[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.No co, otwieramy?— Trzeba — odparł po prostu Doktor i zaczął odsuwać rygiel główny.— Może tylko udaje? — rzucił ktoś z tyłu.— Tak dobrze udawać potrafi tylko trup — rzucił Dok­tor, który zdążył jeszcze przyłożyć twarz do drugiego wziernika, zanim Koordynator odsunął latarkę.Stalowe rygle przesunęły się miękko w łożach.Drzwi stały otworem.Przez długą chwilę nikt nie przestępował progu — Fizyk i Cybernetyk patrzeli ponad ramionami stojących na przedzie.W głębi, na pogruchotanych płytach ekranowania, wciśnięta między rozchylone przemocą na boki ścianki działowe, spoczywała słabo połyskująca w świetle, garbata naga masa.Chwilami przebiegało po jej powierzchni najdelikatniejsze drżenie.— Żyje — szepnął zdławionym głosem Fizyk.W powietrzu unosił się ostry, wstrętny swąd, jak gdyby spalonego włosia, drobny sinawy dymek rozpływał się do reszty w smudze światła.— Na wszelki wypadek — powiedział Inżynier, podniósł elektrożektor, przyciskając przezroczystą kolbę do biodra, i skierował go w bok nieforemnej masy.Syknęło.Beziskrowe wyładowanie trafiło rozlewający się, pośrodku stromo wzniesiony kadłub tuż poniżej owego garbu.Ogromne ciało sprężyło się, wzdęło i jak gdyby zapadło w siebie, rozpłasz­czając się jeszcze bardziej.Górne brzegi białych ścianek działowych zadygotały przy tym, rozgięte wielką siłą na boki.— Koniec — oświadczył Inżynier.Przestąpił wysoki, stalowy próg.Weszli wszyscy.Daremnie usiłowali dopatrzyć się nóg, macek, głowy tego stworzenia.Bezwładną masą spoczywało na wyrwanej sekcji transformatora, bezkształtne, garb przewiesił się cały w jedną stronę, jak luźny worek pełen galarety.Doktor dotknął boku martwego ciała.Pochylił się.— Wszystko to jest raczej.— mruknął.— Powąchaj­cie — powiedział.Podniósł ku nim dłoń — na końcach palców błyszczało coś jak krople rybiego kleju.Chemik pierwszy pokonał odruch obrzydzenia.Krzyknął zdumiony.— Poznajesz, co? — powiedział Doktor.Wszyscy wąchali teraz — i poznawali gorzki zapach, jaki wypełniał hale “fabryki".Doktor znalazł w kącie dźwignię, która dała się zdjąć z osi, podsadził jej szerszy koniec pod ciało i usiłował obró­cić je na bok.Naraz pośliznął się, koniec dźwigni przebił skórę i stal wjechała niemal do połowy w tkankowy miąższ.— No, jesteśmy ugotowani — mało, że wrak, jeszcze i cmentarz! — warknął wściekle Cybernetyk.— Lepiej byś pomógł! — rzucił gniewnie Doktor, który mozolił się sam nad odwróceniem cielska.— Czekaj no, kochany — powiedział Inżynier — jak to może być, żeby to bydlę uruchomiło agregat? Wszyscy spojrzeli na niego w osłupieniu.— Rzeczywiście.— wybełkotał Fizyk.— No i co? — dodał głupkowato.— Żebyśmy mieli tu popękać, musimy go odwrócić, mó­wię wam, że musimy! — wypalił Doktor.— Chodźcie wszy­scy — nie, z tej strony.Tak! Nie brzydzić się! No, co tam?— Czekaj — powiedział Inżynier.Wyszedł i wrócił po chwili ze stalowymi drągami, których używali do kopania tunelu.Wsunęli je, jak lewary, pod martwy kadłub i na komendę Doktora dźwignęli w górę.Cybernetyk zadrżał, kiedy dłoń, osunąwszy mu się po śliskiej stali, dotknęła nagiej skóry stworzenia.Z przeraźliwym plaśnięciem prze­waliło się bezwładnie na bok.Odskoczyli.Ktoś krzyknął.Jak z gigantycznej, wydłużonej wrzecionowate ostrygi, wychylił się ze stulonych skrzydlate, grubych, pofałdowa­nych, mięsnych pochew dwuręki kadłubek, sunąc własnym ciężarem w dół, aż dotknął węzełkowatymi paluszkami pod­łogi.Był nie większy od dziecięcego popiersia, kiedy tak wisiał na rozciągających się błonach bladożółtych wiąza­deł, kiwając się coraz wolniej i wolniej, aż zamarł.Doktor pierwszy odważył się podejść do niego, pochwycił koniec miękkiej, wieloprzegubowej kończyny i mały tors, żyłko­wany blado, wyprężył się, ukazując płaską twarzyczkę, bez­oką, z ziejącymi nozdrzami i czymś poszarpanym jak roz­gryziony język, w miejscu gdzie u człowieka są usta.— Mieszkaniec Edenu.— powiedział głucho Chemik.Inżynier, zbyt wstrząśnięty, by mówić, usiadł na wale ge­neratora i sam nie wiedząc o tym, nieustannie wycierał ręce o tkaninę kombinezonu.— Więc to jest jedno stworzenie czy dwa? — spytał Fizyk.Patrzał z bliska, jak Doktor dotyka delikatnie piersi bezwładnego kadłubka.— Dwa w jednym albo jedno w dwu — a może to są symbionty — nie jest wykluczone, że się okresowo roz­łączają.— Tak, jak ta maszkara z czarnym włosem? — poddał Fizyk.Doktor skinął głową, nie przerywając badania [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl