze – odparł Fabel.– Werner, wiem, że jesteś po uszy zawalony robotą,a Annę zostawiłem w mieszkaniu Melihy, ale chciałbym, żebyście ty i Henk zajęli się także tąsprawą.Wrzuć nazwisko denata w komputer i pogadaj z Wydziałem Przestępczości Zorganizowanej.To mi wygląda na porachunki gangów narkotykowych, choć akurat ten koleś sam nie brał, o ilezdążyłem się zorientować.Zapytaj ich, czy w okolicy działa jakaś grupa, która używa jako znakuroz​po​znaw​cze​go li​te​ry gam​ma.– Okay, Janie.Ale moim zdaniem on wygląda na członka gangu w jeszcze mniejszym stopniu niżna miłośnika kla​sy​ki.– Może to zwykła płotka – wtrąciła Brüggemann.– Ktoś, kogo podejrzewali o oszustwo alboo to, że jest ka​pu​siem.Ale owszem, zga​dzam się, że nie bar​dzo pa​su​je na gang​ste​ra.Pracownik kostnicy powrócił, taszcząc ze sobą wielki worek z grubego plastiku.Bez​ce​re​mo​nial​nie rzu​cił go na klatkę pier​siową mar​twe​go mężczy​zny.– Pytaliście o jego ciuchy – powiedział.– Zostały zapakowane, bo pytali o nie ci z ZakładuKryminalistyki.Nadal są mokre, więc lepiej, żeby szybko wyjęli je z tego wora, bo inaczejza​pleśnieją.– Uroczy chłoptaś – powiedział Werner, kiedy pracownik kostnicy ponownie zostawił ichsa​mych.– Widać, że ta ro​bo​ta wy​zwa​la w nim nie​po​ha​mo​wa​ny opty​mizm.Fa​bel od​czy​tał na głos listę do​wodów dołączoną do wor​ka.– „Czarna albo ciemnoszara bluza z kapturem.Czarne albo ciemnoszare dżinsy.CiemnozielonyT-shirt.Ozdobiona ćwiekami skórzana przepaska na rękę, prawy nadgarstek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl