[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Natomiast my - owszem.Raebuck, Fresico, ja.Wszyscy coś wyczuliśmy, ka­pitanie.Jeśli to nie było w jednym z nas, musiało siedzieć w panu.Nie możemy mieć kapitana z krążącą w nim matrycą, rozumie pan.Nie da się nawet powiedzieć, jak bardzo by to mogło zaburzyć jego rozum.Jakie niebezpieczeństwo mogłoby na nas sprowadzić.- Nie ma żadnych matryc, Roacher.- Czy możemy być tego pewni?- Chciałbyś spojrzeć?- Ma pan na myśli połączenie? Pan i ja? Pomysł był dla mnie obrzydliwy, musiałem jednak to zaproponować.- Po.połączenie, tak - odparłem.- Łączność duchowa.Ja i ty, Roacher.Natychmiast.Zmierzmy szerokość pasm, wyrównajmy potencjały i skończmy z tym.Przyglądał mi się przez długą chwilę, jak gdyby rozważając prawdopodobieństwo blefu.Wreszcie musiał dojść do wniosku, że jestem zbyt naiwny, aby prowadzić grę, która mogłaby się okazać dla mnie tak ryzykowna.Wiedział, ze nie blefuję, że z pewnością nie mam żadnego lokatora, bo w innym przypadku nigdy bym mu nie zaproponował połączenia.- Nie - odezwał się wreszcie.- Nie ma potrzeby zawracać tym sobie głowy.- Jesteś pewien?- Jeśli pan mówi, że jest pan czysty.- Ale przecież mogę ją mieć w sobie i nawet o tym nie wiedzieć - odparłem.- Sam mi to po­wiedziałeś.- Niech pan o tym zapomni.Wiedziałby pan, gdyby ją pan w sobie miał.- Nigdy nie będziesz tego pewien, dopóki sam nie sprawdzisz.Połączmy się, Roacher.Popatrzył na mnie spode łba.- Nie ma o czym mówić.Niech pan o tym zapomni - powtórzył i odwrócił się.- Musi być pan czysty, jeśli tak bardzo chce pan połączenia.Ale coś panu powiem, kapitanie.Mamy zamiar ją znaleźć, gdziekolwiek by się ukrywała.A kiedy ją znaj­dziemy.Pozostawił groźbę bez zakończenia.Stałem pa­trząc na jego oddalającą się postać, dopóki nie zniknęła mi z oczu.17Po kilku dniach wszystko zdawało się wracać do normy.Pędziliśmy dalej w kierunku Cul-de-Sac.Wykonywałem moje codzienne zajęcia, choć wyda­wały mi się zupełnie pozbawione wszelkiego zna­czenia.Większość z nich istotnie takiego znaczenia nie miała.Jak dotąd, nie miałem poczucia, że Miecz Oriona jest pod moim dowództwem, chyba że tylko hipotetycznie.Robiłem jednak to, co robić musiałem.Nikt w zasięgu mojego słuchu nie rozmawiał o zaginionej matrycy.Podczas rzadkich okazji, kiedy miałem możność spotykać innych członków załogi podczas obchodów statku, z rzucanych spode łba spojrzeń wiedziałem, że wciąż mnie podejrzewają.Nie mieli jednak dowodów.Matryca w żaden sposób nie była uchwytna na pokładzie.Informatory statku nie były w stanie odnaleźć najmniejszego jej śladu.Byłem samotny i było to ogromnie bolesne.Wydaje mi się, że kiedy się już doświadczyło takiego rodzaju stałego duchowego połączenia, bez­ustannej łączności - nie jest się już tym samym człowiekiem.Nie wiem tego na pewno: brak wiary­godnych informacji o wtargnięciu uwolnionej matry­cy, jedynie opowiadają o tym pokładowe gadki, które trudno brać poważnie.Wszystko, co mogłem wie­dzieć, zawierało się w moim własnym cierpieniu po odejściu Vox.Była ona tylko niedorosłą dziewczyną, niesfornym dzikim stworzeniem, chwiejnym i nieukształtowanym; a jednak, a jednak żyła we mnie i dążyliśmy jedno ku drugiemu, by zbudować wspól­notę najgłębszą, coś w rodzaju małżeństwa.Można to tak określić.Po pięciu czy sześciu dniach wiedziałem, że muszę ja znów zobaczyć.Bez względu na ryzyko.Otworzyłem dostęp do pomieszczeń wirtualnych i dałem sygnał, że wchodzę.Nie było odpowiedzi; przez straszną chwilę obawiałem się najgorszego, że na skutek tajemniczego funkcjonowania wirtualności Vox została w jakiś sposób porwana i zniszczona.Tak jednak nie było.Przekroczyłem lśniące, ograni­czone różowością pole, będące bramą do pomiesz­czeń wirtualnych, i nagle poczułem ją koło siebie, przytuloną, drżącą z radości.Powstrzymała się od wejścia we mnie.Chciała, żebym powiedział, czy to bezpieczne.Zaprosiłem ją do siebie; nastąpiło to znane mi dobrze wrażenie, kiedy wślizgnęła się do mojego systemu nerwowego i staliśmy się jednością.- Mogę tu być króciutko - odezwałem się.- Wciąż jeszcze przebywanie z tobą jest dla mnie niebezpieczne.- Och, Adamie, było mi tu tak okropnie.- Wiem, mogę sobie wyobrazić.- Czy ciągle mnie szukają?- Sądzę, że zaczynają wyrzucać cię ze swych myś­li - odparłem i obydwoje roześmieliśmy się.Nie śmiałem pozostawać z nią dłużej niż kilka minut [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl