[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Ten nie będzie miał dla niego miłosierdzia;gdyby zasię prorok był od Chrystusa mocniejszy, to by go w ręce495Henryk SienkiewiczNowowiejskiego nie wydał.Być może jednak, że prorok okaże nadnim jeszcze miłosierdzie i wyjmie z niego duszę, nim go mękązmorzą.Ale tymczasem Raszków był tuż.Wjechali w kraj skalisty,bliskość Dniestru oznajmujący.Azja pod wieczór wpadł w stanpółgorączkowy, półprzytomny, w którym mary mieszały się z rze-czywistością.Więc owo zdawało mu się, że przyjechali, że stają, żesłyszy koło siebie powtarzany wyraz: Raszków, Raszków! Następnie zdało mu się, że słyszy odgłossiekier rąbiących drzewo.Wtem poczuł, że mu głowę ochlustywają zimną wodą, a potemdługo i długo leją w usta gorzałkę.Wtedy ocknął się zupełnie.Nocbyła nad nim gwiazdzista, a tuż koło niego migotało kilkanaściepochodni.Do uszu jego doszły słowa:- Przytomny?- Przytomny.Patrzy rozumnie.I w tej chwili ujrzał nad sobą twarz Luśni.- No, bratku - mówił wachmistrz spokojnym głosem - czas na cię!Azja leżał na wznak i oddychał dobrze, albowiem ramiona miałwyciągnięte po obu stronach głowy, przez co rozszerzona pierś jegoporuszała się swobodniej i nabierała więcej powietrza niż wówczas,kiedy leżał przykrępowany do grzbietu bachmata.Rękoma nie mógłjednak poruszyć, bo były przywiązane nad głową do dębczakaidącego wzdłuż jego pleców i okręcone umaczaną w smole słomą.Tuhaj-bejowicz domyślił się zaraz, dlaczego to uczyniono, lecz w tejchwili spostrzegł i inne przygotowania, które zwiastowały, że mękajego będzie długą i okropną.Oto od połowy ciała aż do stóp byłrozebrany i uniósłszy nieco głowy, ujrzał między swymi nagimi ko-lanami świeżo obrobione siekierą ostrze pala.Grubszy koniec tegopala oparty był o pień drzewa.Od każdej nogi Azji szedł powrózkończący się orczykiem, do którego przyprzężony był koń.Azjaprzy blasku pochodni dojrzał tylko zady końskie i stojących nieco496Pan Wołodyjowskidalej dwóch ludzi, którzy widocznie trzymali konie przy pysku.Nieszczęsny junak objął wszystkie te przygotowania jednym rzutemoka, potem spojrzawszy nie wiadomo dlaczego ku górze, dostrzegłnad sobą gwiazdy i błyszczący sierp księżyca. Będą mnie nawlekać - pomyślał.I zacisnął zęby zaraz tak silnie, że aż kurcz chwycił go za szczęki.Pot wystąpił mu na czoło, a jednocześnie uczyniło mu się zimnow twarz, bo krew z niej uciekła.Potem zdało mu się, że ziemia ucie-ka spod jego pleców i że ciało jego leci i leci w jakąś niezgłębionąprzepaść.Na chwilę stracił świadomość czasu, miejsca i tego, co sięz nim dzieje.Wachmistrz podważył mu zęby nożem i znów począłlać gorzałkę w jego usta.Azja krztusił się i wypluwał palący płyn,lecz musiał go także i połykać.Wówczas wpadł w dziwny stan: niebył pijany, przeciwnie, nigdy rozeznanie jego nie było jaśniejsze,umysł bystrzejszy.Widział, co się dzieje, rozumiał wszystko, tylkoogarnęło go jakby nadzwyczajne podniecenie i jakby niecierpliwość,że to wszystko trwa tak długo i że nic się jeszcze nie rozpoczyna.Wtem obok dały się słyszeć ciężkie kroki i stanął nad nimNowowiejski.Na ten widok zadygotały w Tatarze wszystkie żyły.Luśni nie bał się, zbyt nim pogardzał, ale Nowowiejskim nie pogar-dzał, bo nie miał za co; natomiast każde spojrzenie na jego twarznapełniało duszę Azji jakimś zabobonnym strachem, wstrętem,ohyda.Pomyślał sobie w tej chwili: Jestem w jego mocy i boję sięgo! - a było to tak straszne uczucie, że pod jego wpływem włosywyprężały się na głowie Tuhaj-bejowicza.A Nowowiejski rzekł:- Za to, coś uczynił, w męce zginiesz!Lipek nie odrzekł nic, tylko począł sapać głośno.Nowowiejski usunął się na bok, nastała cisza, którą przerwałLuśnia:- I na panią podniosłeś rękę - rzekł ochrypłym głosem - ale paniteraz już u pana w komorze, a ty w naszych rękach! Przyszedł twój czas!497Henryk SienkiewiczOd tych słów akt męki dla Azji już się rozpoczął.Oto strasznyten człowiek w godzinę śmierci dowiadywał się, że zdrada jegoi wszystkie okrucieństwa na nic się nie przydały.Gdyby choć Basiazmarła w drodze, miałby tę pociechę, że nie będąc jego, nie będzieniczyją.I tę to pociechę odjęto mu teraz właśnie, gdy ostrze palabyło o łokieć odległe od jego ciała.Wszystko na próżno! Tyle zdrad,tyle krwi i tyle bliskiej kary - za nic! za nic zupełnie!.Luśnia ani wiedział, o ile cięższą uczyniły śmierć Azji te słowa:gdyby był wiedział, byłby je powtarzał przez całą drogę.Lecz teraz nie było już czasu na duszną zgryzotę, bo wszystkomusiało ustąpić wobec egzekucji.Luśnia pochylił się i wziąwszy wobie ręce biodra Azji, tak aby mógł nimi kierować, zawołał na ludzitrzymających konie:- Ruszaj! a powoli, razem!Konie ruszyły: wyprężone sznury pociągnęły za nogi Azji.Ciałojego sunęło się przez mgnienie oka po ziemi i trafiło na zadzierzysteostrze.Wówczas ostrze poczęło się w nim pogrążać i jęło się dziaćcoś strasznego, coś przeciwnego naturze i człowieczym uczuciom!Kości nieszczęśnika rozstępowały się, ciało darło się na dwie strony;ból niewypowiedziany, tak straszny, że graniczący niemal z potwor-ną rozkoszą, przeniknął jego jestestwo.Pal pogrążał się głębiej i głę-biej.Tuhaj-bejowicz zwarł szczęki, wreszcie jednak nie wytrzymał -zęby jego wyszczerzyły się okropnie, a z gardzieli wydobył się krzyk:A! a! a! - do krakania kruka podobny.- Wolno! - skomenderowałwachmistrz.Azja powtarzał swój straszny krzyk coraz szybciej.- Kraczesz? - spytał wachmistrz.Po czym krzyknął na ludzi:- Równo! stój! Ot, i już! - dodał zwracając się do Azji, któryumilkł nagle i tylko rzęził głucho.Szybko wyprzężono konie, za czym podniesiono pal, grubszyjego koniec spuszczono w umyślnie przygotowany dół i poczęto498Pan Wołodyjowskiobsypywać go ziemią.Tuhaj-bejowicz patrzył już z wysoka na tęczynność.Był przytomny.Straszliwy ten rodzaj kary był tym strasz-niejszy, że ofiary nawleczone na pal żyły czasem przez trzy dni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|