[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Właśnie dlatego nie uczę.– Fenton roześmiał się.– Umarłbym, gdybym miał zdecydować, który z tych dwóch sposobów oceniania jest lepszy.– A czym zamierzasz się zajmować, skoro nie uczysz, Cam?– Bóg jeden wie.– Poczuł się nagle nieswojo.– Na szczęście nie muszę się o to martwić jeszcze przez najbliższych kilka miesięcy, a potem, cóż, przyjdzie mi się z tym zmierzyć.Ale, całe szczęście, jeszcze nie teraz.Sally, czy chciałabyś, żebym przyniósł coś na kolację?– Nie, tym razem moja kolej na wymyślanie posiłku.W drodze powrotnej do domu spróbuję kupić jakieś sałatki.Ale miałabym do ciebie prośbę, żebyś kupił i przyniósł ze sobą kilka kaset magnetofonowych, jeśli nie sprawi ci to kłopotu.– Będę o siódmej – odparł Fenton.Milczał chwilę i dodał: – Kocham cię.– Kocham cię – powtórzyła cicho i odłożyła słuchawkę.W sklepie, gdzie można było kupić kasety, tanie nagrania i baterie, czekał na odbiór zamówienia, o które prosiła Sally.Mimo woli słyszał rozmowę stojącej obok młodej kobiety ze sprzedawcą.Nic nie brzmi tak wyraźnie jak własne nazwisko niespodziewanie wypowiedziane na głos w publicznym miejscu.– Nie – powiedziała kobieta.– To jest zamówienie na nazwisko Cameron, ja nazywam się Dameron.Proszę poszukać pod „D” jak David, tam pan je znajdzie.– Czy Frances Dameron to pani? – zapytał sprzedawca szperając w szufladzie.Kobieta odebrała paczkę, zapłaciła i wyszła.Sklepowa pomyłka stała się przyczyną powrotu Fentona do wspomnienia o Irielle.Cameron nie było rzadkim nazwiskiem.Było to jedno z imion Cama nadanych mu na chrzcie.Matka nazwała go Michael Cameron Fenton, po swoim ojcu.Ponieważ zdarzyło się tak, że na jego pierwszym roku było czterech facetów o imieniu Michael, zaczęli go nazywać Cam i tak już zostało.Ale nazwisko Cameron było tak popularne, że prawdopodobnie zajmowało po kilka stron w każdej książce telefonicznej w całym kraju.Jeżeli spróbowałby zlokalizować Emmę Cameron, która – prawdopodobnie – zginęła wraz ze swoimi rodzicami w wypadku w jakimś powozie zaprzężonym w konie, kilka pokoleń wstecz, w niewiadomym mieście, w nieznanym kraju.Nie, znalezienie igły w stogu siana byłoby łatwiejsze – dzięki temu, że przynajmniej by się odróżniała.Tak wyglądała rzeczywista ocena sytuacji.Sama Irielle była wtedy zapewne zbyt mała, żeby się orientować, który był rok, a nawet w jakim państwie rzecz się działa.Próba dedukcyjnego przeprowadzenia identyfikacji Emmy przypominała próbę dojrzenia gołym okiem konkretnej gwiazdy w odległej Mgławicy Andromedy.Fenton włożył kasety do kieszeni i wolno ruszył Telegraph Avenue.Było późne wiosenne popołudnie.Ulica roiła się od studentów, neohipisów, bezdomnych i włóczęgów, stały na niej stragany z biżuterią, słodyczami własnego wyrobu, wyrobami ze skóry, modnie farbowanymi podkoszulkami, papierosową bibułą.Nagle Fentonowi zaszedł drogę niechlujnie wyglądający młody człowiek.Mógł być studentem, choć Cam nigdy go nie widział na terenie kampusu.Był ogolony na zero – według ostatniej mody.W każdym uchu miał trzy dziurki, a w każdej z nich tkwiło kółko.Fenton słyszał wcześniej, że ma to tajemnicze, ezoteryczne znaczenie, dotyczące prawdopodobnie preferencji seksualnych osobnika, ale nie wiedział jakich i zbytnio go to nie obchodziło.– Hej, koleś! – odezwał się nieznajomy.– Co byś powiedział na działkę dobrej, legalnie w domciu wysianej, na wietrze suszonej trawy? Żadna tam meksykańska fuszerka, naładowana nawozami sztucznymi czyściutki oryginalny towar z San Diego.Fenton potrząsnął głową.– Przykro mi, stary.Nie używam.– Co ty, świadek Jehowy, czy jak.?– Nic z tych rzeczy, stary.– Fenton wzruszył ramionami.– Trawa drapie mnie w gardle, i tyle.Przykro mi.– Ruszył w swoją stronę, ale uparty neohipis powlókł się za nim.– Słuchaj, koleś, towar jest prima sort.Spróbuj przez fajkę wodną i koniecznie schłodź wodę kostkami lodu, a wtedy zobaczysz, jaka to łagodna trawka.Naprawdę znajdziesz się po ciemnej stronie księżyca, poza czasem.Fenton roześmiał się.– Szkoda, stary, że aż tak się wysilasz, i to na próżno.Najzwyczajniej w świecie nie lubię trawy.Młody człowiek wyglądał na przygnębionego.– Nie wygłupiaj się, koleś.Przez ciebie będę musiał wynająć swój pokój albo zastawię elektroniczne organy, już drugi raz w tym miesiącu! A może zrobisz prezent swojej dziewczynie? Mam taki specjalny towar, o zapachu piżmowym.Słowo daję, nakręca panienki że hej! Całkiem zapominają o hamulcach, stary, jeśli w ogóle wiesz, o czym nawijam.Fenton znowu się uśmiechnął.Cokolwiek by nie powiedzieć o problemach Sally, zahamowań nie miała.– Naprawdę, nie potrzebuję.– Nie masz dziewuchy?– Nie ma hamulców.– Na pewno by się jej spodobało.No, weź, koleś, chociaż powąchaj – kusił handlarz.Po chwili dodał szeptem: – A jeżeli nie lubisz legalnego towaru, może mógłbym ci skombinować tytoń.Dobry, czysty towar przeszmuglowany z Ekwadoru.Mogę też załatwić Owsley albo Sandoz acid, ale to już twardziochy.A może masz jakieś inne potrzeby?– Czy masz antaril? – zapytał Fenton w nagłym przebłysku.Student cofnął się o krok.– Trzeba by się trochę zakręcić – powiedział – ale większość tego, co jest na rynku, to kwas z domieszką datury.I tak niewielu kolesi wie, o co biega.Ale znam takiego gościa, który zarzeka się, że jego towar jest prawdziwy.Mógłbym tu być o jedenastej wieczorem, jeśli chcesz.– zasugerował.Fenton zawahał się, a potem rzucił od niechcenia:– Dobra, znajdę cię.– Będę na pewno – obiecał łysy student i odszedł.Fenton przeszedł na drugą stronę ulicy.Minął mnóstwo małych sklepików, w których sprzedawano meksykańskie taco, krawaty, kolorowe przepaski, słodkości, rysunki i obrazy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl