[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Liczył się fakt, że drzwi zostały zamknięte na amen.- Teraz chciałbym zamienić kilka słów z Carlosem i Michaelem - oświadczył major.Ale najpierw zarządzam przerwę na myślenie.Petersen siedział przy biurku Carlosa.Przed nim stała szklaneczka szkockiej, a obok niej leżała kartka, którą dopiero co zapisał.- No i jak to brzmi? - spytał.- Zaraz posadzimy do tego Michaela, niech nadaje.Oczywiście otwartym tekstem.Do pułkownika Lunza.Teraz będzie jego numer kodowy.Pańscy niedoszli złodzieje i/albo mordercy to banda dyletantów stop Alessandro i jego partacze zaspawani stop stalowe drzwi kajuta na dziobie colombo stop nie zazdroszczę generałowi von Löhr generałowi Granelli majorowi Cipriano takich agentów stop Uszanowanie Zeppo.Zeppo, jak pamiętacie, to mój kryptonim.George złożył ręce jak do modlitwy.- Prawdziwe, jakie prawdziwe.- orzekł wreszcie.- Tyle, że niezupełnie akuratne.Tak naprawdę nie wiemy, czy oni są złodziejami i, albo, itd.- Ale tamci o tym nie wiedzą.Narobimy troszkę zamieszania w ich gołębniku.Dość już tych pieszczot i gruchania, nie sądzisz?- Pułkownik Lunz i generał von Löhr odrobinę się zdenerwują.Alessandro mówi, że nic o tym nie wiedzieli.- Ale skąd mają wiedzieć, że my o tym wiemy? - zauważył roztropnie Petersen.- Mają związane ręce, a gotowi będą przypuszczać najróżniejsze rzeczy.Chętnie posłuchałbym tych ożywionych rozmów telefonicznych między obiema stronami.Oj, rozdzwonią się telefony pod koniec dnia, rozdzwonią! Ach, nie ma to jak posiać ziarno zwątpienia, wywołać trochę podejrzliwości, nieufności, sprowokować waśnie wśród lojalnych sprzymierzeńców.Całkiem udana noc, panowie, całkiem udana.Myślę, że zasłużyliśmy na szklaneczkę czegoś mocniejszego przed wizytą u Carlosa.Sterówkę oświetlało tylko mdłe światło okrętowego kompasu i trochę trwało nim Petersen i jego towarzysze przyzwyczaili oczy do mroku.Carlos stanął za sterem: wskutek dyskretnej interwencji Petersena sternik dostał na razie wolne.Petersen zakaszlał - tu także był dyskretny - i zwrócił się do Carlosa:- Jestem zdumiony - by nie powiedzieć mocno zmartwiony - faktem, że uczciwy żeglarz jak ty związał się z takimi kanaliami jak generał Granelli i major Cipriano.Carlos, z rękami na sterze, patrzył wprost przed siebie, a kiedy się odezwał, miał nadspodziewanie spokojny głos.- Nigdy nie spotkałem żadnego z nich i po dzisiejszej nocy dołożę starań, żeby ich nigdy nie spotkać.Rozkazy rozkazami, ale już nigdy nie zabiorę na pokład morderców od Granelliego.Mogą mnie straszyć sądem polowym, niech straszą.Rozumiem, że Alessandro zaczął mówić, tak?- Ano zaczął.- Żyje? - Z tonu głosu Carlosa można było wnosić, że właściwie nic go to nie obchodzi.- Żyje i nieźle się miewa.Bez tortur, zgodnie z umową.Zwykła psychologia.- Nie mówiłbyś chyba w ten sposób, gdyby to było kłamstwo.Porozmawiam z nim.Kiedyś.- Jakoś mu się do tego nie śpieszyło.- Tak.Cóż, obawiam się, Carlos, że po to, by z nim pogadać, będziesz musiał opuścić się do ich bulaja na bosmańskim stołku.Drzwi są zamknięte.- Co daje się zamknąć, da się też otworzyć.- Nie bardzo.Wybacz, że postąpiliśmy tak z włoskim kutrem wojennym, ale sądziliśmy, że roztropnie będzie zespawać drzwi kajuty ze ścianą.- Ach tak.- Dopiero teraz Carlos spojrzał na Petersena i jeśli na jego twarzy w ogóle coś się odmalowało, to najwyżej uprzejme zainteresowanie.- Zespawaliście drzwi? Oryginalne.- Wątpię, czy znajdziesz w Ploce palnik acetylenowy.- Wątpię.- Chyba będziesz musiał płynąć aż do Ancony, żeby ich stamtąd wydostać.Należy mieć tylko nadzieję, że nie oberwiecie po drodze.Byłoby straszne, gdyby Alessandro i jego przyjaciele znaleźli grób na dnie morza.- Rzeczywiście, straszne.- Jeszcze jedno, Carlos.Już nie masz na pokładzie palnika acetylenowego, chociaż go niedawno miałeś.Teraz leży gdzieś na dnie Adriatyku.Petersen nie widział błysku zębów, ale mógłby przysiąc, że Carlos się uśmiechnął.Rozdział IVPonieważ morze było cały czas wzburzone - a uspokoiło się tylko trochę, gdy wpłynęli na tak zwane spokojne wody kanału Neretvy między wyspą Peljesac i lądem Jugosławii - siedmioro pasażerów, którzy teoretycznie mogli zasiąść do śniadania dużo wcześniej, usiadło do stołu dopiero wtedy, gdy "Colombo" przycumował do nabrzeża.Świtało, gdy wpływali do portu, którego najodważniejszy autor folderów reklamowych nie nazwałby klejnotem Adriatyku.Jak słusznie przewidywał Carlos, absurdalnie duża bandera włoska łopocząca na wietrze ostudziła strzeleckie zapały żołnierzy garnizonu w Ploce.Śniadanie musiało być dziełem inżyniera Giovanniego - nie dającą się opisać breję z jajek i żółtego sera smażył chyba na oleju silnikowym, z którym też zaparzył kawę.Chleb był natomiast zupełnie jadalny.Morskie powietrze też zrobiło swoje - zaostrzyło apetyty zwłaszcza tym, którzy chorowali na morzu.Giacomo odsunął talerz z na wpół zjedzonym śniadaniem.Świeżo ogolony, miał dobry humor, którego nie mógł zepsuć nawet tak upiorny posiłek.- A gdzież to nasz Alessandro i jego rzezimieszki? Nie wiedzą, co tracą - wszczął rozmowę.- Może jedli wcześniej, albo już zeszli na ląd - odparł Petersen.- Nikt nie schodził na ląd; stałem na pokładzie.- Widać milsze im własne towarzystwo.Tajemnicza z nich gromadka.- A ty nie masz żadnych tajemnic? - uśmiechnął się Giacomo.- Być tajemniczym, a mieć tajemnice to duża różnica
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|