[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Odwracał się właśnie, żeby wysłać Para na dół za Cibą Blue, kiedy z ciemności za ich plecami wyłoniła się chmara żołnierzy federacji uzbrojonych w dzidy i kusze - milczące postacie, które zdawały się pojawiać znikąd.Wszyscy zamarli w bezruchu.Par poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła ze strachu.Powinienem był wiedzieć, powinienem był ich wyczuć, myślał i w następnej chwili uświadomił sobie, iż rzeczywiście ich wyczuł.- Rzućcie broń - rozkazał im jakiś głos.Przez chwilę Par się obawiał, że Padishar raczej wybierze walkę niż poddanie się.Oczy herszta banitów biegały na prawo i lewo, a jego wysoka postać wydawała się sprężona do skoku.Lecz przewaga wroga była przytłaczająca.Twarz Padishara rozluźniła się, uśmiechnął się ledwie dostrzegalnie i bez słowa upuścił pod nogi miecz i długi nóż.Pozostali członkowie małej gromadki uczynili to samo i żołnierze federacji ich otoczyli.Zebrano ich broń i związano im ręce na plecach.- Jeszcze jeden z nich jest w Dole - poinformował jeden z żołnierzy dowódcę oddziału, niewysokiego mężczyznę o krótko ostrzyżonych włosach i z dystynkcjami oficera na ciemnym mundurze.Dowódca spojrzał w jego stronę.- Przetnijcie liny i spuście go na dół.Sznurowa drabina w jednej chwili została odcięta.Opadła bezgłośnie w ciemność.Par czekał na krzyk, lecz żaden się nie rozległ.Być może Ciba Blue zdążył już zejść na dół.Spojrzał na Colla, który tylko bezradnie pokręcił głową.Federacyjny dowódca podszedł do Padishara.- Powinieneś wiedzieć, Padisharze Creelu, że zostałeś zdradzony przez jednego z własnych ludzi.Czekał przez chwilę na odpowiedź, lecz żadna nie padła.Twarz Padishara była pozbawiona wyrazu.Tylko jego oczy zdradzały wściekłość, którą jaktoś udawało mu się powściągnąć.Nagle ciszę rozdarł straszliwy krzyk dobywający się z głębi Dołu.Wzleciał w noc jak zraniony ptak, zawisł przy ścianie urwiska i ucichł.To Ciba Blue krzyczał, pomyślał z przerażeniem Par.Dowódca rzucił okiem na parów i kazał odprowadzić więźniów.Poprowadzono ich gęsiego przez park wzdłuż muru parowu w stronę strażnicy.Pilnujący ich żołnierze utrzymywali ich w pewnej odległości od siebie nawzajem.Par posuwał się wraz z innymi do przodu w ponurym milczeniu.Krzyk Ciby Blue wciąż rozbrzmiewał w jego uszach.Co przydarzyło się w Dole samotnemu banicie? Przełknął ślinę, czując, że zaczyna mu się robić niedobrze, i zmusił się do myślenia o czymś innym.„Zdradzony”, powiedział federacyjny dowódca.Ale przez kogo? Przez żadnego z nich tutaj, jak się zdaje - więc przez kogoś, kogo tu nie było.Przez jednego z własnych ludzi Padishara.Potknął się o korzeń drzewa, wyrównał krok i powlókł się dalej.W głowie kotłowały mu się myśli.Zabierają nas do więzienia federacji, wywnioskował.Kiedy się tam znajdą, wielka przygoda dobiegnie końca.Skończą się poszukiwania zaginionego Miecza Shannary.Skończą się rozważania o zadaniu powierzonym mu przez Allanona.Nikt jeszcze nie wyszedł żywy z więzienia federacji.Musi uciec.Myśl ta naszła go instynktownie, rozjaśniając mu w głowie jak nic innego.Musi uciec.Jeśli tego nie zrobi, wszyscy znajdą się pod kluczem i zostaną zapomniani.Tylko Damson Rhee wiedziała, gdzie są.I nagle przyszło mu do głowy, że to ona miała najlepszą sposobność, żeby ich zdradzić.Była to nieprzyjemna myśl.Lecz również nieunikniona.Jego oddech stał się wolniejszy.Lepszej okazji do ucieczki już nie będzie miał.Kiedy znajdzie się w więzieniu, dużo trudniej będzie to zrobić.Może Padishar ułoży do tego czasu jakiś plan, lecz Par nie chciał ryzykować.Może był niesprawiedliwy, ale uważał, że to Padishar wpakował ich w te tarapaty.Patrzył na światła strażnicy migoczące z przodu między drzewami parku.Miał jeszcze tylko kilka minut.Wydawało mu się, że jest w stanie tego dokonać, lecz będzie musiał to zrobić sam.Będzie musiał zostawić Colla i Morgana.Nie było wyboru.Z przodu rozległ się głos żołnierzy czekających na ich powrót.Pochód zaczął się wydłużać i niektórzy strażnicy oddalili się nieco.Par wziął głęboki oddech.Poczekał do chwili, kiedy przechodzili wzdłuż gęstego szpaleru karłowatych brzóz, i wtedy posłużył się pieśnią.Śpiewał cicho.Jego głos mieszał się z odgłosami nocy, szumem wiatru, spokojnym nawoływaniem ptaka, krótkim ćwierkaniem świerszcza.Pozwolił magii pieśni wybiec do przodu i wypełnić myśli strażników znajdujących się najbliżej niego, rozpraszając ich uwagę, odwracając od niego ich oczy, każąc im zapomnieć o jego istnieniu.A potem po prostu wszedł między brzozy i zniknął w mroku.Szereg więźniów poszedł dalej bez niego.Nikt nie zauważył jego zniknięcia.Jeśli Coll albo Morgan, albo któryś z pozostałych coś widział, to milczał o tym.Żołnierze federacji i ich więźniowie podążali dalej w stronę świateł z przodu, pozostawiając go samego.Kiedy odeszli, bezgłośnie pogrążył się w nocy.Niemal od razu zdołał się uwolnić ze sznurów krępujących jego ręce.O jakieś sto metrów od miejsca swej ucieczki znalazł w murze parowu szpikulec o wyszczerbionym ostrzu i, opierając się o mur, w parę minut przeciął sznury.Straż nie podniosła jeszcze alarmu; widocznie nie dostrzeżono jego braku.Może uprzednio nie zadali sobie trudu policzenia więźniów, pomyślał.W końcu było ciemno, a schwytanie ich zabrało im zaledwie parę sekund.Tak czy owak, był wolny.Co więc miał teraz zrobić?Posuwał się z powrotem przez park w stronę alei Tyrsijskiej, trzymając się w cieniu.Co parę chwil przystawał, nasłuchując odgłosów pościgu i nie słysząc niczego.Pocił się obficie, koszula kleiła się mu do pleców, a twarz miał oblepioną kurzem.Był uradowany ucieczką i zrozpaczony tym, że nie wie, jak obrócić ją na swoją korzyść.Nie mógł liczyć na niczyją pomoc w Tyrsis ani poza nim.Nie wiedział, z kim się skontaktować w mieście; nie mógł sobie pozwolić na to, by komukolwiek zaufać.I nie miał pojęcia, jak wrócić do Parma Key.Steff pomógłby, gdyby wiedział, że jego towarzysz ma kłopoty.Ale jak karzeł miał się o tym dowiedzieć, zanim będzie za późno na jego pomoc?Między drzewami ukazywały się światła alei.Par dotarł do skraju parku, w pobliże jego zachodniej granicy, i oparł się zrozpaczony o pień starego klonu.Musi coś zrobić; nie może tak po prostu krążyć w koło.Otarł twarz rękawem i wsparł głowę o chropowatą korę.Nagle zrobiło mu się niedobrze i musiał użyć całej siły woli, żeby nie zwymiotować.Musiał wrócić po Colla i Morgana.Musiał znaleźć sposób na ich uwolnienie.Użyj pieśni, pomyślał.Ale jak?Drogą nadchodził patrol federacji.Buty żołnierzy miarowo dudniły wśród ciszy.Par cofnął się w cień i poczekał, aż znikną z oczu.Potem ruszył skrajem parku w stronę fontanny stojącej przy samym chodniku.Dotarłszy do niej, pochylił się i pośpiesznie obmył twarz i ręce.Woda spływała po jego skórze jak ciekłe srebro.Wyprostował się i opuścił głowę na pierś.Nagle poczuł się bardzo zmęczony.Ramię, które szarpnęło go i obróciło, było silne i nieustępliwe.Jego głowa odskoczyła gwałtownie do tyłu.Stał twarzą w twarz z Damson Rhee.- Co się stało? - zapytała cicho.Gorączkowo sięgnął po swój długi nóż.Nie było go jednak, zabrali mu go żołnierze federacji.Spróbował odepchnąć dziewczynę, chcąc się uwolnić z jej uchwytu, lecz z łatwością uniknęła jego ciosu i tak mocno kopnęła go w brzuch, że zgiął się w pół
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|