[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Kiedy wszedłem, spojrzały na mnie setki par oczu, przeważnie czerwonych i małych jak koraliki.Musiało tam być półtora do dwóch tysięcy zwierząt, głównie myszy - chyba aż dziewięćdziesiąt procent stanowiły myszy - ale również około setki królików i tyleż świnek morskich.Z tego, co zauważyłem, wszystkie zdawały się całkiem zdrowe, a w każdym razie było jasne, że wydarzenia zza ściany w żaden sposób ich nie dotknęły.Wróciłem do laboratorium, zamknąwszy za sobą drzwi.Przebywałem tam już prawie dziesięć minut i jak dotąd nic mi się nie stało a więc teraz było to już mało prawdopodobne.Zapędziłem chomika do kąta, wsadziłem go z powrotem do klatki i wyszedłem z laboratorium, by otworzyć ciężkie stalowe drzwi zewnętrzne.W samą porę przypomniałem sobie, że nie opodal czeka generał Cliveden, gotów podziurawić mnie, jeśli się ukażę w skafandrze - zapewne trzyma palec na spuście i może łatwo przeoczyć fakt, że zdjąłem aparat tlenowy.Wygramoliłem się ze skafandra i otworzyłem drzwi.Generał Cliveden trzymał pistolet w wyprostowanym ręku, celując w powiększającą się szparę w drzwiach - i we mnie.Nie powiem, żeby cieszyła go perspektywa zastrzelenia mnie, ale z pewnością gotów był to uczynić.A teraz było troszeczkę za późno, by go poinformować, że hanyatti ma bardzo lekki spust.- Wszystko w porządku - powiedziałem szybko.- Powietrze w środku jest czyste.Opuścił ramię i uśmiechnął się z ulgą.Nie był to uśmiech zadowolenia, ale jednak uśmiech.Może przyszła mu do głowy spóźniona myśl, że sam powinien tam wejść zamiast mnie.- Czy jest pan absolutnie pewien? - spytał.Przecież żyję, no nie? - odezwałem się poirytowany.- Najlepiej sprawdźcie sami.Wróciłem do laboratorium i czekałem na nich.W drzwiach pierwszy pojawił się Hardanger.Odruchowo zmarszczył nos z obrzydzeniem.- Cóż to za smród, u diabła!? - wykrzyknął.- Botulina! - odpowiedział pułkownik Weybridge, którego twarz nagle jakby poszarzała w świetle bezcieniowych neonówek, a potem powtórzył szeptem - Botulina.- Skąd pan wie? - zapytałem.- Skąd wiem.? - opuścił wzrok, a później spojrzał mi w oczy.- Przed dwoma tygodniami mieliśmy wypadek.Jakiś technik.- Wypadek -powtórzyłem za nim i pokiwałem głową.- A więc zna pan ten zapach.- Ale skąd, u diabła.- zaczął Hardanger.- Z trupa - wyjaśniłem.- Zabiła go Botulina.W końcu sali.To doktor Baxter.Nikt się nie odezwał.Popatrzyli na mnie, potem na siebie, i w milczeniu ruszyli za mną tam, gdzie leżał Baxter.Hardanger przyglądał się nieboszczykowi.- Więc to Baxter - powiedział całkiem beznamiętnie.- Jesteś tego pewien? Pamiętaj, że wyszedł stąd wczoraj wieczorem o szóstej trzydzieści.- Być może to.on był właścicielem nożyc do cięcia drutu- zasugerowałem.- A to jest z całą pewnością Baxter.Ktoś go ogłuszył, stanął w drzwiach laboratorium, rozbił pojemnik z botuliną o tę ścianę i natychmiast zamknął drzwi za sobą.- A to drań - powiedział chrapliwie Cliveden.– Ohydny drań.- Albo dranie - podsunąłem.Podszedłem do doktora Gregoriego, który usiadł na wysokim taborecie.Łokcie oparł na stole i ukrył twarz w dłoniach.Wokół koniuszków jego palców przyciśniętych do śniadych policzków pojawiły się blade plamy.Ręce mu drżały.- Przykro mi, doktorze Gregori - odezwałem się dotykając jego ramienia.- Jak sam pan powiedział, nie jest pan ani żołnierzem, ani policjantem.Nie powinien pan oglądać takich rzeczy, ale musi pan nam pomóc.- Tak oczywiście - odparł tępym głosem, podniósł wzrok i spojrzał na mnie ciemnymi oczami, w których błysnęły łzy.- On.on był mi więcej niż kolegą.W jaki sposób mogę wam pomóc, panie Cavell?- Proszę sprawdzić szafę z wirusami.- Tak, tak oczywiście.Czyż mógłbym pomyśleć o czym innym - rzekł i z przerażeniem zerknął na Baxtera, dając tym samym dowód, o czym faktycznie myślał.- Już, już.Momencik.Podszedł do drewnianej szafy z oszklonymi drzwiami i próbował ją otworzyć.Po kilku szarpnięciach zaczął kręcićgłową.- Jest zamknięta.Drzwi są zamknięte.- No cóż - traciłem cierpliwość.- Ma pan przecież klucz, prawda?- Jedyny klucz.Nikt się do niej nie dostanie bez tego klucza.Chyba że siłą.Ale.ale nikt jej nie dotykał.- Do cholery, niech pan się nie wygłupia.Myśli pan, że Baxter umarł na grypę, czy co? Proszę otworzyć szafę.Przekręcił klucz drżącymi palcami.Nikt nie zwracał już uwagi na Baxtera - wszyscy patrzyliśmy na doktora Gregoriego.Otworzył oba skrzydła drzwi i wyjął niewielką podłużną skrzynkę.Podniósł wieko i zajrzał do środka.Po chwili ramiona mu opadły i cały się zmienił - zwiesił głowę i wyglądał, jakby uszło z niego powietrze.- Nie ma = wyszeptał.- Wszystkie.wszystkie pojemniki zniknęły.W sześciu była botulina.Jednym z nich zabił Baxtera!- A reszta? - rzuciłem chrapliwie w stronę zgarbionych pleców.- Co z tamtymi trzema?- Szatański wirus - rzekł przerażony.- Szatański wirus zniknął.Rozdział czwartyKantyna w Mordon miała niezłą reputację wśród lubiących dobrze zjeść członków personelu, a kucharz który przygotował nam obiad, był akurat w formie.Chyba w jakiś sposób wpłynęła na to również obecność przy naszym stole kolegi Gregoriego z laboratorium numer jeden, doktora MacDonalda, który pełnił rolę gospodarza.Niemniej jednak tego dnia wyłącznie ja zdawałem się cieszyć pewnym apetytem.Hardanger tylko grzebał w talerzu a Weybridge i Cliveden zaledwie coś skubnęli.Ciregnri w ogóle nic nie jadł i po prostu siedział ze wzrokiem wbitym w talerz.W połowie posiłku ni stąd ni zowąd na chwilę nas przeprosił, a kiedy wrócił po pięciu minutach, był blady i osłabiony.Sądzę że zrobiło mu się nie dobrze.Widok ofiar gwałtownej śmierci nie bardzo służył profesorom zajmującym się badaniami chemicznymi w klasztornych warunkach.Dwaj Specjaliści od daktyloskopii nie jedli i nami obiadu.nadal byli głodni.Przy pomocy trzech miejscowych detektywów, zwerbowanych przez inspektora Wylieego, ponad półtorej godziny zbierali odciski palców całego laboratorium, a teraz porównywali wyniki i zestawiali je w tabelki.Okazało się, że pokrętła ciężkich stalowych drzwi i okolice zamka szyfrowego nosiły ślady mocnego wycierania jakimś bawełnianym czy lnianym materiałem przypuszczalnie chusteczką do nosa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|