[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. W duchu podziękowałam Ryanowi i Simonowi za to, że pomoglimi przymocować folię na dachu.Wieczór będzie zdecydowaniebardziej przyjemny bez deszczu kapiącego mi na głowę w moimwłasnym salonie.Powietrze przed burzą zawsze przyjemnie pachniało, dlategowpuszczałam je do wnętrza.Po tygodniu intensywnych porządkóww domu powoli przestawał unosić się ten stęchły zapach.Nalałamsobie kieliszek wina, które sączyłam w trakcie przyrządzaniakolacji.Nastawiłam radiostację ze złotymi przebojami.Idealnewarunki do pichcenia.Dorastałam w dużej rodzinie, dlatego nauka gotowania nigdynie podlegała dyskusji.Jedyną sporną kwestią był tylko czas, kiedyto nastąpi.I tak na przykład miałam osiem lat, kiedy robiłam sobiesama jajecznicę i tosty.Przygotowywanie posiłków dla siebie byłopewną zmianą, bo moje ulubione przepisy na rodzinne obiadyprzypominają gotowanie dla całego pułku.Im byłam starsza i imdłużej pozostawałam singielką, tym bardziej rozumiałam, żeprzyrządzanie dań tylko dla siebie kryje w sobie coś magicznego.Nakrywanie do stołu tylko dla jednej osoby miało takie samoznaczenie jak zastawianie go dla czternastu biesiadników.Wyjęłamporcelanowe talerze, umyłam je i postawiłam na stole, a w saloniezapaliłam świecę.Należy mi się uścisk dłoni dla siebie samej.Pichciłam sobie w najlepsze.Mieszałam, dodawałamszczyptę tego i kroplę tamtego.Ryż bulgotał, czosnek i cebulapodsmażały się na wolnym ogniu i właśnie wrzuciłam brokuły dogarnka, kiedy usłyszałam: Chlast.Chlast.Chlast.Rozejrzałam się dookoła i nasłuchiwałam.Co to było?Słyszałam już tylko odgłosy gotowania, więc zajęłam sięwarzywami.Po chwili stwierdziłam, że kurczak powinien być jużgotowy.Muszę to sprawdzić.Chlast.Chlast.Chlast.Dobra, co to jest, do cholery? Trzymając łyżkę durszlakową,poszłam do jadalni.Spokój.Salon? Tak samo.Czy mam omamy?Wiatr rozhulał się na dobre, zasłony w oknie przy kominku mocno powiewały.Może właśnie to słyszałam.Ale po tym, jakzamknęłam okno, ten dzwięk dotarł do mnie ponownie.Dobiegał zjadalni.Chlast.Chlast.Chlast.Poszłam tam.Kurde.Co to, do diabła?Nietoperz!Leciał prosto na mnie, więc wybiegłam na werandę przeddomem, nadal ściskając w dłoni łyżkę durszlakową.Drugą dłoniąmachałam nad głową.Chlast.Chlast.Chlast. Wynoś się! Wynoś się!  krzyczałam, ponownie wpadającdo dziury w werandzie.Tym razem się zapadłam. Pieprzony gnojek!  wrzasnęłam i odłożyłam łyżkę,próbując uwolnić stopę.Nic z tego.Ugrzęzła na dobre. W dupęjeża!  przeklęłam.Moja mama z pewnością skrytykowałaby mójdobór słownictwa.Zbliżała się burza, a z wnętrza domu dobiegało nieustannie:Chlast.Chlast.Chlast.Odruchowo skuliłam głowę między ramionami, chociażbyłam poza zasięgiem stwora.Siedziałam na ganku, który chciałpożreć mnie żywcem, i to od pierwszego dnia.Starałam sięuspokoić.Panika nic tu nie da.Viv, myśl!Musiałam odciążyć zablokowaną stopę, bo kiedy zbyt mocnona nią naciskałam, miałam wrażenie, że zapadam się jeszczegłębiej.Zaczęłam się zastanawiać, co kryje się pod deskami tejwerandy.Co przytrzymuje moją stopę?Jedna z lalek&Tak! W kieszeni miałam telefon.Dzięki Bogu! Ale do kogozadzwonić? Simon pewnie wrócił już do San Francisco, nie znałamnumeru Hanka.Pan Montgomery? Nie, za stary.Nie będędzwoniła na 112, bo o ile dla mnie był to nagły wypadek, to wpojęciu ogólnym nie całkiem.Wiesz, do kogo powinnaś zadzwonić.O rany.I zrób to natychmiast, zanim lalka ponownie cię ugryzie. Wybrałam numer bibliotekarza.* * * No, no, no. Co my tu mamy  dokończyłam za Clarka. Sam nie ująłbym tego lepiej  powiedział i powoli wszedłpo schodkach na werandę.Kiedy zadzwoniłam, powiedział, że zaraz będzie.Nie śmiałsię, tylko spytał, czy nic mi się nie stało i czy czegoś mi niepotrzeba.Powiedziałam, że ucieszy mnie kieliszek margarity.Zignorował moją prośbę, ale przyniósł pudełko z narzędziami.Czerwony profesjonalny pojemnik na narzędzia.Z boku miałnaklejkę z imieniem i nazwiskiem Clarka.Na wypadek gdyby ktośchciał go ukraść?W niedzielny wieczór Clark był mniej elegancki niż na codzień.Sprane dżinsy, buty do biegania, flanelowa koszulawystająca ze spodni, a pod spodem biały podkoszulek.Ni z tego,ni z owego poprosiłam w duchu, żeby nie był to top naramiączkach, jaki noszą niektórzy mężczyzni.Potem od razu,również w myślach, skarciłam się za to, że w ogóle zawracamsobie głowę tym, co Clark nosi pod koszulą w kratę, którawyglądała na bardzo miękką i przyjemnie ciepłą.Przeszył mniedreszcz.Robiło się zimno i odgrywanie boi na oceanie ganku niebyło zabawne.Clark uklęknął przede mną i zorientował się w sytuacji. Vivian, ktoś mógłby stwierdzić, że to niemądre stąpać taknierozważnie po zgnitej podłodze  powiedział i postukał palcemw deskę obok mojej lewej nogi, która niknęła pod werandą dopołowy uda.Od prawie pół godziny częściowo siedziałam nauszkodzonej desce i zaczynałam czuć się coraz bardziejpodminowana. Ktoś mógłby stwierdzić, że osoba, która dostała ode mniew nos, byłaby mądrzejsza i nie prowokowałaby mnie zaćwierkałam słodko.Oderwał wzrok od mojej nogi i spojrzał mi w oczy. Zastanawiał się nad czymś. To ty utknęłaś w werandzie.Jesteś pewna, że chcesz terazwszczynać kłótnię?Cholera, trafił w sedno. Dobra, zgoda.Bez sprzeczki.Ale zrób coś, Clark. Czekam na magiczne słowo. Yyy, teraz? Serio? Dupek? Daj spokój. Clark! Vivian. Och, dobra.Proszę, Clark.Pomóż mi.Proszę, proszę,proszę?  wyrzuciłam z siebie przez zaciśnięte zęby. I co? Nie było to aż takie trudne, prawda?  Uśmiechnąłsię, a twarz mu się rozpromieniła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl