[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdziwiony kiwnął palcem na kuzyna, a gdy ten się zbliżył, szepnął mu na ucho:- Widziałeś? Wyglądało to jak krzyż.Czyż nie jest to symbol chrześcijański?- W aktach nie ma ani słowa o tym, że Pinariusz wyznaje ten kult.- Hadrianzmarszczył brwi.- Gdyby tak było rzeczywiście, czy wpłynęłoby to na twój werdykt?Cesarz nie odpowiedział od razu, podniósł tylko puchar, aby mu dolano wina.Pozwolił przy tym oczom błądzić przez chwilę po ciele młodego sługi, który był nawet dośćatrakcyjny, choć nie tak jak młody Marek Pinariusz.- Czy chcesz wycofać orzeczenie i wypytać najpierw Pinariusza o jego wierzenia? -naciskał Hadrian.- W żadnym wypadku! - obruszył się cesarz.- Znasz nasze oficjalne stanowisko.Niepytaj i nie mów!CZĘŚĆ IVMAREKRzeźbiarz110 A.D.Wyrwany ze snu Marek Pinariusz drgnął i otworzył oczy.Przez szpary okiennic doizby wpadało przyćmione światło budzącego się dnia.Gdzieś z daleka dobiegło go pianiekoguta.Szarpnął się, jeszcze półprzytomny, poczuwszy na policzku czyjąś dłoń, ale wnastępnej chwili rozpoznał stojącego przy nim ojca.- Śniłeś, synu - odezwał się Lucjusz Pinariusz.- Tak?- Jęczałeś tak głośno, że słychać było aż w moim pokoju.Znowu ten koszmar?- Tak.Chyba tak.- Marek zamrugał, jakby chciał wytrząsnąć spod powiek resztkisnu.- Już nie pamiętam.Przez długie lata, jeszcze zanim ojciec go odnalazł, Marka dręczyły regularniepowracające majaki.Śniło mu się, że nagi i drżący leży skulony w jakimś ciemnym,wilgotnym i zimnym miejscu.Z ciemności wyłaniała się gigantyczna dłoń, chwytała go, onkrzyczał.i nieodmiennie w tym momencie się budził.Nigdy nie zdążył ujrzeć owegoolbrzyma i nie dowiedział się, co miało nastąpić potem.Co to oznaczało? Czy ta mara miałakorzenie w jego wspomnieniach, czy też była li tylko wytworem jego wyobraźni? Za każdymrazem przeżywał ów sen tak intensywnie, że po przebudzeniu dopiero po dłuższej chwiliuzmysławiał sobie, kim jest: już nie dzieckiem ani bezsilnym niewolnikiem, lecz wolnymdwudziestoośmioletnim mężczyzną, który mieszka z ojcem w rodzinnej willi na Palatynie.- Czy naprawdę jesteś moim tatą? - wyszeptał.- Naprawdę.- Lucjusz westchnął ciężko.- Przysięgam na cień błogosławionegoApoloniusza z Tyany.Nigdy w to nie wątp, synu.- Kim więc była moja matka?Lucjusz niejedną bezsenną noc strawił na rozmyślaniach, czy ma wyjawić Markowisekret jego narodzin, ale ostatecznie postanowił na zawsze to przed nim zataić.Chłopak zcałego serca pragnął poznać prawdę, ale prawda była po prostu zbyt niebezpieczna, i to nietylko ze względu na to, że jako kochanek Kornelii Lucjusz winien był wielokrotnej zbrodni,za którą wisiała nad nim kara śmierci.Czy świadomość, że matka Marka była westalką,złamała świętą przysięgę czystości i za życia ją pogrzebano, a on sam - poczęty w wynikuświętokradztwa, może mu przynieść cokolwiek dobrego? Raczej jeszcze przysporzyłaby mucierpień i nocnych koszmarów.Lucjusz powiedział chłopcu tylko, że miał kiedyś romans zpatrycjuszką, której rodzina nie akceptowała tego związku i nigdy go jej nie wybaczyła; żekochał ją nad życie i choć zmarła już wiele lat temu, wciąż za nią tęskni - co w końcu byłozgodne z prawdą.Miał już sześćdziesiąt sześć lat i był zdecydowany zabrać do grobutajemnicę tożsamości matki swego dziecka.- Ja też miałem dziś znajomy sen - oznajmił, ignorując pytanie Marka.- Czyżby znów odwiedził cię Apoloniusz?- Tak.- Często ci się to zdarza, prawda?- Częściej niż za jego życia! - zaśmiał się Lucjusz.- Żałuję tylko, że przed śmierciąnie zdążył wrócić do Rzymu i nie było ci dane go poznać.- Za to dane mi jest być synem kogoś, kto tego zaszczytu dostąpił.- Przez twarzMarka przemknął cień uśmiechu.Wspomnienie mrocznych zwidów odchodziło w niepamięć.- Są wprawdzie ludzie, którzy nie wierzą, że Apoloniusz rzeczywiście umarł,przynajmniej w potocznym znaczeniu tego słowa.- ciągnął Lucjusz w zadumie.- Nigdyprzecież nie znaleziono jego ciała.- Opowiedz mi o tym.- Marek przymknął powieki.Mimo że ojciec opowiadał mu tęlegendę wiele razy, chłopak lubił jej słuchać; pomagała mu zapomnieć o nocnych zwidach.- Działo się to kilka lat temu na Krecie, gdzie Nauczyciel zyskał wielu zwolenników.Przybył kiedyś późną nocą do świątyni minojskiej bogini Diktynny.Sanktuarium położonejest na wychodzącym w morze skalistym cyplu.Bogaci Kreteńczycy składują tam dlabezpieczeństwa swoje skarby, nocami wrota świątyni są więc zawarte, a strzegą ich złe psy.Kiedy jednak zbliżył się do nich Apoloniusz, bestie zaczęły merdać ogonami i lizać mudłonie, a drzwi same się przed nim otworzyły.Gdy rankiem kapłani zastali go śpiącego wświątyni, wpadli w złość i zarzucili mu, że uśpił psy i posłużył się magią, żeby otworzyćbramę.Skutego łańcuchem zamknęli w żelaznej klatce zawieszonej nad urwiskiem, o któregopodnóże z hukiem rozbijały się wzburzone fale.Mimo to jeszcze tej samej nocy Nauczycielwolny od kajdan znów się zjawił u wrót, gdzie tymczasem zgromadził się tłum ludzioczekujących na jego przybycie.Raz jeszcze groźne psiska łasiły się do niego, a drzwi stanęłyotworem.Apoloniusz przekroczył próg świątyni, a wtedy wrota się zatrzasnęły i dobiegły zzanich kobiece głosy śpiewające: czym prędzej w górę się wzbij, odleć stąd i do niebios wstąp.Kiedy kapłani odważyli się w końcu zajrzeć do środka, nie było tam ani śpiewaczek, aniNauczyciela.Od tego dnia nikt go więcej na ziemi nie widział, jeśli pominąć tych, którychnawiedził we śnie.- Czy myślisz, że i mnie się kiedyś przyśni, tato?- Tego to ja nie wiem, synu.- Co ci powiedział tym razem?- Mówił o nieśmiertelności duszy.Oto dowód zza grobu, powiada, którego niemogłem dać ci za życia.Wkraczam w twoje sny, a to znaczy, że udało mi się przetrwaćśmierć i istnieć dalej, porzuciwszy materialną powłokę.Ciesz się, gdyż i twoja dusza jest taksamo nieśmiertelna jak moja.choć błędem jest mówić o „mojej” i „twojej” duszy, ponieważtak naprawdę nie należą one do nikogo; biorą się z boskiej istoty i do niej powracają.Ciała,które zamieszkują, są ledwie prymitywną materią, która szybko gnije i znika.Gdy więc ciałoumiera, dusza z radością, niczym rączy koń, który zerwał się z postronka, wyskakuje w górę irozpływa się w powietrzu, z bólem wspominając ciężką służbę, którą musiała znosić.- Powinieneś to wszystko spisać, ojcze.- Nie wiem, czy powinienem.- Lucjusz niechętnie pokręcił głową.- Zaraz potemNauczyciel stwierdził bowiem, że to, com usłyszał, dla śmiertelnego człowieka jest bezwartości.Póki sam wciąż żyjesz i wśród żywych się obracasz, nic ci po tej wiedzy,powiedział; wkrótce sam tego doświadczysz, a wtedy wszelkie słowa staną się zbędne.Narazie zaś wszystko pozostanie dla ciebie tajemnicze jak cienie rzucane na ścianę przez światłoniewidoczne dla twych oczu.- Urwał i zerknął na syna wpatrzonego weń ufnymi oczami,zielonymi jak u matki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl