[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Próbowała usilnie zbudować w swym umyśle obraz miejsca, w którym się znajdowała, ale bez pomocy wzroku wyobraźnia jej była ograniczona.Kelsie musiała sobie w końcu uświadomić, iż nic nie może zrobić poza tym, co właśnie robiła - zapuścić się po omacku w ciemną plątaninę owej drogi.Tak jak w powietrzu, które napływało podmuchami z drugiego otworu, Kelsie czuła tu woń rozkładu, w pew­nym momencie zaś jej palce, nim zdążyła je cofnąć, przebiły coś, co uczepiło się ściany i z czego strzyknął jakiś płyn który parzył ją, kiedy pośpiesznie wycierała rękę o spodnie; zły zapach przywarł do niej na dobre.Wibracja potężniała z minuty na minutę.Kelsie za­mrugała powiekami raz i drugi.Nie, nie mogła się mylić, gdzieś bardzo daleko przed nią musi znajdować się źródło światła, ciemności bowiem nie były już tak nieprzejrzane.Przyśpieszyła kroku westchnąwszy jakby z ulgą, kiedy szarość zastąpiła całkowitą ciemność.Teraz już widziała ściany i nie musiała bać się kolejnego zetknięcia z plamami matowoczarnej substancji, która zdawała się rosnąć tam niczym mech na posągach w lesie.Yonan! W głębi jej świadomości przez cały ten czas spoczywał obraz wojownika z Doliny, takiego, jakiego widziała po raz ostatni, dławiącego się mgłą.Jednego przynajmniej była pewna - badanie celi, w której się przebudziła, wykazało, iż nie dzielili jej wspólnie.Gdzież on się podziewał?W pewnej chwili szare światło podbarwił nikły czerwony blask i Kelsie wystraszyła się na myśl o kolejnym spotkaniu z owym dymem, który ich omal nie zabił.Nie mogła już jednak zawrócić z obranej drogi, by znów zanurzyć się w całkowitych ciemnościach.Czerwień pojaśniała.Ręce i dziewczyny wyglądały niemal tak, jak gdyby krew z żył, wydostała się na powierzchnię.Zrobiło się również cieplej, znacznie cieplej.Choć smród jeszcze się wzmógł, nie było, w nim jak dotąd śladu duszącego gazu, o ile właśnie gazem zionął latający potwór.Jeszcze dziesięć kroków i Kelsie zbliżyła się do następnego otworu.Przyklękłszy zajrzała do pomieszczenia, w którym jarzyło się czerwone światło.Za chwilę wyczołgała się na coś, co okazało się balkonem czy też górnym krużgankiem biegnącym wzdłuż jednej ze ścian wysokiego pomieszczenia, które leżało w dole, i zmartwiała ze strachu przyciskając brzuch do kamienia, usiłując widzieć, nie będąc widziana.Nie była tu sama.Musiało ich być co najmniej pół tuzina, Kelsie nie miała pewności, ponieważ kręcili się w kółko, a tylko trzech z nich pozostawało stale na swoim posterunku.Znajdował się on na podobnym balkonie jak ten, który zajmowała dziewczyna, tyle że po przeciwnej stronie tego spoczywają­cego w dole pomieszczenia.Poniżej było coś, co Kelsie zdumiało najbardziej.Na­przeciwko kręciły się postaci w ludzkiej skórze, w dole zaś mieściła się ogromna okrągła wanna, a może basen, tak wielki jak sporych rozmiarów sadzawka.Basen ów po brzegi wypełniała jakaś materia, która wyglądała jak tłusty czerwony śluz i która wrzała nieustannie, jak gdyby pod­grzewano ją na jakimś gigantycznym piecu.Kiedy któraś z baniek po wydostaniu się na powierzchnię pękała, ulatywała z niej czerwonawa mgła i unosiła się w powietrze ni­czym chmura, po czym rzednąc przybierała postać śluzowa­tego płynu, który lał się z powrotem strumieniem do tego czegoś na kształt basenu.Pełniący straż kręcili się tu i tam.Kelsie wzięła głęboki oddech, usiłując stać się jeszcze mniejszą i jeszcze mniej widoczną.Ów czarno odziany jeździec, który szczuł przeciw niej ogara na zewnątrz kamiennego kręgu.ten osobnik był do niego podobny i tamten, i jeszcze tamten.Sarnowie.! Tego, jak byli straszni, nie oddawały żadne przekazy z Doliny, opowiadające zarówno o nich, jak i ich czynach.Nie pozostawiały one jednak najmniejszej wątpliwości, iż były to istoty całkowicie oddane Ciemności, lubujące się w rozpaczy innych.Nosiły płaszcze sięgające uda na ściśle opinających ciało ubraniach, które wydawały się modelo­wane na ich kształt i podobieństwo.Płaszcze te miały kaptury, które tak szczelnie okrywały twarze, iż tylko niewielkie otwory odsłaniały oczodoły.Skryte w rękawicz­kach ręce poruszały się w sztywnych, szarpanych gestach, jak gdyby tym sposobem się porozumiewali.Kelsie sięgnęła po klejnot czarownicy.Ale tak jak wtedy, gdy się tutaj obudziła, drogocenny kamień był zimny i martwy.Moc, w której poczęła mieć oparcie, opuściła ją.Dwukrotnie jeden z zamaskowanych Sarneńskich Jeźdź­ców spojrzał do góry, tam gdzie Kelsie przywarła do kamienia.Dziewczyna spłaszczyła się jeszcze bardziej, ale jakoś wciąż nie miała ochoty wycofać się z owego miejsca w labirynt ciemnych pasaży.W dole powstało jakieś poruszenie i Kelsie ujrzała czterech nowych jeźdźców wychodzących z bocznego otworu, prowadzących przed sobą kilku jeńców.Kelsie nigdy nie widziała Thasów w pełnym świetle, nie miała jednak żadnych wątpliwości, iż to ich wleczono na sznurze tworzącym samozaciskowe pętle wokół każdej szyi, ciągnięto w ciemną czerwień blasku okrywającego występ ponad basenem.Jeńcy przypa­dli do ziemi, musiano ich ciągnąć.Kelsie była pewna, iż ponad sykiem każdej pękniętej bańki słyszała cieniutkie, rozpaczliwe piski.Ale Thasowie opowiadali się za Ciemnością - czemuż więc Jeźdźcy Samów brali jeńców pośród tych, co stali po tej samej stronie? A może to jest tak, iż poplecznicy Zła nie trzymają się razem z byle powodu, współpracują ze sobą jedynie wtedy, kiedy jest to w jakiś sposób na nich wymuszone [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl