[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Jeżeli takbyło, pan Cowley mógł, jak powiadają sprawozdawcy sportowi,  załamać się psychicz-nie. Po pierwsze, żeby załamać się psychicznie, trzeba mieć coś, co przypomina psy-chikę, a po drugie: nie widziałem go w ogóle od chwili, kiedy pożarł w naszym towarzy-stwie swoją kromkę chleba powszedniego i dwa jajeczka na miękko! Dorosły mężczy-zna jedzący jajka na miękko! Proszę to sobie tylko wyobrazić!Joe ruszył w kierunku ścieżki prowadzącej ku przystani. A czy nie widział pan gdzieś panny Perry? Był pan w domu, zdaje się, prawda? Tak! W ataku białej furii poszedłem do jego pokoju.Myślałem, że przeżywa swojedramaty w fotelu.Ale nie ma go tam, a przynajmniej nie odpowiada na pukanie i obe-lgi.Klucza też nie ma w zamku. Zaglądał pan przez dziurkę od klucza?  Joe znowu uśmiechnął się. Oczywiście! Wywaliłbym chyba drzwi, gdybym zobaczył, że jest w środku i nieodpowiada! Ten idiotyczny dowcip oznacza, że będę musiał spędzić tu o jeden dzieńwięcej, niż zaplanowałem.Ale dlaczego pyta pan o Meryl? Sądzi pan, że może byću niej?113  Tego nie powiedziałem, ale jeżeli para młodych ludzi ma się, jak to się popularnieokreśla,  ku sobie , wtedy jedno może być tam, gdzie jest drugie. Nie widziałem nigdzie Meryl  Jowett potrząsnął głową.Nie szukałem jej zresz-tą.Nie przyszło mi do głowy, żeby nasz Adonis mógł o tej porze, właśnie wtedy, kiedyjest mi najbardziej potrzebny. Urwał.Zatrzymali się u wejścia do alejki prowadzą-cej ku przystani. Ale czy to nie ona?  wskazał postać kobiecą, która wynurzyła sięzza rogu domu, nadchodząc od strony oranżerii. Ona. potwierdził Joe.Spojrzał w kierunku strychu.Chanda nadal tkwił na po-sterunku.I nadal nie dawał sygnału.Ale to było zrozumiałe.Do pół do dwunastej bra-kowało.Spojrzał na zegarek.Dziesiąta piętnaście. Zapytam  powiedział Jowett. Wydaje się, że jest także obrażona na mnie, Bógjeden tylko wie, dlaczego.Chyba nie dlatego, że jej zaproponowałem pozowanie do tejDiany? Ale w końcu wszystko jest możliwe u tych potwornych mieszczan! Jestem pewien, że oświeci pana Joe zrobił krok i zatrzymał się. A może inży-nier Cowley jest już w pracowni?. wskazał mroczny tunel alejki, w którą miał za-miar wejść. Miejmy nadzieję. mruknął Jowett. W końcu ma zanieść generałowi o dwu-nastej dane technologiczne z tego wytopu.A na razie rozpalił tylko w piecu i pozosta-wił mi odważone elementy stopu.No cóż, zapytam Meryl, a potem pójdę i.i sam tozrobię! Ale jeżeli go pan spotka przypadkiem, proszę mu powiedzieć, żeby się więcejnie pokazywał! Potnę go na kawałeczki, wymieszam z tymi ślicznymi metalami i zro-bię z niego posąg tańczącego osła! Na pewno Indie miały to bydlę w swojej mitologii.I sprzedam go naszemu staremu rozbójnikowi tam w pawilonie, na pokrycie kosztówwytopu!Nagle, pośród ataku wściekłości, uśmiech pojawił się na jego twarzy.Jeszcze sekun-da i roześmiał się głośno. Cóż to za błazeństwo!  powiedział niemal wesoło i ruszył w kierunku Meryl,która stała po przeciwnej stronie olbrzymiego klombu, niemal niewidocznego pozastrzelającymi w górę koronami róż.Joe patrzył na nią.Na widok Jowetta chciała zawrócić, ale zawołał głośno i przysta-nęła.Podszedł ku niej, zatrzymał się i zadał krótkie pytanie.Dziewczyna odpowiedziałacoś, równie zwięzle, i weszła do domu z dumnie podniesioną głową.Alex szybko wszedłw alejkę.Zrobił kilkanaście kroków i skręcił pomiędzy krzewy.Nie chciał zatrzymywaćsię dłużej tutaj.Gdyby Jowett dopędził go, znowu byłby unieruchomiony.Szedł szybko i cicho.Nie zdawał sobie sprawy, że krawędz ogrodu jest tak blisko.W ostatniej niemal chwili dostrzegł niską zardzewiałą siatkę i stanął.Tuż za nią byłakrawędz przepaści.114 Wzdłuż siatki biegła ścieżka, a raczej ślad ścieżki, gdyż najwyrazniej była ona bardzorzadko używana.Ktokolwiek szedł z domu do przystani lub z domu do pawilonu, miałdo wyboru dwie alejki idące w obu tych kierunkach.Ale to właśnie była najkrótsza dro-ga z przystani do pawilonu i gdyby pan Plumkett jakimś cudem uszedł uwagi Chandy,wówczas wybrałby chyba tę właśnie zarośniętą, niewidoczną z domu i nie przecinającążadnej z alejek parkowych leśną drogę.Joe ruszył w kierunku pawilonu.Siatka biegła przez cały czas o krok lub dwa odbrzegu, w jednym tylko czy dwóch miejscach cofała się nieco, najprawdopodobniej tam,gdzie brzeg był podcięty, darń i krzewy zwisały niemal i groziły runięciem.Upał rósł.W pewnej chwili Alex zatrzymał się i zakryty pniem starego dębu spoj-rzał na morze.Kilka dalekich żagli.Na horyzoncie długi, ciemny kontur statku płynące-go w stronę Atlantyku i.tak, ten sam szary, niski kształt, przesuwający się powoli przedoczyma w odległości mili lub dwóch: łódz patrolowa.Joe ruszył dalej.Uśmiechnął się znowu do siebie, po raz nie wiadomo który tegodnia.Gdyby generał Somerville wiedział! Chanda z lornetką w oknie, łódz patrolowana morzu, Joe Alex krążący po ogrodzie i Hicks na skale nie opodal pawilonu! Hicks,który wyglądał jak zafrasowany urzędnik, a był doskonałym policjantem, inteligent-nym, sprawnym, mogącym obezwładnić każdego przestępcę jednym ze stu chwytów,których doskonała znajomość zjednała mu wśród ludzi Parkera przydomek  wujasz-ka judo.Przed nim była teraz zbita masa krzewów: jeżyny, maliny, ostrokrzew i jeszcze jakieśdługie, gęste, proste gałązki o maleńkich czerwonych kwiatkach, porastających całą ichdługość.Zerwał jeden kwiatek i zatrzymał się.Przez lukę w roślinności dostrzegł z dalapawilon.Był w tej chwili o kilka kroków od ścieżki.Generał z tej odległości był niemalniewidoczny.Cisza [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl