[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Twoje szpiegowanie się skończyło.Wejdź, ale nie przez okno.to jest rzymski dom, nie jakaś szopa.Zawróciłem do drzwi frontowych i wszedłem do mrocznego westybulu.W świetle lampy woskowe maski przodków Lucjusza Licyniusza spoglądały na mnie, zdawało się, z ponurą satysfakcją.Przeszedłem przez zalane księżycowym blaskiem atrium, gdzie woń kadzidła przesłoniła wreszcie uporczywy odór rozkładu.Uniósłszy lampę wysoko, przyjrzałem się wyrytym w posadzce literom SPARTA.Niezgrabne linie mieniły się w tym mieszanym świetle złotem i srebrem, jak gdyby nie zwykły śmiertelny morderca, lecz jakiś bóg narysował je palcem na bladym kamieniu.Przed biblioteką nie było tym razem strażnika.Drzwi stały otworem.Krassus nie odwrócił się ani nie podniósł wzroku, kiedy wszedłem, wskazał mi tylko krzesło obok siebie.Po chwili odsunął przeglądane dokumenty, potarł nos i wziąwszy drugi srebrny puchar, napełnił go po brzegi winem z glinianej butelki.– Dziękuję, Marku Krassusie, nie jestem spragniony.– Wypij – rzekł tonem nie znoszącym sprzeciwu.Posłusznie podniosłem puchar do ust.Wino było ciemne i mocne, rozeszło się po mej piersi ciepłą falą.– Falern – wyjaśnił Krassus.– Z ostatniego roku dyktatury Sulli.Wyjątkowy rocznik, ulubione wino Lucjusza.W piwnicy była już tylko jedna butelka.Dolał sobie do pełna, wylewając ostatnie krople do mego pucharu.Pociągnąłem mały łyk, wdychając doskonały bukiet.– Chyba nikt dzisiaj nie śpi – powiedziałem cicho.– Czas jakby stanął w miejscu.– Czas nigdy się nie zatrzymuje – rzekł Krassus z goryczą w głosie.– Nie jesteś ze mnie zadowolony, Marku Krassusie.A przecież zrobiłem tylko to, do czego zostałem wynajęty.Jeśli zrobiłbym mniej, oznaczałoby to, że gardzę szczodrym wynagrodzeniem, które mi obiecałeś.Spojrzał na mnie z ukosa.Wyraz jego twarzy był nieprzenikniony.– Nie obawiaj się – powiedział w końcu.– Otrzymasz swoją zapłatę.Nie dorobiłem się największego majątku w Rzymie na oszukiwaniu drobnych najemników.Skinąłem głową i pociągnąłem łyk falerna.– Czy wiesz, że przez chwilę tam, na arenie, kiedy tak przewracałeś oczami i wygłaszałeś swoją płomienną mowę, myślałem, że to mnie zamierzasz oskarżyć o zabójstwo Lucjusza Licyniusza?– Coś podobnego!– Tak.Gdybyś się ośmielił na taką bezczelność, chyba kazałbym jednemu z żołnierzy wbić ci na miejscu włócznię w serce.Nikt by mi tego nie miał za złe.Nazwałbym to samoobroną.Miałeś przy sobie sztylet, wyglądałeś na szaleńca i bredziłeś jak Cycero w zły dzień.– Nigdy byś tego nie zrobił, Marku Krassusie.Zabijając mnie natychmiast po takim publicznym oskarżeniu, zasiałbyś tylko ziarno wątpliwości we wszystkich obecnych.– Tak sądzisz, Gordianusie?Wzruszyłem ramionami, mówiąc:– Poza tym, rozmawiamy hipotetycznie.Nigdy takiego oskarżenia nie rzuciłem.– I nigdy tego nie zamierzałeś?– Wydaje mi się bezcelowe rozważać to pytanie, skoro nic takiego nigdy nie zaszło, a prawdziwy morderca został zidentyfikowany.w samą porę, by zapobiec strasznej pomyłce sprawiedliwości, mógłbym dodać, choć dla ciebie to zapewne tylko drobny szczegół.Krassus wydał gardłowy dźwięk, dziwnie podobny do warkotu.Nie przyszło mu łatwo odwołać kaźń po wcześniejszym pobudzeniu ciekawości tłumu i roznieceniu jego żądzy krwi.Nawet po dowiedzeniu winy Fabiusza mógł kontynuować igrzyska, gdyby nie stanowcza interwencja Geliny.Potulna, łagodna Gelina w końcu postawiła na swoim.Uzbrojona w prawdę, na naszych oczach uległa metamorfozie.Z zaciśniętą szczęką, z oczami błyszczącymi twardo jak szkło, zażądała, by Krassus położył kres swej farsie.Mummiusz, wzburzony i wściekły, przyłączył się do niej.Zaatakowany z dwóch stron Krassus poddał się.Rozkazał swej straży odprowadzić Fabiusza z powrotem do willi, sucho obarczył Mummiusza zadaniem zakończenia igrzysk i bezceremonialnie opuścił arenę.– Czy zostałeś do końca igrzysk? – spytał Krassus.– Nie.Wyszedłem chwilę po tobie.Po cóż miałbym mu wyjaśniać, że wraz z Aleksandrosem odnieśliśmy Ekona do willi, drżąc o jego życie? Krassus ledwo zwrócił uwagę, kiedy Eko zemdlał, i pewnie nawet o tym nie pamiętał.– Mummiusz mówił mi, że wszystko poszło gładko, ale oczywiście kłamie.Muszę być teraz pośmiewiskiem całej Kampanii.– Wątpię, Marku Krassusie.Nie jesteś człowiekiem, z którego ludzie odważyliby się śmiać, nawet za plecami.– Ale byli bez wątpienia rozczarowani
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|