[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Udawała, że coś w jej wnętrzu zostało,w czasie dziennej rutyny i każdego wieczora bała się zasnąć, świadoma że wraz ze snemprzyjdą koszmary.Stare i znane były wystarczająco okropne, ale nowe były gorsze.Zawiodła.A nawet gorzej niż zawiodła odpowiadała za śmierć ludzi, których za-trudniła, i dzieci, które co prawda nie pochodziły z jej domeny, ale to akurat było bezznaczenia, bo to jej kopuła ich wszystkich zabiła.Gorzej nawet w tym stanie zdawałasobie sprawę, że jej klęskę wykorzystają wrogowie Protektora, by zniszczyć jego refor-my i odebrać mu władzę.A wszystko to było jej winą, bo kierując się dumą i arogancjąprzyjęła na siebie obowiązki, do których się po prostu nie nadawała.A konsekwencjemogli teraz wszyscy obejrzeć.Wydawało jej się, że może zostać patronką i wziąć udziałw przedsięwzięciu, które, jak się okazało, przerastało ją z kretesem.Rezultatem byłozniszczenie i śmierć.A teraz nie potrafiła robić nawet tej jedynej rzeczy, którą zawszeuważała za swoją specjalność, i musiała polegać na podwładnych, którzy mieli prawooczekiwać, ba: domagać się od niej przewodzenia.Jeszcze nikt poza eskadrą o tej kolej-nej klęsce nie wiedział, ale nie było się co oszukiwać dowiedzą się.Spojrzała tępo na Nimitza skulonego na swojej grzędzie nad biurkiem i przyglądają-cego się jej w sposób wskazujący, że się boi.I to boi się jej, a więc nawet i jego zawiodła,bo nie była w stanie ukryć swych uczuć, podobnie zresztą jak on.Pierwszy raz w ciągutych wspólnie spędzonych lat Nimitz bał się łączącej ich więzi.Bleeknął cicho, próbując się z nią nie zgodzić.Czuła jego miłość zmagającą się zestrachem, ale wiedziała równie dobrze jak on, że strach wygra.I że na dobrą sprawęoboje opłakują ruinę tego wszystkiego, czym dla siebie byli przez ten cały czas.Nimitz ni to bleeknął, ni to mruknął i zeskoczył na biurko.Podszedł do jego skra-ju, wyprostował się i położył jej na ramionach chwytne łapy, a nosem potarł policzek.214Poczuła wzbierające łzy, wiedząc o co mu chodzi błagał, by przestała się oskarżaći nienawidzić samej siebie, bo w ten sposób niszczyła ich oboje.A najgorsze było to, żenie mogła tego zrobić.Zasługiwała na to, co ją spotkało, a świadomość, jak straszliwierani przy tym jego, jedynie powiększała poczucie winy i nienawiść do siebie samej.Wzięła go w ramiona i przytuliła, próbując fizyczną pieszczotą zastąpić emocjonal-ne, do których już nie była zdolna.Zamruczał basowo, obiecując miłość.a pod niąnadal wyczuwała odwagę, z którą wystawiał się na jej ból raniła jak sztylet i roz-płakała się.* * *Honor nie miała pojęcia, jak długo siedziała z Nimitzem w objęciach i jak długooboje starali się bezskutecznie pocieszyć się nawzajem.Z tego stanu wyrwał ją sygnałdobiegający od strony drzwi.Ktoś chciał się z nią zobaczyć i z trudem powstrzymałasię, by nie warknąć, że ów ktoś ma iść w cholerę.Nie mogła tego zrobić nadal musia-ła udawać i znów była w pułapce, grając kogoś zdolnego robić to, z czym, jak się okaza-ło, także nie mogła sobie poradzić.Pocałowała Nimitza między uszami, wzięła głębokioddech i wstała.Odstawiła go delikatnie na grzędę, otarła łzy i odwróciła się, nadal sły-sząc jego ciche, pełne miłości mruczenie chwytające za serce.Wcisnęła klawisz otwie-rający drzwi, nie sprawdzając nawet, kogo