[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Daniel niemal słyszał jegoniespokojny oddech, prawie czułwoń strachu.Wychylonyniebezpiecznie poza krawędzdachu, przyjrzał się czwórcenapastników.Wszyscy bylimłodzi, wychudzeni izdeterminowali, i wszyscy nosilicoś, co Pantalekis zidentyfikowałjako zbroje.Przynajmniej sądził,że to zbroje, dopóki jedna z nichnie zaczęła się zmieniać.Noszącyją młodzieniec opadł na czworaki,a wtedy z płytek na jegoprzedramionach wysunęły siękolejne płytki, i jeszcze kolejne,aż wreszcie dłonie znikły podwarstwą metalu i chłopak stał naczterech kończynach równejdługości, jak wilk.Dosłownie jakwilk, bo w międzyczasie hełm zmetalicznymi kliknięciamiprzepoczwarzył się w pełnąostrych zębów paszczę izwierzęcy łeb.Wilkopodobnytwór miał nawet ogon, któryporuszał się niespokojnie. O kurwa mamrotałPantalekis, jednocześniezafascynowany i przerażony.Kurwa, kurwa.Brodacz uniósł strzelbę i wypalił.W tym samym momencie wilkskoczył tak wysoko i daleko, jakz całą pewnością nie skoczyłbyżaden człowiek.Kula odbiła sięod opancerzonego ciała, ametalowe zęby zagłębiły się wmiękkiej skórze gardła.Wszystko rozegrało się takszybko, że Pantalekis nie zdążyłnawet powiedzieć czwarty raz kurwa.Brodaty mężczyznaznikł pod potężnym stalowymcielskiem, a pozostali trzejnapastnicy dołączyli do swegokompana.Daniel zamknął oczy.Zdachu słyszał teraz odgłosyrozrywania ciała i miażdżeniakości.Trzask wykręcanychstawów, krótkie, ostre słowa, jakpowarkiwanie zwierząt.Duszny,metaliczny zapach krwi i smródtreści żołądkowych, których niemógł czuć na tej wysokości, ajednak czuł.Pierdoleni jaskiniowcy, mamrotałDaniel.Wzbierała w nim falamdłości, usta miał pełne gęstejśliny, której nie potrafił przełknąć.Gdy otworzył oczy, było powszystkim, brodaty mężczyznawyglądał, jakby przejechał po nimpociąg, ze zmiażdżonej twarzyostała się tylko kępka brody,dawniej koloru lwiego futra, ateraz lepkiej i szkarłatnej, zbiałymi odłamkami kościwplątanymi pomiędzy włosy.Nad zwłokami stali napastnicy w tym ten, który jeszczeniedawno był metalowymwilkiem, teraz przywrócony doludzkiej postaci.Krew brudziłapłytki czegoś, co wyglądało nazbroję, a co zbroją z pewnościąnie było.Wszyscy czterejwyglądali na śmiertelniewyczerpanych, jakby przedchwilą przebiegli maraton.Dyszeli ciężko, spływając potem,a jeden ledwo trzymał się nanogach i aby nie upaść, musiałoprzeć dłonie o ścianę.Mimo towciąż miał na tyle sił, by łapiącoddech, ze złością mówić coś dodrugiego mężczyzny, który wręku trzymał strzelbę brodacza.Pantalekis cofnął się nieco dalej,nagle zdając sobie sprawę zniebezpieczeństwa.Gdyby tamcidostrzegli, że obserwuje ich zgóry, miałby przechlapane.Mimoto nie odszedł, na miejscutrzymała go ciekawość silniejszaniż strach, obrzydzenie i mdłości.Wiedział, że to jeszcze nie koniecwidowiska.Napastnicy najwyrazniej kłócilisię o broń, którą odebralibrodaczowi.Pantalekis nie znałich języka, ale kontekst sytuacjibył najzupełniej jasny.Pistoletyzgodnie przypadły wilkołakowi,ale o strzelbę rozgorzał spór.Ten, który opierał ręce o ścianę,wyprostował się z trudem iporuszył prawą dłonią, jakbychciał rozruszać nadgarstek.Pomiędzy zakutymi w metalpalcami przeskoczyły błękitneiskry.Mężczyzna ze strzelbą roześmiałsię gardłowo i zniknął, zanimtrafił go piorun.To nie jaskiniowcy, zdecydowałPantalekis, to porąbanibohaterowie komiksu, prosto zwyobrazni nawalonegonastolatka.Gdzie ja jestem?Ten ze strzelbą pojawił się kilkakroków dalej, a ten od piorunówodwrócił się w jego stronę, wciążze złością, wciąż poruszającdłonią.Wtedy czwarty mężczyznapowiedział coś mitygująco,wskazując jednocześnie sylwetkędziewczyny, która właśnie wyszłaz cienia.Mysiowłosa zatrzymała się nawidok zmasakrowanych zwłok.Na jej twarzy widać byłoobrzydzenie, które zaraz zastąpiłwyraz ponurego triumfu.Splunęła w stronę ciała, ale bliżejnie podeszła.Mężczyzna, ten najstarszy i chybazarazem najrozsądniejszy, ujął jąza ramię i przeprowadził obokmartwego brodacza.Dziewczynaszła, odwracając głowę, rąbekdługiej sukni nurzał się we krwi.A może nie, może to ostatniePantalekis sobie tylko wyobraził,tak samo jak mógł sobiewyobrazić wyraz triumfu na jejtwarzy, ostatecznie tkwił przecieżwysoko na dachu.Odeszli w piątkę powolnymkrokiem zmęczonych, starychludzi, choć żadne z nich niewyglądało na więcej niżdwadzieścia kilka lat.Pantalekis przymknął oczy.Wiatrsuszył lepki pot na jego czole, a wtrzewiach znów odezwał sięzimny, kłujący ból.Danielwymamrotał pod nosem litanięuspokajających przekleństw,wszystkie te co ja tu robię, co zapierdolony świat, za co, kurwa,kurwa..Zazwyczaj pomagało, i tymrazem też tak było, choć dłużejtrwało, zanim Pantalekisodetchnął głęboko i ruszył wstronę zejścia z dachu.16Brodaty mężczyzna z pewnościąbył już całkowicie i absolutniemartwy, i jako taki budził wDanielu co najwyżej obrzydzenie,nic więcej.A Pantalekis miałwypróbowany sposób na radzeniesobie z nieprzyjemnymi widokami broń Boże nie ogarniaćwzrokiem całości, tylko skupić sięna jednym elemencie, w miaręmożliwości najbardziejneutralnym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|