[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Bardziej doświadczeni spośród nas musieli ciągle czuwać, by nie dopuścić do tego, aby któryś z nowych rekrutów wpadł w panikę.Zrozumieliśmy teraz naturę “gorączki przestrzeni", która tak bardzo blokowała wszelkie ludzkie wysiłki zmierzające do penetracji odległych przestrzeni kosmicznych.Ale po upływie dni wiedzieliśmy już, że zwyciężyliśmy pasożyty, że w końcu ulegną panice.Każdy dzień przynosił kolejne sto dwadzieścia tysięcy mil odległości.Teraz pozostawał już tylko problem w jakiej odległości pasożyty rozpadną się.Mogłem teraz zagłębić się we własny umysł z niezwykłą łatwością.Robiłem to bez wysiłku, nawet bez zamykania oczu.W końcu zacząłem pojmować, co miał na myśli Teihard de Chardin, kiedy mówił, że prawdziwą ojczyzną człowieka jest jego umysł.Byłem w stanie przemierzać różne obszary swego mózgu z łatwością człowieka podróżującego samochodem.Potrafiłem też przedostać się przez wylęgarnię i zejść niżej do obszaru nicości.Teraz jednak uświadomiłem sobie, jak daleki był on od nicości.Z pewnością posiadał pewne atrybuty pustej przestrzeni - ciszę i całkowity brak napięć.Była to jednak cisza, jaka panuje na dnie Pacyfiku, gdzie ciśnienie jest tak ogromne, że wyklucza przetrwanie jakiejkolwiek formy życia.Nicość ta była czystą energią życia - choć słowa są tu tak nieadekwatne, że prawie pozbawione sensu.W morzu tym spędzałem często długie godziny, zupełnie bezczynnie pozwalając się w nim po prostu unosić.Trudno to jakoś wyrazić, ponieważ jesteśmy tak bardzo przyzwyczajeni do ruchu, a pasożyty ze swej strony tak bardzo pomieszały nasze nawykowe procesy myślowe.Ale to właśnie cisza jest dla człowieka czymś naturalnym: cisza jest spokojem absolutnym.Wie o tym każdy poeta, ponieważ w ciszy zaczyna pojmować wielkość swych wewnętrznych mocy, “duszy" - jakby powiedział Wordsworth.Jeśli się rzuci kamyk we wzburzone morze, nie zobaczy się nic.Jeśli wrzuci się go w wodę spokojnego stawu, można zaobserwować każdą falę i usłyszeć, jak uderza ona o brzeg.Pasożyty utrzymywały umysły ludzkie w stanie ciągłego wzburzenia, wykorzystując do tego celu zakłócające wpływy Księżyca i to właśnie było powodem tego, że człowiek nie był nigdy w stanie spożytkować swych olbrzymich możliwości.Jedynymi, którzy w ogóle podejrzewali ich istnienie, byli poeci i tak zwani ludzie genialni.Doszliśmy do punktu, w którym należało podjąć decyzję.Byliśmy już dziesięć dni poza Ziemią.Mieliśmy zapas paliwa wystarczający na to, by dostrzec do najbliższego sztucznego satelity.Pasożyty umysłu były bliskie załamania.Czy wolno nam ryzykować dalszy lot i być może bezpowrotne zagubienie się w przestrzeni? Przestaliśmy korzystać z wszelkich urządzeń elektrycznych wiedząc, że energia ta jeszcze będzie nam potrzebna.Statek nasz posiadał ogromne żagle fotonowe, które zostały rozwinięte zaraz po wyjściu z atmosfery ziemskiej, tak więc do pewnego stopnia byliśmy popychani przez ciśnienie światła słonecznego.Spora część energii poruszającej silniki statku również czerpana była ze Słońca.Oczywiste było jednak, że żagle fotonowe nie zdadzą się na nic w drodze powrotnej na Ziemię, jako że manewrowanie statkiem kosmicznym jest absolutnie bardziej skomplikowane niż manewrowanie jachtem.To prawda, że lecąc przed siebie zużywaliśmy bardzo mało energii.W przestrzeni nie napotykaliśmy na żaden opór, jedyną siłą, którą musieliśmy przezwyciężyć, było przyciąganie odległych planet i meteorytów, które przelatywały wokół nas z częstotliwością dwóch czy trzech na godzinę.Postanowiliśmy podjąć ryzyko.Jakoś dziwnie nie przychodziło nam na myśl to, że nie będziemy w stanie powrócić na Ziemię.Tak więc posuwaliśmy się systematycznie do przodu, ignorując wszelkie problemy i czekając, aż pasożyty rozluźnią ucisk.Zdarzyło się to czternastego dnia podróży i nikt z nas nie podejrzewał, że tak to będzie wyglądało.Przez całe popołudnie wyczuwałem, jak wzbiera się w nich nienawiść i strach.Od czasu kiedy pozostawiliśmy w tyle Księżyc, nigdy jeszcze umysł mój nie był tak chmurny i niespokojny.Siedzieliśmy z Reichem blisko tylnego luku, gapiąc się w kierunku oddalającej się Ziemi.Nagle twarz jego wykrzywił strach, poczułem narastającą w sobie falę paniki.Spojrzałem przez luk, aby upewnić się, czy nie zobaczył tam czegoś przerażającego.Kiedy odwróciłem się, twarz jego była sina i wyglądał jakby był bardzo chory.Wstrząsały nim dreszcze i na chwilę zamknął oczy - i raptem nastąpiła w nim.przemiana.Wybuchnął głośnym śmiechem, była to jednak zdrowa, wypływająca z głębokiego zadowolenia radość.I w tym momencie poczułem pochodzący z dna mego jestestwa rozdzierający, straszliwy ból, jakby jakieś żywe stworzenie wżerało się we mnie, by w ten sposób wydostać się na zewnątrz.Agonia fizyczna i umysłowa zlały się w jedno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|