[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Wyjechaliśmy na ulicę i wkrótce byliśmy już poza granicami miasta.W nocy któryś z pracowników odziarniarni podczepi przyczepę do małego traktora i podciągnie ją bliżej budynku.Bawełna zostanie wessana do środka i godzinę później odziarniarka wypluje dwie idealnie równe bele.Po zważeniu z każdej z nich zostanie pobrana próbka, żeby nabywca mógł ją ocenić.Dziadek przyjedzie do miasta zaraz po śniadaniu.Obejrzy bele i próbki i na pewno znajdzie sobie kolejne zmartwienie.Nazajutrz przyszedł list od Ricky’ego.Babcia położyła go na stole, zanim, powłócząc nogami, weszliśmy z bolącymi plecami do kuchni.Tego dnia zebrałem ponad trzydzieści pięć kilo: jak na siedmiolatka to rekord wszech czasów, chociaż i tak nie można było tego sprawdzić, ponieważ wszyscy zazwyczaj przechwalali się i zmyślali.Zwłaszcza dzieci.Dziadek i tata zbierali codziennie po dwieście dwadzieścia siedem kilo.Babcia uśmiechała się i coś cicho nuciła, dlatego domyśliliśmy się, że w liście są dobre wiadomości.Szybko go podniosła i odczytała na głos.Pewnie znała go już na pamięć.Kochana mamo, tato, Jesse, Kathleen i Luke!Mam nadzieję, że wszystko u was dobrze.Nigdy nie myślałem, że będę tęsknił za polem i bawełną, ale bardzo chciałbym być teraz w domu.Brakuje mi wszystkiego: farmy, pieczonych kurczaków i Kardynałów.Jak to możliwe, że Dodgersi wygrają ligę? Niedobrze mi się robi, jak o tym pomyślę.Ale poza tym, jest mi tu całkiem dobrze.Uspokoiło się.Nie siedzimy już w okopach.Nasza jednostka stacjonuje teraz osiem kilometrów za linią frontu i wszyscy próbujemy się wyspać.Jest nam ciepło, odpoczywamy, dobrze jemy, nareszcie nikt do nas nie strzela i my też do nikogo nie strzelamy.Myślę, że niedługo wrócę do domu.Wygląda na to, że idzie ku lepszemu.Krążą pogłoski o rozmowach pokojowych, dlatego wszyscy trzymamy kciuki.Dostałem wasze listy i dużo dla mnie znaczą.Dlatego piszcie jak najczęściej.Luke, Twój ostatni list byt trochę przykrótki, napisz dłuższy.Muszę kończyć.Całuję wszystkich.RickyPodawaliśmy sobie list z rąk do rąk i czytaliśmy, wreszcie babcia schowała go do pudełka po cygarach koło radia.Leżały tam wszystkie listy Ricky’ego i przechodząc wieczorem przez kuchnię, często widywałem, jak ona albo dziadek czytają je chyba po raz setny.Dzięki nowemu listowi zapomnieliśmy o zesztywniałych mięśniach i spieczonej skórze, i szybko pochłonąwszy kolację, usiedliśmy przy stole, żeby napisać do Ricky’ego.Wziąłem swój brulion i ołówek i opowiedziałem mu o Jerrym Sisco i o Hanku Spruillu.Nie szczędziłem szczegółów.Piałem o krwi, o roztrzaskanej kantówce, o Sticku Powersie, o wszystkim.Nie wiedziałem, jak się pisze niektóre słowa, więc pisałem na czuja.Wiedziałem, że kto jak kto, ale Ricky na pewno daruje mi ortografię.Ponieważ nie chciałem, żeby rodzice i dziadkowie dowiedzieli się, że rozsiewam plotki aż po Koreę, zasłaniałem brulion rękami najlepiej, jak się dało.Pisaliśmy jednocześnie pięć listów i jestem pewien, że zawierały pięć różnych wersji tych samych wydarzeń.W trakcie pisania dorośli opowiadali zabawne dykteryjki.Była to szczęśliwa chwila, tym cenniejsza, że przeżywaliśmy ją w znojnym czasie zbiorów.Dziadzio włączył radio.Słuchaliśmy transmisji z meczu Kardynałów, a nasze listy wydłużały się i wydłużały.Siedząc przy kuchennym stole, śmiejąc się, pisząc i słuchając sprawozdania, żadne z nas nie miało najmniejszej wątpliwości, że Ricky wkrótce wróci do domu.Napisał, że wróci.ROZDZIAŁ 15W czwartek po południu mama przyszła po mnie na pole i oznajmiła, że jestem jej potrzebny w ogrodzie.Z radością zdjąłem z pleców worek.Zostawiwszy pozostałych pracowników w bawełnianym gąszczu, ruszyliśmy do domu, ciesząc się, że to już koniec dnia pracy.- Musimy pojechać do Latcherów - powiedziała mama.- Martwię się o nich.Mogą być głodni.Latcherowie też mieli ogród, choć nieduży.Wątpiłem, czy którekolwiek z nich chodziło głodne.Dużych zapasów na pewno nie mieli, ale głód w naszym hrabstwie był czymś nie do pomyślenia.Nawet najbiedniejsi połownicy uprawiali pomidory i ogórki, gdyż było ich na to stać.Każda farmerska rodzina miała kilka niosek.Ale mama uparła się, żeby wreszcie zobaczyć Libby i sprawdzić, czy plotka o jej ciąży jest prawdziwa.Kiedy wchodziliśmy do ogrodu, nareszcie zrozumiałem, co chce zrobić.Jeśli się pośpieszymy i zdążymy do Latcherów przed końcem dnia pracy, rodzice i dzieci będą jeszcze na polu.Skoro Libby spodziewa się dziecka, to została w domu, najpewniej sama.Będzie musiała do nas wyjść i odebrać warzywa, nie ma wyboru.Weźmiemy ją podstępem, przygwoździmy ją chrześcijańską dobrocią.To był genialny plan.Pod ścisłym nadzorem mamy zacząłem zbierać pomidory, ogórki, groszek, fasolę, kukurydzę - niemal wszystko, co rosło w ogrodzie.- Weź tego czerwonego, Luke - mówiła.- Nie, nie, ten groszek może jeszcze poczekać.Nie, ten ogórek nie jest jeszcze całkiem dojrzały.Chociaż często zbierała sama, wolała nadzorować innych.Równowaga w ogrodzie była zachowana tylko wtedy, kiedy okiem artystki spoglądała nań z pewnego dystansu i kiedy mogła dyrygować mną lub tatą, każąc nam zrywać te czy inne warzywa.Nie znosiłem naszego ogrodu, ale jeszcze bardziej nienawidziłem pola.Wszystko było lepsze od zbierania bawełny.Sięgając po kolbę kukurydzy, między łodygami zobaczyłem coś, co mnie zmroziło.Za ogrodem był mały, ocieniony trawnik, za wąski, żeby grać na nim w baseball, więc do niczego nieprzydatny.Graniczył ze wschodnią ścianą domu, tą najdalszą od drogi.Po stronie zachodniej były kuchenne drzwi, parking, gdzie stał pikap, oraz dróżka do stodoły, wychodka i na pole.Tak więc wszystko działo się po stronie zachodniej, natomiast po wschodniej prawie nic
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|