[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Poza tym Dalgliesha przezornie poproszono o eskortowanie pacjenta.Detektyw lakonicznie podziękował i usiadł przy stole między Ursulą Hollis a Henrym Carwardine'em.Podwieczorek był niewyszukany, wręcz szkolny.Na stole nie położono obrusu.Na pociętym dębowym blacie, pełnym wypalonych śladów, ustawiono dwa brązowe dzbanki, którymi zarządzała Dorothy Moxon, dwie tace z grubo pokrojonym ciemnym chlebem, cienko posmarowanym czymś, co Dalglieshowi przypominało margarynę, słoik z miodem i dzban z napojem drożdżowym, talerz z bułeczkami domowego wypieku z czarnymi porzeczkami.Była też misa z jabłkami.Wyglądały na spady.Każdy pił z brązowego kamionkowego kubka.Helen Rainer podeszła do kredensu ustawionego pod oknem i przyniosła trzy podobne kubki oraz talerze dla gości.Był to dziwny podwieczorek.Carwardine całkowicie ignorował gościa, jedynie raczył pchnąć w jego kierunku tacę z chlebem i masło, a i z Ursulą Hollis Dalgliesh nie bardzo potrafił nawiązać kontakt.Jej napięta, blada twarz zwracała się ku niemu bez przerwy, a dwoje dysharmonijnych oczu szukało jego wzroku.Męczyło go, że pacjentka stawia mu jakieś wymagania, desperacko usiłując wzbudzić w nim zainteresowanie czy nawet uczucie, którego nie miał i zupełnie nie potrafił ofiarować.Lecz szczęśliwym trafem wspomniał o Londynie.Jej twarz pojaśniała.Ursulą zapytała, czy zna Marylebone i rynek na Beli Street.Zaczęli zawzięcie rozprawiać o stołecznych targach ulicznych.Ożywiła się, nawet poładniala i detektyw zauważył ze zdziwieniem, że rozmowa o Londynie w jakiś sposób ją uspokaja.Nagle Jennie Pegram nachyliła się nad stołem i powiedziała z udawanym niesmakiem:- Śmieszny zawód, chwytanie zabójców po to, żeby ich powiesić.Zastanawiające, że wam się to podoba.- Nie podoba, a poza tym już się ich nie wiesza.- No to zamyka na dożywocie.Myślę, że to jeszcze gorsze.Poza tym założę się, iż niektórzy z tych, których pan schwytał w swojej młodości, zostali powieszeni.Dostrzegł w jej oczach niemal pożądliwy błysk.Nie było to dla niego żadną nowością.Odparł cicho:- Pięciu.Ciekawe, że tylko o nich ludzie chcą słyszeć.Anstey uśmiechnął się łagodnie i odezwał jak człowiek, który pragnie zachować bezstronność.- To nie jest tylko kwestia kary, Jennie, prawda? Istnieje przecież kwestia odstraszania, potrzeba zaszczepienia wśród ludzi niechęci do przemocy i zbrodni; nadzieja zreformowania i zrehabilitowania zbrodniarza; ważne jest też to, by nie mógł tego zrobić po raz drugi.Przypominał Dalglieshowi znienawidzonego dyrektora szkoły.Człowiek ów chętnie inicjował szczere dyskusje, gdyż uważał to za swój obowiązek, ale zawsze robił to z pozycji siły: pozwalał na ograniczone wyrażanie nieprawomyślnych opinii pod warunkiem, że w wyznaczonym czasie klasa doszła do właściwych przekonań, to znaczy zaczęła podzielać jego poglądy.Teraz wszakże Dalgliesh nie musiał ani nie zamierzał brać udziału w takiej rozgrywce.Jennie znów zadała pytanie:- Przecież nie mogą tego zrobić ponownie, jeśli się ich powiesi, prawda?- To rzeczywiście ważny i ciekawy problem - odparł detektyw.Proszę mi jednak wybaczyć, osobiście mnie on nie fascynuje.Jestem na wakacjach.a właściwie w okresie rekonwalescencji.i usiłuję zapomnieć o pracy.- Chorował pan? - Carwardine z ostrożnością dziecka niezbyt ufnego w swe umiejętności sięgnął przez stół po miód.- Mam nadzieję, że pańska wizyta tutaj nie jest, choćby podświadomie, związana z leczeniem.Może szuka pan wolnego miejsca? Chyba nie cierpi pan na żadną postępującą i nieuleczalną chorobę?Anstey wtrącił swoje:- Wszyscy cierpimy na tę samą nieuleczalną chorobę.Zwiemy ją życiem.Carwardine uśmiechnął się z zadowoleniem, jakby zdobył punkt w jemu tylko znanej rozgrywce.Dalgliesh zaczynał się czuć jak uczestnik podwieczorku u Szalonego Kapelusznika z “Alicji w Krainie Czarów".Nie był nawet pewien, czy ta uwaga miała pozory głębi, czy odzwierciedlała jedynie głupotę.Za to odniósł wrażenie, że Anstey użył jej nie po raz pierwszy.Nastąpiła krótka cisza i wszyscy siedzieli zażenowani.Wreszcie odezwał się Wilfred:- Michael nie wspominał, że czeka na pana.- Zabrzmiało to niemal jak wyrzut.- Może nie otrzymał mojej pocztówki.Powinna dotrzeć tego ranka, gdy umarł.Nie znalazłem jej w jego sekretarzyku.Anstey obierał jabłko; żółta skórka wykręcała się nad jego palcami.Nie odrywając wzroku od owocu, powiedział:- Do domu przywiózł go ambulans.Tego ranka nie mogłem go podwieźć.Z tego, co wiem, ambulans zatrzymał się przy skrzynce pocztowej, prawdopodobnie na prośbę Michaela.Później ksiądz wręczył jeden list mnie i jeden mojej siostrze, więc powinien otrzymać pańską kartkę.Nie widziałem żadnej pocztówki, gdy zajrzałem do sekretarzyka, by poszukać testamentu i ewentualnie innych instrukcji, które mógł pozostawić.To było wczesnym rankiem po jego śmierci.Ale mogłem, rzecz jasna, coś przeoczyć.Dalgliesh odezwał się swobodnym tonem:- Skoro jej nie ma, to znaczy, że ojciec Baddeley po prostu ją wyrzucił.Szkoda, że musiał się pan włamywać do sekretarzyka.- Włamywać? - Ton Ansteya odzwierciedlał tylko grzeczne pytanie zdziwionego człowieka.- Ktoś wyważył zamek.- Ach, tak.Sądzę, że Michael zgubił kluczyk i sam to zrobił.Gdy szukałem jego dokumentów, sekretarzyk był otwarty.Nawet nie przyszło mi do głowy, by sprawdzić zamek.Czy to takie ważne?- Panna Willison może tak uważać.Zdaje się, że sekretarzyk należy teraz do niej.- Wyłamany zamek rzeczywiście zmniejsza jego wartość.Przekona się pan jednak, że w Folwarku Toynton nie przywiązujemy wielkiej wagi do dóbr materialnych.Znowu uśmiechnął się przepraszająco i spojrzał na Dorothy Moxon.Panna Willison pochyliła głowę nad talerzem i nie podniosła oczu.Dalgliesh odezwał się ponownie:- To chyba głupie z mojej strony, ale chciałbym mieć pewność, że ojciec Baddeley wiedział, iż zamierzam go odwiedzić.Mógł wsunąć moją pocztówkę do swoich dzienników.Lecz ostatniego tomu nie ma w sekretarzyku.Tym razem Anstey uniósł wzrok.Błękitne oczy spotkały oczy piwne - niewinne, grzeczne i spokojne.Tak, też to zauważyłem.Zdaje mi się, że przerwał pisanie pamiętników z końcem czerwca.Niespodzianką było raczej to, że je wogóle pisał, a nie że tego zaniechał.W końcu człowieka nuży własna osoba i zapisywanie błahostek o pozorach trwałej wartości.- Mimo to dziwne, że po tylu latach przerwał pisanie w połowie roku.- Właśnie wrócił ze szpitala po ciężkiej chorobie i chyba nie miał złudzeń co do prognoz dotyczących jego dalszego życia.Wiedział, że śmierć nadchodzi wielkimi krokami, więc być może postanowił zniszczyć dzienniki.- Zaczynając od ostatniego tomu?- Niszczenie dzienników przypomina zapewne proces niweczeniu pamięci.To naturalne, że zaczyna się od lat, które najmniej szkoda tracić.Stare wspomnienia są nieustępliwe.Zaczął od spalenia ostatniego tomu.Grace Willison znów poprawiła grzecznie, lecz stanowczo:- Nie od spalenia, Wilfredzie.Ojciec Baddeley używał po powrocie ze szpitala piecyka elektrycznego.Na kominku stoi naczynie po dżemie z suszonymi trawami.Dalgliesh przypomniał sobie salonik w Chacie Nadziei.Rzeczywiście tak było.Pamiętał stary, szary kamionkowy pojemnik i osypujący się bukiet suszonych liści oraz traw zdobiących niewielki kominek.Spomiędzy kratek rusztu wystawały zakurzone i brudne od sadzy łodygi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|