licho przyniosło.Było to i tak bez znaczenia.W drzwiach pojawił się LaFollet.Zobaczyła na jego twarzy troskę i strach, choć próbo-wał je ukryć, i udała, że się uśmiecha.A potem do kabiny wszedł Adam Gerrick i paro-dia uśmiechu zniknęła z jej oblicza.Wiedziała, że następnej katastrofy nie przeżyje. Andrew własny głos zaskoczył ją, bo odezwał się automatycznie: ciąg dalszyrozpaczliwego oszustwa, że jest kimś, kto nadal funkcjonuje. Milady powiedział cicho i ustąpił miejsca Gerrickowi. Adam. Milady. Inżynier wyglądał, jakby nie spał od chwili katastrofy, ale po paru se-kundach zauważyła w nim jakąś zmianę: gdy ostatnim razem rozmawiali, jego opiniao samym sobie była równie niska co jej, teraz nienawiść nadal istniała, ale inna, bardziejintensywna, niczym w otwartym palenisku. Co mogę dla ciebie zrobić? spytała odruchowo.I usłyszała zaskakującą odpowiedz: Może mnie pani wysłuchać, milady.A potem może pani pomóc mi znalezć tębandę skurwysynów, która dokonała sabotażu kopuły.Pierwszy raz usłyszała, żeby użył jakiegokolwiek obelżywego słowa to była pierw-sza myśl, która zniknęła natychmiast, gdy dotarł do niej pełny sens tego, co usłyszała.Podskoczyła jak uderzona i wyprostowała się. Sabotażu? spytała chrapliwie, ale swoim własnym głosem.215 Sabotażu prawie doskonałego odparł z lodowatą pewnością siebie.Honor zachwiała się i LaFollet skoczył ku niej, ale odruchowo złapała się biurka,więc zamarł w pół kroku.Wyglądało na to, że nie zwróciła na to uwagi wzrok miaławbity w twarz Gerricka, jakby błagała go, by wiedział, co mówi, i by to na pewno byłaprawda.Odpowiedział jej krótkim, zdecydowanym ruchem głowy i opadła na fotel.Wstydziła się własnej słabości, ale w specyficzny, jakby odległy sposób.A wszystkowokół kiwało się i raptownie zmieniało.Poczuła, jak opada z niej olbrzymi ciężar, a ra-czej jak seria ciężarów rozbija się w efekcie domina, oczyszczając jej umysł z mrokui bezwładu.Z trudem odetchnęła głęboko i wyszeptała: Jesteś pewien.? To było celowe? Było, milady.Stu Matthews zauważył to cztery godziny temu. Cztery godziny? spytała głośniej. Wiedziałeś.wiedziałeś to już cztery go-dziny temu?!Głos jej się załamał, a Gerrick zaczerwienił się po czubki włosów. Wiedziałem, milady.Proszę o wybaczenie, ale chciałem wpierw mieć absolut-ną pewność, że to nie zbieg okoliczności czy błąd komputera.Teraz jestem pewien.tak samo jak lord Clinkscales, Protektor Benjamin i planetarna służba bezpieczeństwa! Ostatnie zdanie wygłosił już bez cienia wstydu. Mój Boże! jęknęła.Za plecami usłyszała ciche tupnięcie, gdy Nimitz wylądował na biurku, a w następ-nej chwili poczuła na szyi jego chwytne łapy.Chciała się odezwać, lecz nie mogła, bocoś dławiło ją w gardle.Ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się tak, że fotel trząsł sięw rytm targających nią spazmów. Milady! Gdzieś z oddali dobiegł głos LaFolleta, a w następnej chwili był przyniej, złapał ją za przedramiona i delikatnie, lecz stanowczo zmusił do opuszczenia rąki spojrzenia na niego.Zrobiła to z pełnymi łez oczyma i usłyszała jego głęboki i miękki głos: To nie była nasza wina, milady.To nie był wypadek czy bezmyślność.to nie two-ja wina!Z jednej strony wstyd jej było, że okazała słabość, z drugiej czuła wdzięczność zawsparcie i uspokojenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|