[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niezbędne dla powodzenia planu było zgładzenie możliwie dużej liczby osób w możliwie widowiskowy sposób i koordynacja tej masakry z inny­mi akcjami, co w sumie miało wywołać.Myśl! Skup się na planie akcji!- Ta transmisja jest chyba strasznie ważna - zauważył Bock po dłuż­szej chwili.- Jasne, ludzie ze skóry wyłażą, żeby wszystko grało.Przewoźne ante­ny satelitarne i co tam jeszcze - burknął Russell, który całą uwagę skupił na grze.Wikingom udało się zdobyć punkty za “touchdown”, cokolwiek to znaczyło.Wynik wynosił obecnie dziesięć zero.Przeciwna drużyna zaczęła teraz pędzić w drugą stronę.- Pamiętasz, czy były incydenty na takich meczach?- Co mówisz? - Marvin odwrócił się do Günthera.- A, pewnie, jak była wojna z Irakiem, strasznie pilnowali kibiców, robili rewizje, i co chcesz.Poza tym pamiętasz tamten film.?- Film? - zdziwił się Bock- Film, przygodowy, nazywał się chyba “Czarna niedziela”.O terrory­stach gdzieś z Bliskiego Wschodu, którzy próbują rozwalić stadion pełen ludzi.Widzisz, nie pierwszy wpadłeś na ten pomysł - zaśmiał się Russell.- Hollywood cię wyprzedziła.Ci terroryści na filmie uprowadzili naj­pierw sterowiec, więc kiedy grano Superpuchar w czasie wojny z Ira­kiem, sterowiec telewizji miał zakaz lotów nad stadionem.- W Denver też grają dziś mecz?- Nie, dopiero jutro wieczorem.Mustangi przeciwko Orłom Morskim.Marny mecz, Mustangi jeszcze się nie pozbierały po zeszłym roku.- Ach tak? - skwitował wieść Bock i zszedł do recepcji, żeby zamówić na następny dzień bilety lotnicze do Denver.Cathy wstała razem z Jackiem, zrobiła mu nawet śniadanie.Jej tro­skliwość w ciągu ostatnich paru dni doprowadzała Jacka do rozpaczy.Trudno było mu się jednak skarżyć na żonę i jej gesty, choć drażnił go nawet sposób, w jaki go żegnała, poprawiając mu krawat i całując jesz­cze przed progiem.Uśmiech, czułe spojrzenie, a wszystko to dla męża, któremu nie staje, pomyślał ponuro Jack, maszerując do samochodu.Taką samą troskliwą opieką otacza się żywe trupy na wózkach inwalidzkich.- Witam doktora.- Jak się masz, John.- Oglądał pan wczoraj mecz Wikingów ze Szturmowcami?- Nie dałem rady, syn chciał iść na mecz baseballowy, kupiłem bilety na Wilgi.Przerżnęli sześć do zera.- Nawet przy ostatnim pieskim szczęściu Jack Ryan mimo wszystko zdołał spełnić obietnicę i zabrał syna na mecz.Przynajmniej tyle mu się udało.- Była dogrywka, końcowy wynik dwadzieścia cztery do dwudziestu jeden.Boże, ten ich chłopak, Wills, jest niewiarygodny.Przydusili go na dziewięćdziesięciu sześciu jardach, ale wszystko zależało od niego, więc wyrwał na dwadzieścia jardów i zdobył punkt - dzielił się wrażeniami Clark.- Postawiłeś coś na ten mecz?- W agencji, pięć dolców, ale pomyliłem się o dwa punkty.Trudno, forsa pójdzie na fundusz.Ryan nareszcie się uśmiechnął.W CIA, podobnie jak we wszystkich instytucjach rządowych, hazard był surowo wzbroniony, lecz gdyby ktoś serio chciał zakazać biurowego totalizatora futbolowego, skończyłoby się to przewrotem pałacowym.Jack mógł się założyć, że to samo dotyczy FBI, które chroniło przed zalewem hazardu wszystkie stany kraju.Nie­pisana zasada głosiła, że wolno się pomylić tylko o pół punktu, a w wypadku nieprzewidzianego remisu cały bank dostawał się organizacji charytatywnej CIA, czyli właśnie Funduszowi Edukacyjnemu.Nawet dyrektor generalny z komórki nadzoru kadr przymykał oczy na ten proceder, czy wręcz sam stawiał pieniądze na swoją drużynę.- Wygląda, że się pan trochę zdążył wyspać - zauważył Clark.Dojeżdżali już do drogi numer pięćdziesiąt.- Osiem godzin - odrzekł Jack.Poprzedniego wieczora sam próbował się czymś wykazać, lecz Cathy powiedziała mu “nie”.“Jesteś przemęczony, Jack, i stąd to wszystko.Za dużo pracujesz, odsapnij najpierw trochę”.Jack zezłościł się, gdyż poczuł się po tych słowach jak sforsowany ogier rozpłodowy.- No to fajnie - ucieszył się Clark.- Chyba że żoneczka chciała coś tego, co?Ryan bez słowa obserwował szosę.Po dłuższej chwili zapytał:- Gdzie teczka?- Tu mam.Ryan otworzył szyfrowy zamek i zabrał się za meldunki z soboty i niedzieli.Udało im się złapać wczesne połączenie z waszyngtońskiego National bezpośrednio do portu lotniczego Stapleton International w Denver.Prawie przez cały lot mieli bezchmurną pogodę, a siedzący przy oknie Bock mógł do woli przyglądać się Ameryce, którą widział po raz pierwszy.W typowy dla Europejczyków sposób Bock zdumiał się, czy wręcz zląkł się rozmiarów i różnorodności krainy.Lesiste stoki Appalachów, uprawne równiny Kansas, upstrzone zielonymi kręgami ruchomych de­szczowni, wreszcie niesamowita ściana Gór Skalistych, zamykająca pre­rię tuż za Denver; nic dziwnego, że Marvin wciąż plótł o ziemi wydartej jego przodkom.Co za brednie.Przed nadejściem cywilizacji Indianie byli koczowniczymi dzikusami, którzy ciągnęli w ślad za stadami bizo­nów czy inną zwierzyną.Ameryka mogła sobie być wrogiem Russella, lecz ze swoją imponującą cywilizacją jawiła się jako wróg szczególnie niebezpieczny.Kiedy samolot schodził do lądowania, Bock poczuł, że nie wytrzyma ani chwili dłużej bez papierosa.W dziesięć minut uwinęli się z wynajęciem samochodu i rozłożyli mapę.Bockowi kręciło się w głowie, gdyż na tej wysokości dało się już odczuć brak tlenu.Tysiąc pięćset metrów nad poziomem morza, zdumiał się jeszcze raz.Cud, że ktokol­wiek ma siłę grać tutaj w futbol amerykański.Samolot przybył do Denver już po godzinach porannego szczytu, więc droga na stadion nie była uciążliwa.Nowy Skydome leżał na południowy zachód od miasta i wystrzelał wieloma piętrami w górę z rozległej pła­skiej równiny, na której urządzono gigantyczny parking.Russell zatrzy­mał wóz niedaleko kas, gdyż Bock uznał, że najprostsze metody są naj­skuteczniejsze.- Czy ja dostać jeszcze dwa bilety na mecz, dzisiaj? - zapytał Bock kasjerki.- Oczywiście, zostało jeszcze kilkaset miejsc.Gdzie pan chciałby siedzieć?- Ja to nie znam tego stadionu.- Pan pewnie z daleka, co? - zauważyła kasjerka z przyjaznym uśmie­chem.- Zostały mi tylko rzędy na górnej trybunie, sektor sześćdziesiąty szósty i sześćdziesiąty ósmy.- Dwa bilety poproszę.Mogę zapłacić gotówką, nie kartą?- Jasna sprawa.Wolno zapytać, skąd pan jest?- Z Danii - odparł Bock.- Naprawdę? Witamy w Denver! Miłego meczu.- Mogę się tam rozejrzeć, żebym wiedział, gdzie siedzę?- W zasadzie nie, ale nikt się nie przyczepi.- Dziękuję serdecznie.- Bock również uśmiechnął się do idiotki z okienka.- Naprawdę mieli jeszcze miejsca na dziś? - nie dowierzał Marvin.- Ja się zabiję!- Chodź, zobaczymy, jak to wygląda.Bock skierował się do najbliższej otwartej bramy, tuż obok rzędu wielkich wozów transmisyjnych sieci ABC z antenami satelitarnymi na dachach.Ekipy przygotowywały się do wieczornej transmisji.Bock po starannych oględzinach przekonał się, że w tym miejscu wychodzą na parking kable od wszystkich kamer na stadionie, przeprowadzone spe­cjalną studzienką.Miał więc pewność, że wozy telewizyjne zawsze par­kują w tym właśnie miejscu, obok bramy numer pięć.Na placyku uwija­ła się gromadka techników, rozstawiając sprzęt.Bock ruszył najbliższą pochylnią w stronę trybun, umyślnie kierując się w złą stronę.Stadion mieścił sześćdziesiąt tysięcy osób, może nawet więcej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl