[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Luis milczał przez chwilę.- Zadzwonię do Marion - powiedział po namyśle.Marion Braveheart.Wiedziałam, co to oznacza.Była potężną,działającą samodzielnie Strażniczką.Zostawiono ją do kierowania nieliczną ekipą adeptów, którzy pozostali w terenie, gdytymczasem większość Strażników zajmowała się innym zagrożeniem.Nie miałam pojęcia jakim ani nic mnie to nieobchodziło.Nie była to moja sprawa.Marion Braveheart kierowała również oddziałem Strażników nadzorujących ludzi obdarzonych mocami.Byli policją,sądem, ławą przysięgłych i w razie potrzeby oddziałem egzekucyjnym.Nie mieliśmy wielkiego wyboru.Musieliśmy ją zawiadomić.Tylko jej oddział mógł sobie poradzić z chłopcem, bezkonieczności zabicia go.Luis odwrócił się, żeby zadzwonić przez komórkę, a ja dokładniej przyjrzałam się leżącemu na ziemi chłopcu.Byłchudy, lecz nie chorobliwie.Nie zauważyłam ran ani sińców.Nie maltretowano go albo robiono to w sposób, który niepozostawiał śladów.Mimo to wyczuwało się w nim jakąś rozpacz, ciemność.Zastanawiałam się, czy Candelario rozumie,jak niewiele znaczy dla tej, której rozkazy z taką gorliwością wykonuje.Przeszukałam kieszenie jego płaszcza, wyciągając paczkę gumy, mały telefon komórkowy, bilet autobusowywskazujący, że chłopiec niedawno przyjechał do miasta, przybył do Albuquerque z Los Angeles, które, jeśli dobrzepamiętałam, leżało w Kalifornii.Wiele godzin drogi stąd.W innej kieszeni znalazłam chudy, całkiemnowy portfel z kartą biblioteczną z jakiejś miejscowości o nazwie San Diego i kilkoma zielonymi banknotami.Nie było wnim rzeczy, które ludzie, tacy jak Luis, zazwyczaj nosili w portfelach - żadnych plastikowych kart, skrawków papieru,paragonów z zakupów.Tylko gotówka i jedna zwyczajna karta.Podałam ją Luisowi, gdy ten skończył rozmawiać.Przeczytał, marszcząc brwi.- San Diego?- Co jest w San Diego? - zapytałam.- Wspaniałe wybrzeże, duża baza marynarki wojennej, piękna pogoda.Poza tym nie mam pojęcia.- Oddał mi kartę.-Marion wyśle zespół, który przejmie chłopca i zaopiekuje się nim.Sprawdzą, co z nim zrobiono.Dwanaście lat tostanowczo za wcześnie na używanie takiej mocy, jaką on dysponuje.Mógł zrobić sobie krzywdę.Nie miało to znaczenia, czy skrzywdziłby siebie.Mógł z całą pewnością nieuchronnie sprowadzić tragedię na swojeotoczenie.Candelario był zbyt potężny, a brakowało mu szkolenia i opanowania dorosłego Strażnika.(Choć od czasu doczasu zastanawiałam się, jakie to miało znaczenie, skoro tak wielu Strażników zachowywało się jak rozkapryszone dzieci).- Długo będziemy czekać na ich przyjazd?- %7łartujesz, prawda? Wszędzie brakuje ludzi.Marion musi wysłać zespół aż z Los Angeles.Wsiądą w samolot, alemimo to dotrą tu najwcześniej jutro.A dopóki się nie zjawią, musimy go trzymać w lodzie.Nie zrozumiałam wyrażenia w lodzie".Dopiero gdy skonfrontowałam je z rzeczywistością, uznałam, że chodzi o to, bytrzymać go pod kontrolą i powinien pozostać nieprzytomny.- A czy to nie jest porwanie?- Jasne, że jest - Luis zgodził się ze mną.- Jeśli ktoś zgłosił zaginięcie tego chłopca.Możliwe, że go szukają, ale niepowinniśmy go oddawać rodzicom w tym stanie.Przeszedł pranie mózgu tak jak pozostałe dzieci Perły.Może ludzieMarion będą umieli go przeprogramować i dezaktywować jego moce do czasu, aż do nich dorośnie.Było to pozytywne rozwiązanie.Istniało jeszcze inne, prawdopodobne.Może okazać się, że Strażnicy będą musielicałkowicie pozbawić mocy Candelaria, aby mieć pewność, że nie zrobi krzywdy sobie ani nikomu innemu.%7ładne z nas nie mogło sobie pozwolić na osobiste zainteresowanie rehabilitacją chłopca.Isabel, przypomniałam sobie.Isabel musi ocaleć.Córka Manny'ego i Angeli, bratanica Luisa.Było jeszcze coś, co dotyczyło także mnie, choć z niechęciąsię do tego przyznawałam.Nie miałam odwagi określić tego stanu dokładniej.Stwierdzałam tylko, że miałam kontakt z tymdzieckiem.Coś więcej sugerowałoby istnienie więzi z tym pół-życiem w ludzkiej postaci, a nie byłam jeszcze gotowa naprawdziwe zbadanie głębi tych kontaktów.%7ładne rozważania nie rozwiązywały problemu chłopca leżącego u moich stóp.- Co z nim zrobimy? Luis wzruszył ramionami.- Chyba zabierzemy go do domu - powiedział.-Możesz nas osłonić? - Myślał o osłonieniu przed wścib-skimispojrzeniami.Zrobiłam to już wcześniej, kiedy sobie uświadomiłam, co mogliby sobie pomyśleć o nas przechodzący tędyludzie.Nie staliśmy się niewidzialni, bo przechodnie nas widzieli, lecz nie zauważali.Nie zachowywali o nas żadnychwspomnień.Na moje kiwnięcie głową Luis wziął na ręce bezwładnego chłopca.Przeszliśmy spokojnie przez ulicę,1558ruszyliśmy boczną alejką, gdzie znowu musiałam wstrzymać oddech i dotarliśmy na podwórko domu Luisa.Zamknęłamkłódkę na furtce, naprawiłam uszkodzenia i weszłam za Luisem do środka.Zaniósł chłopca do pokoju Isabel.Nadal było w nim pełno gromadzonych przez nią skarbów i kolorowych zabawek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|