[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Maelen! Maelen, gdzie jesteś?— Chodź!— Maelen!Dwa głosy w mojej głowie, a ból znów się nasilał! Molasterze! Sama wołałam o pomoc, starając się nie słuchać żadnego z tamtych wezwań.I odpowiedź nadeszła — nie Biała Droga, nie.Mogłam nią pójść, gdybym tylko chciała.Taki wybór jednak zniweczyłby ten drugi plan.Pojęłam to tak jasno, jakbym znów wzniosła się na szczyt urwiska i przede mną rozciągała się rozległa scena wydarzeń.Tego, co tam zobaczyłam, nie mogłam zapamiętać, chociaż przed oczami wciąż miałam jego obraz.Wiedziałam jednak, że tak być musiało.Zrozumiałam również, że muszę walczyć, aby odegrać swoją rolę w tym planie.— Chodź! — Teraz nie było już kuszenia ani obietnic, tylko rozkaz wydany nie znoszącym sprzeciwu tonem.— Chodź natychmiast!Ja jednak odpowiedziałam temu, który wołał mnie po imieniu, i wezwałam go na pomoc.— Tutaj… śpiesz się! — Nie wiedziałam, jak mam osiągnąć to, co było niezbędne.Wiele będzie teraz zależało od zdolności i siły kogoś innego.Nie mogłam zmusić ciała glassi do posłuszeństwa ani nawet do tego, by odzyskało wzrok.Aby zachować jasność umysłu, musiałam odłączyć wszystkie pięć zmysłów, gdyż inaczej ból zupełnie by mnie obezwładnił.Byłam jednakże panią swojego umysłu — przynajmniej na razie.— Krip! — Nie potrafiłam ustalić, czy wciąż jest na szczycie skał, czy przy mnie.Wiedziałam tylko, że muszę się z nim skontaktować i przekazać mu tę ostatnią wiadomość, inaczej wszystko pójdzie na marne.— Krip… to ciało… wydaje mi się, że obrażenia są zbyt ciężkie… ono umiera.Nie wolno mu jednak jeszcze skonać.Gdybyś zdołał wprowadzić je w stan hibernacji… Musisz! Ten pojemnik ze śpiącym… zanieś mnie tam…Nie mogłam nawet zaczekać na odpowiedź.Muszę tylko trwać uporczywie, najdłużej jak zdołam.A jak długo będzie to możliwe… tylko Molaster może wyznaczyć temu kres.Dziwne było to ukryte miejsce, gdzie moje prawdziwe „ja” — Maelen z Thassów, kiedyś Księżycowa Śpiewaczka, kiedyś glassia — chroniło się i czerpało z zapasów wewnętrznej siły.Czy tamta istota wciąż uderzała w moje bariery obronne, wołając: „Chodź, chodź… żyj”? Nie wiedziałam.Nie miałam odwagi myśleć o niczym innym niż o utrzymaniu się w tej małej, obleganej twierdzy.Moja obrona słabła z każdą chwilą, więc czasami przeszywał mnie ostry, obezwładniający ból.Wtedy spróbowałam wymówić jedynie słowa śpiewu, czego nie robiłam od chwili, gdy odebrano mi różdżkę.Słowa przypominały gasnące, ledwo żarzące się węgielki, podczas gdy kiedyś były wielkimi, roztańczonymi płomieniami.Mimo to wciąż się tliły i utrzymywały mnie przy życiu, tłumiąc ból.W tym miejscu nie było czasu, albo może było go zbyt wiele.Dodawałam sobie otuchy słowami: „Wytrzymam jeszcze chwilę, jeszcze chwilę” i tak to trwało.Czy Krip zdoła wypełnić zadanie, które ma mnie ocalić, i czy to mnie rzeczywiście ocali… Nie wolno mi jednak myśleć o niczym, z wyjątkiem konieczności wytrwania, obrony świadomości w tym ukrytym miejscu.Muszę się trzymać z całych sił!Jednak dłużej już nie mogłam… Molasterze! Wielka była moc, jaką mi niegdyś nadano, i znacznie ją powiększyłam przez naukę.Wszystko ma jednak swój kres, a mój już nadciąga.Przegrałam, nie potrafię sobie przypomnieć wzoru życia, jaki mi pokazano.Wiem jednakże, jak jest ważny, i zdaję sobie sprawę, że to nie z woli Wielkiego Planu przerwano w nim mój wątek.Wygląda jednak na to, że nie mam siły wypełnić swojej roli.Nie… mogę… wytrzymać…Uderzyła we mnie szkarłatna, spiętrzona fala bólu.— Maelen!Już tylko jeden głos.Czyżby ten drugi zrezygnował? Byłam jednak przekonana, że nawet teraz, gdybym mu uległa, omotałby mnie swą pajęczyną.— Maelen!— Hibernacja… — Zdołałam wysłać tylko tę ostatnią prośbę, tak daremną, tak beznadziejną.Odpowiedź nie nadeszła.Nie nadeszła, aczkolwiek ból zelżał i stał się niemal znośny.I nie zostałam uwolniona z więzów tego ciała.Co…— Maelen!Wciąż przebywałam w ciele.Wprawdzie nie miałam nad nim władzy, służyło mi jednak za kotwicę.Nie odczuwałam też już żadnej presji.Miałam wrażenie, że proces mojej „śmierci” został powstrzymany i dano mi chwilę wytchnienia.— Maelen! — Odebrałam rozkazujący, błagalny impuls myślowy.Wytężyłam ostatnie resztki sił.— Krip… zamroź…— Tak, jesteś już w pojemniku… tej obcej istoty.Maelen… co…Więc… udało mu się.Wykorzystał tę ostatnią, maleńką szansę i okazało się, że podjął właściwą decyzję.Nie miałam jednak czasu na świętowanie, jeszcze nie teraz.Muszę mu zdradzić ostateczne rozwiązanie.— Utrzymuj hibernację… Starsi… Yiktor…Straciłam przytomność, jeśli ten stan rozpaczliwej obrony można było nazwać „przytomnością”.Czy stąpałam już po Białej Drodze? A może nadal było dla mnie miejsce w tym wielkim wzorze?Krip VorlundPodmuchy wiatru tu nie dochodziły, lecz mimo to ręce mi zgrabiały.Przyglądałem się pojemnikowi.Nie miałem pojęcia, w jaki sposób udało mi się zwolnić zatrzaski, unosić pokrywę wystarczająco długo, żeby wyciągnąć spoczywające w nim ciało i na jego miejsce włożyć poraniony, bezwładny, broczący krwią kłębek futra.Dygotałem bardziej ze zdenerwowania niż z zimna, wyczerpany niesieniem rannej Maelen po skalistych ścieżkach, przekonany, że ona… że żadne żywe stworzenie nie mogło przeżyć takiego traktowania w stanie, w jakim ją znalazłem po tym strasznym upadku.Pomimo to żyła i była teraz zahibernowana.Złożyłem obietnicę, że zabiorę ją na Yiktor, do Starszych, że nie umrze! Nie wiedziałem wprawdzie, jak tego dokonam.Wyjrzałem zza skały.Daleko w dole stała „Lydis” i dwa ślizgacze.Wokół nich nie było widać żywego ducha.Coś leżało wśród kamieni.Spojrzałem tam i zacząłem dygotać jeszcze silniej.Obcy, którego tak pośpiesznie wywlokłem ze skrzyni…Nie było już ciała, jedynie rozsypująca się masa.Zasłoniłem oczy.Lukas powiedział, że kosmita nie żył, i jego słowa znalazły teraz potwierdzenie.Nie obchodziło mnie to zresztą — nic mnie nie obchodziło, z wyjątkiem Maelen.I ostrzeżenia, które musiałem zanieść towarzyszom.Czy Harkon i Lidj nadal byli ludźmi, czy może… I kto jeszcze uległ tej przerażającej metamorfozie? Wszyscy, którzy wyruszyli przeciwko wrogowi znacznie silniejszemu, niż się spodziewaliśmy?Dotknąłem pudła hibernatora tak delikatnym gestem, jakbym gładził puszysty łeb.— Nie mogę cię teraz zabrać ze sobą — pomyślałem.Może nadal mnie słyszała, a może nie.Musiałem jednak spróbować wytłumaczyć, że jej nie opuszczam.— Wrócę po ciebie, ujrzysz Yiktor i Starszych, będziesz żyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl