[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale irytujemnie to, że to ostrze Cameronów go pocięło.Mam nadzieję, że każesz zato zapłacić tej ich bezwartościowej dziewce.- Dlaczego? To nie jej ręka dzierżyła ostrze.- Ale mogła równie dobrze być i jej.Znam ten typ.Ona jest jak133trucizna, jak każda inna elegancka dama.Mąci męski umysł łagodnąrozmową i słodkimi perfumami.Morgan odwrócił się i stanął naprzeciw Ewy.Jego oczom ukazała sięjej wystająca szczęka.- Zabiłem już kiedyś kobietę tylko przez to, że się w ogóle urodziłem.I nie mam zamiaru zabijać kolejnej.Mam zarżnąć owce, które dał miDougal? I kurczaki? Czy nie mają żadnej innej wartości niż zemsta?Ich spojrzenia starły się niebezpiecznie, nim Ewa spuściła wzrok.Zawsze łączył ich wzajemny szacunek.Inteligencja łączyła ich bardziejniż więzy krwi, bardziej niż duszące łańcuchy klanu.Już dawno połączyłich pakt, by nie pozwolić zgasnąć ledwo tlącemu się płomieniowi klanuMacDonnellów.Ewa przerzuciła warkocz przez ramię, odwróciła krzesło i usiadła nanim okrakiem.- Dobra, chłopie.Jak nie chcesz zabić dziewczyny, to zrób co innegodla spokoju mojego umysłu.Morgan powtórzył obietnicę, którą złożył Elizabeth Cameron, zdającsobie sprawę z jej wielkiej ironii.- Wszystko, by zadowolić damę.- Zapłodnij ją.Morgan wstał i podszedł do wystygłego paleniska.Położył dłonie naprymitywnie ociosanych kamieniach.Kosztowało go wiele wysiłku, bypowstrzymać się właśnie od tego, gdy rano Sabrina leżała na łóżku tylkow swojej pelerynie.Gdyby nie malujące się na jej twarzy wyczerpanie igdyby nie jej ramię, które ufnie obejmowało jego szyję, żałobnicymusieliby czekać z pochówkiem jego ojca, nim Morgan nie zasiejeswojego nasienia w żonie.W głosie Ewy zabrzmiał pochlebny ton.- Wiem, żeś się chłopie prowadził dobrze.Wiem, żeś ty jeden jest bezzgrai tych zielonookich bękartów, depczących ci po piętach.A co, jeśliDougal zmieni zdanie? Co, jeśli powie, żeś mu córkę ukradł i naśle tu nanas żołnierzy?- Niech przychodzi.Nie pozwolę sobie odebrać tego, co moje.Ewaprzykuśtykała i klepnęła go w ramię, przypominając mutym samym o ojcu.134- Oby tak dalej chłopcze! Przysięgnij, że położysz pieczęć nadziewczynie, nim nie będzie za późno.Ewa była wysoka jak na kobietę.Wysoka nawet jak na MacDonnella.Morgan poczuł na karku jej gorący oddech.Odwrócił się, by na niąspojrzeć.- Zajmę się tym, kiedy przyjdzie czas.Bez ingerencji twojej czytwoich krewnych - Ewa odsunęła się, by mógł przejść.Całe życie zajęłoAngusowi nauczenie jej, kiedy się wycofać.- Aha, Ewo - dodał.- Bardzo ułatwiłoby mi sprawę, gdybyś trzymałaAlwyn z dala od łoża mojej żony.Ewa zmarszczyła figlarnie nos.- Chciałam ci tylko chłopcze przypomnieć, co stracisz, sypiając zwrogiem.Mam powiedzieć Alwyn, że to ty będziesz teraz do niejprzychodził?- Nie - długimi krokami podążył w stronę drzwi, nie mając zamiaru sięwięcej tłumaczyć.- Morgan, nie zawiedziesz chyba ojca, co? Rzucił jej przez ramiepozbawiony humoru uśmiech.- Przecież nigdy nie zawiodłem, prawda?Zagłębiwszy się w lekturę Wędrówki Pielgrzyma, Sabrina próbowałazignorować burczący brzuch.Żołądek dudnił jej tak mocno, żeprzestraszony Pugsley umknął w najbliższy kąt.Odrzuciła księgę znużona długimi cieipieniami Ufnego i Wiernego,podczas gdy jej cierpienie wydawało się jej być wielce niesprawiedliwe.Czuła się bardziej jak Chrześcijanin w Dolinie Poniżenia zmuszony dowalki z diabelskim Apollonem, którego ciało pokryte było błyszczącymiłuskami pychy.Wstała, walcząc z ogarniającą ją falą zamroczenia.Od swojego ostatniego fatalnego wypadu na terytorium wrogasiedziała sama zabarykadowana.Powróciwszy do swej komnaty, znalazłanietknięty stos swoich ubrań.Resztę dnia spędziła uparcie, poświęcając się czynnościom, którezawsze sprawiały jej przyjemność: czytanie, szycie, pisanie pełnegosztucznej radości i humorystycznych rodzinnych anegdot listu do matki.Zakleiła go, nim zorientowała się, że nie wspo-135mniała w nim słowem o żadnym z mężczyzn, którzy prześladowali jejmyśli.Kąpiel w wodzie różanej i świeże ubranie pomogły Sabrinie oddalićogarniającą ją melancholię, jednak cienie zmierzchu już zaczynałydosięgać parapetu jej okna.Zły nastrój ogarnął ją wraz z nadejściemciemności.Zapaliła sześć drogich świec, zapakowanych przez jej matkęrozpraszając mrok ich ciepłym światłem.Była karygodnie rozrzutna, leczoszczędność wydawała się mniej ważna niż zapanowanie nad mrocznymicieniami.W powietrzu unosił się świeży i ostry zapach jałowca, któryprzypominał jej Morgana.Przypływ gniewu wypełnił słodkie i rześkie powietrze gorzkimaromatem.Dla Morgana mogłaby tu nawet przymierać głodem.Przechadzała się nerwowo po pokoju zaskoczona tym, jak bardzopobudził ją jej własny gniew.Zalał jej żyły, odepchnął niepokój, któryzastąpiła kpina i szyderstwo.Jej głośnym krokom wtórowały nauki jej matki.Prawdziwej damie niewolno okazywać gniewu.Prawdziwa dama musi nadstawić drugipoliczek.Prawdziwa dama powinna głodować w swojej komnacie, nieprzysparzając kłopotu domownikom, a już na pewno nie swojemumężowi.Morgan będzie mógł wyryć to na jej nagrobku po złożeniu w nim jejkościstego ciała.Sabrina Cameron MacDonnell - Prawdziwa Dama.Leczponieważ Morgan nie umiał pisać, podejrzewała, że zostanie pozbawionanawet tego skromnego hołdu.Pugsley przechylił z zaciekawieniem głowę, gdy Sabrina przechodziłaobok niego.Mogłaby przysiąc, że widziała głodny blask w jego małych,świdrujących oczach.- Uspokój się, Pugsley.Już niedługo dostaniesz moje kości doobgryzienia.Chwyciła w dłoń lusterko leżące na kufrze, który Sabrina przy-stosowała do roli toaletki.Spodziewała się w nim zobaczyć zapadnięte,wpatrzone w nią oczy osadzone w wychudłej twarzy.Jednakże jej odbiciebardzo różniło się od tego, które powitało ją tego ranka.Jej czoło ozdabiałstaranny, upleciony z warkoczy diadem.136Na policzkach widać było jeszcze jasne plamy gniewu.Ciemne liniejej brwi układały się w złowroga linię.Cisnęła lusterkiem w podłogę.Na Boga! Nazywała się Cameron!Niech diabli ją wezmą, jeśli pozwoli, by ta banda bosych dzikusówtrzymała ją pod kluczem w jej własnej komnacie! Najwyższy czas, byMacDonnellowie zdali sobie sprawę, że mają nowa panią!Pędem ruszyła do drzwi i otworzyła je z hukiem.Wysunęła lekkogłowę, spoglądając w obie strony i na palcach wyszła na korytarz.Przemykając chyłkiem w stronę schodów, Sabrina stanęła jak wryta,słysząc nagłe ostry i zduszony krzyk.Rozpoznając znajomy ton głosu,zakradła się do najbliższych zamkniętych drzwi.Korytarz wypełniłystłumione odgłosy przepychanki.Przylgnęła uchem do drzwi.Niski jękprzeszył ciszę.Sabrinę oblał zimny pot.Rozpoznała przeraźliwy lamentEnid, taki sam jak wtedy, gdy zobaczyła w kuchni Cameronów pająka.Ktoś krzywdził jej kuzynkę.Sabrina pchnęła drzwi.Były zaryglowane odśrodka.Zaczęła walić pięściami w drewno, lecz w tym samym momenciecoś w środku zaczęło rytmicznie huczeć, zagłuszając jej rozpaczliwestarania.Rozdzierający krzyk i potworny jęk wzdrygnęły ciałem Sabriny.Dobry Boże, właśnie bili jej kuzynkę! Zabijali ją! To wszystko jej wina!Nie powinna była zostawiać Enid samej w tym gnieździe żmij! Nieobchodziło ich, że była niewinna, że nazywała się Belmont.Patrzyli nanią jak na kolejnego Camerona zasługującego na ich tortury.Oszalała Sabrina waliła pięściami w drzwi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl