[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Szafa.– A może, no wiesz, może próbowałeś cisnąć piorun i zatrzymałeś się o parę liter za daleko? – spytała.– Hę? – Bilious nie zrozumiał.Spoglądał to na przerażonego mężczyznę, to na szafę.Była tak zwyczajna, że aż.dziwna.– No bo pioruny zaczynają się na P, a szafy.Wargi dziewczyny poruszyły się bezgłośnie.Część umysłu Biliousa pomyślała: pociąga mnie dziewczyna, która musi wyłączyć wszystkie pozostałe funkcje mózgu, żeby przypomnieć sobie kolejność liter w alfabecie.Z drugiej strony jednak ją pociąga ktoś w todze, która wygląda, jakby rodzina łasic urządziła sobie w niej imprezę.Więc lepiej zakończę tę myśl w tym miejscu.Jednak zasadnicza część umysłu zastanawiała się: Dlaczego ten człowiek wydaje z ciebie taki cichy bulgot? Przecież to tylko szafa, na moją miłość!– Nie, nie – bełkotał Siata.– Nie chcę.Miecz brzęknął o podłogę.Siata zrobił krok w tył, na schody, ale bardzo powoli, jakby stało się to mimo oporu całej siły mięśni, jaką zdołał przywołać.– Czego nie chcesz? – spytała Violet.Siata odwrócił się.Bilious nigdy jeszcze czegoś takiego nie widział.Ludzie obracają się szybko, owszem, ale Siata zawirował, jak gdyby potężna ręka chwyciła go za głowę i przekręciła o sto osiemdziesiąt stopni.– Nie, nie, nie! – skamlał Siata.– Nie.Zataczając się, ruszył po schodach.– Pomóżcie mi – wyszeptał chrapliwie.– Ale o co chodzi? – zdziwił się Bilious.– To przecież tylko szafa, prawda? Służy do chowania w niej starych ubrań, tak żeby nie było już miejsca na nowe.Rozwarły się drzwi.Siata zdołał wyciągnąć ręce, chwycić za boki szafy i na chwilę stanąć nieruchomo.Potem został jednym szarpnięciem wessany do środka i drzwi się zatrzasnęły.Mały mosiężny kluczyk przekręcił się z cichym kliknięciem.– Powinniśmy go stamtąd wyciągnąć! – zawołał o, bóg, wbiegając na schody.– Czemu? – spytała Violet.– To nie byli sympatyczni ludzie! A tego zapamiętałam.Kiedy przynosił mi jedzenie, wygłaszał.dwuznaczne komentarze.– Tak, ale.Bilious nigdy nie widział takiej twarzy – poza lustrem.Siata wyglądał na człowieka bardzo, ale to bardzo chorego.Przekręcił kluczyk i otworzył drzwi.– Oj.– Nie chcę tego widzieć! Nie chcę tego widzieć! – zawołała Violet, zaglądając mu przez ramię.Bilious schylił się i podniósł parę butów stojących równo na środku dna szafy.Odstawił je ostrożnie i obszedł mebel dookoła.Tył był zrobiony ze sklejki.W rogu, odbite wyblakłym tuszem, widoczne były słowa „Dratley i Synowie, Droga Fedry, Ankh-Morpork”.– Jest magiczna? – dopytywała się nerwowo Violet.– Nie sądzę, żeby coś magicznego miało znak producenta.– Istnieją magiczne szafy – przekonywała.– Jeśli ktoś do nich wejdzie, wychodzi w czarodziejskiej krainie.Bilious raz jeszcze spojrzał na buty.– Ehm.No tak – mruknął.CHYBA MUSZĘ WAM COŚ WYJAŚNIĆ, powiedział Śmierć.– Tak, chyba powinieneś – zgodził się Ridcully.– Jakieś małe diabliki biegają mi po budynku, wyjadają skarpety i ołówki, wcześniej, wieczorem otrzeźwiliśmy kogoś, kto uważa się za boga kaca, a połowa moich magów stara się jakoś pocieszyć Wróżkę Radości.Myśleliśmy, że coś się stało z Wiedźmikołajem.Mieliśmy rację, prawda?– HEX miał rację, nadrektorze – poprawił go Myślak.HEX? CO TO JEST HEX?– No.HEX myśli.to znaczy obliczył.że ostatnio nastąpiła znacząca przemiana natury wierzeń – wyjaśnił Myślak.Czuł, choć nie wiedział dlaczego, że Śmierć raczej nie będzie przychylnie nastawiony do martwych obiektów, które myślą.PAN HEX ROZUMOWAŁ WYJĄTKOWO TRAFNIE.WIEDŹMIKOŁAJ JEST.Śmierć zastanowił się.NIE MA NA TO ODPOWIEDNIEGO LUDZKIEGO SŁOWA.MARTWY, W PEWNYM SENSIE.ALE NIEDOKŁADNIE.BOGA NIE DA SIĘ ZABIĆ.NIGDY CAŁKOWICIE.ZOSTAŁ, TAK TO NAZWIJMY, ZNACZĄCO ZREDUKOWANY.– Na bogów! – zawołał Ridcully.– A kto chciałby zabić staruszka?MA SWOICH WROGÓW.– Co takiego zrobił? Pominął jakiś komin?KAŻDA ŻYWA ISTOTA MA WROGÓW.– Jak to? Każda?TAK.WSZYSTKIE.POTĘŻNYCH WROGÓW.ALE TYM RAZEM POSUNĘLI SIĘ ZA DALEKO.WYKORZYSTUJĄ LUDZI.– Kto taki?CI, KTÓRZY UWAŻAJĄ, ŻE WSZECHŚWIAT POWINIEN BYĆ MASĄ SKAŁ PORUSZAJĄCYCH SIĘ WKOŁO.CZY SŁYSZELIŚCIE O AUDYTORACH?– Kwestor mógł słyszeć.NIE AUDYTORACH FINANSÓW.AUDYTORACH RZECZYWISTOŚCI.WEDŁUG NICH ŻYCIE JEST SKAZĄ NA WSZECHŚWIECIE.ZARAZĄ.NIEPORZĄDKIEM.WCHODZI W DROGĘ.– W drogę czego?SPRAWNEGO KIEROWANIA WSZECHŚWIATEM.– Myślałem, że jest kierowany dla nas.Właściwie to dla profesora antropii stosowanej, ale pozwala nam się ze sobą zabrać.– Ridcully poskrobał się po brodzie.– Chociaż, kiedy się zastanowić, z pewnością mógłbym prowadzić znacznie lepszy uniwersytet, gdyby nie ci przeklęci studenci, którzy bez przerwy plączą się pod nogami.OTÓŻ TO.– I oni chcą się nas pozbyć?CHCĄ, ŻEBYŚCIE BYLI.MNIEJ.DO LICHA, ZAPOMNIAŁEM SŁOWA.NIETRZYMAJĄCY SIĘ PRAWDY? WIEDŹMIKOŁAJ JEST TEGO SYMBOLEM.Śmierć pstryknął palcami, aż echa odbiły się od murów.TĘSKNIĄCY DO KŁAMSTWA?– Nie trzymamy się prawdy? Ja przecież jestem tak szczery, jak dzień jest długi! Tak? O co znowu chodzi?Myślak, który pociągnął go za szatę, teraz wyszeptał mu do ucha kilka słów.Ridcully odchrząknął.– Przypomniano mi, że mamy dziś najkrótszy dzień roku – powiedział.– Jednakże nie podważa to tezy, którą przed chwilą wygłosiłem, choć dziękuję swojemu koledze za jego nieocenioną pomoc i stałą gotowość korygowania drobnych, jeśli nie wręcz trywialnych pomyłek.Jestem niezwykle prawdomównym człowiekiem, zapewniam.Wypowiedzi na senacie uniwersytetu się nie liczą.CHODZI MI O LUDZKOŚĆ JAKO CAŁOŚĆ.EHM.AKT MÓWIENIA WSZECHŚWIATOWI, ŻE JEST INNY, NIŻ JEST?– Tutaj mnie masz.Ale właściwie dlaczego ty przejąłeś tę robotę?KTOŚ MUSI.TO SPRAWA NAJWYŻSZEJ WAGI.ON MUSI BYĆ WIDZIANY I LUDZIE MUSZĄ W NIEGO WIERZYĆ.PRZED ŚWITEM MUSI ZAISTNIEĆ DOŚĆ WIARY W WIEDŹMIKOŁAJA.– Dlaczego? – zdziwił się Ridcully.ŻEBY WZESZŁO SŁOŃCE
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|