[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Obejrzawszy się przez ramię ujrzał szeroką, zieloną wstęgę unoszącą się i opadającą na kolejne zbocza.Strumień wody nie rozlewał się szerzej i nie wsiąkał; niczym gigantyczna żmija wił się przez dolinki i łagodne wzgórki.Utrzymywał stały kierunek - ścigał uciekających korsarzy.Uświadomiwszy sobie ten fakt, Conan zmobilizował ostatnie rezerwy swych niespożytych sił.Sancha potknęła się i z jękiem rozpaczy osunęła się na kolana, zupełnie wyczerpana.Barbarzyńca podniósł ją, zarzucił na mocarne ramiona i pobiegł dalej.Kolana uginały się pod nim, a szeroka pierś drżała w spazmatycznym oddechu, który ze świstem wydobywał się przez zaciśnięte zęby.Zaczął się zataczać.Przed sobą widział równie zmęczonych marynarzy, poganianych przez strach.Niespodziewanie pojawił się przed nimi ocean, i zachodzące mgłą oczy barbarzyńcy dostrzegły “Wastrela”, nie uszkodzonego.Załoga na łeb, na szyję wskakiwała do łodzi.Sancha upadła na dno jednej z nich i legła bez ruchu.Conan razem z innymi zabrał się do wioseł, mimo że szumiało mu w uszach i czerwone płatki latały przed oczami.Bliscy zupełnego wyczerpania popłynęli w kierunku statku.W tej samej chwili zielona struga dotarła do rosnących na brzegu drzew.Grube pnie runęły jakby nagle pozbawiono je korzeni i wpadłszy w szmaragdową toń, zniknęły.Strumień przepłynął przez plażę, wpadł do oceanu i natychmiast nabrał głębszej, bardziej złowieszczej barwy.Bukanierów ogarnął na ten widok paniczny lęk, każący im zmuszać obolałe mięśnie do jeszcze większego wysiłku; nie wiedzieli, czego się obawiają, ale wiedzieli, że ta paskudna, zielona wstęga stanowi groźbę dla ciała i duszy.Conan wiedział, czego się obawiać i widząc jak szeroka struga wpada w morskie fale i mknie ku nim nie zmieniając kształtu czy kierunku, wytężył wszystkie pozostałe mu siły i tak mocno naparł na wiosło, że drzewce pękło mu w rękach.Jednak w tejże chwili dziób łodzi uderzył o burtę “Wastrela” i marynarze wdrapali się na pokład zostawiając szalupę własnemu losowi.Conan wniósł bezwładną Sanchę na ramionach, po czym bezceremonialnie rzucił ją na pokład i chwycił za koło sterowe, wykrzykując rozkazy do swej szczupłej załogi.Nikt nie kwestionował jego praw jako przywódcy - korsarze instynktownie słuchali jego poleceń.Zataczając się jak pijani, machinalnie wykonywali czynności, do jakich nawykli.Odcięty łańcuch kotwiczny z pluskiem wpadł do wody, a żagle załopotały i wypełniły się wiatrem.“Wastrel” zachwiał się i zakołysał, i majestatycznie ruszył w morze.Conan spojrzał w kierunku brzegu; zielona wstęga bezsilnie wiła się wśród fal o kilka jardów za rufą statku, niczym szmaragdowy płomień.Zatrzymała się.Cymmerianin powiódł spojrzeniem po zielonej strudze, po białej plaży, po niskich pagórkach, aż ku niewidocznemu za nimi miastu.Conan nabrał tchu w piersi i uśmiechnął się do zdyszanej załogi.Sancha stała przy nim; łzy ulgi spływały jej po policzkach.Bryczesy Conana były w strzępach; zgubił gdzieś pas i pochwę na miecz, który, wbity w deski pokładu, był poszczerbiony i zbroczony krwią.Krew zlepiła gęstą grzywę barbarzyńcy i spływała mu po podrapanych barkach, ramionach i piersi.Jedno ucho miał mocno naderwane, ale uśmiechał się szeroko, mocno stojąc na muskularnych nogach i wprawnie kręcąc kołem sterowym.- I co teraz? - spytała słabym głosem dziewczyna.- Teraz po królewskie łupy! - zaśmiał się.- Mamy nieliczną załogę i w dodatku mocno poharataną, ale dadzą sobie radę ze statkiem, a załogę zawsze można znaleźć.Chodź, dziewczyno, daj mi całusa.- Całusa? - krzyknęła bliska histerii.- W takiej chwili myślisz o całowaniu?Jego śmiech zagłuszył skrzyp lin i łopot żagli.Jednym ruchem mocarnego ramienia przycisnął ją do piersi i z niepohamowaną przyjemnością wycisnął na jej ustach gorący pocałunek.- Myślę o życiu! - ryknął.- Co było, to było! Mam statek z waleczną załogą i dziewczynę o wargach jak wino, a to wszystko, czego zawsze pragnąłem.Opatrzcie sobie rany, łobuzy, i wynieście baryłkę piwa.Będziecie się zwijać jak jeszcze nigdy wżyciu! I ma to być ze śpiewem na ustach, niech was diabli! Do licha z pustymi morzami! Ruszamy na wody pełne kupieckich statków czekających tylko, by je złupić!STALOWY DEMON(The Devil in Iron)Raz jeszcze jego szczęście z kobietą trwało krótko.Złe moce czy niespokojny charakter powodują, że porzuca Sanchę w najbliższym porcie.Wraz z ocalałymi kompanami, słuchając ballady w portowej tawernie o niewyobrażalnych skarbach Koru, krainie leżącej na południe od rzeki Zarkheba, ulega czarowi pieśni i płynie na Ocean Zachodni ku tajemniczemu Południu.Tam też, w tajemniczej świątyni, spotyka kilku reprezentantów nieśmiertelnego plemienia Prastarej Rasy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|