[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaskoczony bandyta usiłował się wyrwać, lecz Max dopadł do niego i kopnął kolanem w krocze.Cios był tak silny, że mężczyzna zgiął się w pół.Próbując złapać oddech, upuścił swój nóż motylkowy.Stal zagrzechotała o beton.Blackburn ponownie zbliżył się do pirata i trafił go w głowę błyskawiczną kombinacją ciosów - lewym sierpowym, prawym prostym i lewym hakiem.Chwytając wciąż oddech, z krwawiącym no­sem i ustami, Pan Łamiący Przepisy zatoczył się chwiejnie na barierkę.Max nie ustąpił ani na moment.Stanął w postawie bokserskiej, opuścił nisko podbródek i wkładając w to całą wagę, trafił go w policzek kolejnym miażdżącym ciosem.Chciał skończyć z facetem, nim ten dojdzie do siebie.lub przyjdą mu z pomocą przyjaciele.Jednak tylko w połowie osiągnął swój cel.Gdy Pan Łamiący Przepisy stracił przytomność i padł jak kłoda, drzwi pożarowe otworzyły się z trzaskiem i na podest wypadli następni bandy­ci.Pierwszy z nich był niski i przeraźliwie chudy.Miał na so­bie workowatą, brązową koszulkę, bawełniane spodnie i oku­lary przeciwsłoneczne od Oakleya.Biegnący tuż za nim Pan Magazyn Ilustrowany był może o głowę wyższy i znacznie tęższy.A jednak to mężczyzna w okularach okazał się najgroźniej­szym przeciwnikiem.Zaatakował w sposób, którego Blackburn nie mógł przewidzieć.Max sięgał właśnie po pistolet, gdy drobny Azjata opadł do przysiadu, wyrzucił równolegle do podłoża jedną nogę i obra­cając się na drugiej, zatoczył nią łuk.Zupełnie nie przygoto­wany na tak celne i silne podcięcie, trafiony w kostkę Blackburn poczuł ogromny ból, promieniujący aż do kolana.Zato­czył się, kulejąc i wyciągając niezdarnie ręce w stronę poręczy, tym razem jednak nie zdołał jej chwycić i spadł na schody.Przekoziołkował dwukrotnie, z prawą ręką na chwycie pisto­letu, lewą zaś wykręconą w dole po tym, jak wyciągnął ją, by zmniejszyć siłę upadku.Uderzył z hukiem o podest i wykrzywił twarz, poczuwszy ogromny ból w lewym boku.Nie miał wątpli­wości, że poważnie zranił, a może nawet złamał łopatkę.Mimo to wciąż miał pistolet.Wciąż trzymał w dłoni odbez­pieczoną i gotową do strzału broń.Obróciwszy się na plecy, ujrzał, jak facet w okularach przeciw­słonecznych zbiega po schodach i kieruje się prosto na niego z impetem jakiegoś cholernego pocisku rakietowego.Zwężone oczy napastnika nie przestawały patrzeć pustym wzrokiem.Świadomy, że przegra, jeśli chybi, Max podniósł pistolet, wy­celował starannie w serce i pociągnął za spust.Odgłos strzału zabrzmiał dziwnie sucho i nie odbił się na­wet echem w betonowej klatce schodowej, niemniej jednak jego skutek był dramatyczny.Gdy bandytę dosięgła ciężka kula kaliber.45, z jego koszuli trysnęła krew i fragmenty tkanki.Okulary przeciwsłoneczne spadły mu z nosa i uderzyły w ścia­nę.Siła uderzenia odrzuciła ciało do tyłu i Blackburn zoba­czył, jak mężczyzna wymachuje bezradnie ramionami i szero­ko, z niedowierzaniem otwiera oczy.Po chwili napastnik roz­ciągnął się bezwładnie na schodach.Max spojrzał ponad zwłokami na górny podest, dostrzegł, że Pan Magazyn Ilustrowany wsuwa dłoń pod obszerną ko­szulę, i strzelił raz jeszcze, nim tamten zdołał wyciągnąć to -cokolwiek to, do diabła, było - po co sięgał.Rozległ się kolejny głuchy odgłos wystrzału i facet z przy­stanku padł na beton, chwytając się kurczowo za pierś.Pracownik Rogera Gordiana wiedział doskonale, że zyskał jedynie chwilową przewagę, i z trudem usiadł.Trzej napastni­cy, z którymi się uporał, nie mogli aż tak bardzo wyprzedzać reszty swoich kompanów.Jeśli tylko pozostawali ze sobą w kon­takcie, co było wysoce prawdopodobne, tamci mogli w każdej chwili wpaść przez drzwi.Z chwilą, kiedy przekroczą próg, jego sytuacja się pogorszy, i to drastycznie.Musiał działać szybko, naprawdę szybko.Wstał, chwytając się kurczowo poręczy, żeby się podeprzeć.Ból w ramieniu i kostce był wręcz nie do wytrzymania.Przyj­rzał się uważnie piwnicznemu korytarzowi, niedaleko którego upadł.Jakieś dziesięć, może piętnaście stóp po prawej dostrzegł olbrzymie podwójne drzwi i błyskawicznie postanowił spraw­dzić, dokąd prowadzą.Z wysiłkiem odepchnął się od balustrady i kulejąc, dotarł do celu.W tej samej chwili piętro wyżej z ogromnym hukiem otwo­rzyły się drzwi.Sekundę później rozległy się kroki.Dudniły na schodach.To jeszcze bardziej zmobilizowało Blackburna do pośpiechu.Nietrudno było sobie wyobrazić reakcję kolejnych bandytów, kiedy dotrze do nich, co zrobił z ich kompanami.Mówiąc deli­katnie - nie będą zadowoleni.Naparł całym ciałem na metalową zasuwę, pchnął ją do góry i drzwi stanęły otworem.Zalało go słabe wieczorne światło.Przed nim rozciągała się rampa załadowcza przechodząca w krótką uliczkę równoległą do Dumpsters.U jej wylotu, przy krawężniku, stała ciężarówka dostawcza.Sporych rozmiarów, namalowany w skos napis New Bridge Linens nie pozostawiał wątpliwości, co robi tutaj ten samochód.Kierowca tkwił na swoim miejscu w kabinie.Max zatrzymał się.Zauważył, że mężczyzna oparł głowę o zagłówek i przechylił ją tak, by móc wyglądać przez okno od strony pasażera.Ujrzał jego bezwzględną, pełną złości twarz i zdał sobie sprawę, że wpadł prosto na wóz, którym jego wro­gowie zamierzali odjechać po akcji.Kierowca otworzył drzwi po swojej stronie, wyskoczył z cię­żarówki i obiegł maskę, kierując się ku rampie.Już na pierw­szy rzut oka widać było, że przeciwnik jest potężnie zbudowa­ny, i Max nie czuł się na siłach, by się z nim zmierzyć.Zrozu­miał, że nawet w normalnych warunkach byłaby to ciężka walka, a przecież daleko mu było do najlepszej formy.Dlatego też z pistoletem w prawej dłoni wycofał się do budynku, chwy­cił zasuwę i szybko zaryglował drzwi.Modlił się przy tym w duchu, by znaleźć inne wyjście, nim zostanie otoczony.W tej chwili prawe ramię Maxa przeszył potężny ból.Szarp­nął się gwałtownie niczym pochwycona na haczyk ryba i wy­puścił pistolet z dłoni.Jego oddech stał się chrapliwy, gdy z niedowierzaniem spojrzał w dół i stwierdził, że coś rozdarło mu rękaw poniżej łokcia i zatopiwszy się w mięśniach, unieru­chomiło rękę.Rozpoznał rodzaj stalowego haka zawieszonego na cienkim łańcuchu - śmiertelnie niebezpieczną azjatycką broń, którą Chińczycy nazywali “latającym pazurem”.Męż­czyzna, który trzymał koniec łańcucha, wbił w niego bez­względne spojrzenie.Wyglądał jak bliźniak pirata w okula­rach od Oakleya.Podwójne drzwi, które zaryglował, otworzyły się z trza­skiem.Blackburn dostrzegł kątem oka wyrastające po lewej stronie zwaliste ciało mężczyzny, który przed chwilą wysiadł z ciężarówki.Chwycił desperacko zdrową ręką napięty łańcuch i próbo­wał wyrwać hak z przedramienia, lecz “pazur" ani drgnął; utkwił zbyt głęboko.Mój Boże, kim są ci faceci? - pomyślał, brocząc obficie z rany i znacząc beton krwią, która ściekała po łańcuchu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl