[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podbiegł do samochodu, tego, w którym leżał pierwszy żołnierz.Jeszcze jęczał.Wypchnął go na zewnątrz.Nie znalazł jednak kluczyków w stacyjce.Gorączkowo rewidował kieszenie swojej ofiary, gdy poczuł lufę karabinu pod żebrem.Obrócił się.Miał przed sobą pięciu żołnierzy.Nie byli chyba specjalnie wyszkoleni.Krzyczeli coś bez ładu i składu, przepychali się, strzelali w powietrze i w ziemię, pod nogi Staną, który był pewien, że nie wyjdzie już z tego cało.Zbliżali się do niego zrazu nieśmiało i ostrożnie, ale po chwili jeden z nich nabrał odwagi i rąbnął Staną kolbą, a wtedy już wszyscy rzucili się na niego.Wsadzili go do drugiego samochodu i zawieźli do obozu wojskowego nad Eufratem.Zaczęto go przesłuchiwać.Trwało to całą noc.Ręce skuto mu kajdankami, oczy zawiązano.Przesłuchujący mówili bardzo dobrze po angielsku.Niektórzy z nich szkolili się w Zjednoczonym Królestwie.Major, który był słuchaczem akademii w Sandhurst oświadczył w pewnej chwili, że: „wszyscy są głęboko oburzeni i najchętniej odebraliby Stanowi życie”.Poza czterema podstawowymi informacjami, odmawiał wszelkich odpowiedzi.Zaczęli go więc bić, aż stracił przytomność.Gdy przyszedł do siebie, zaczął opowiadać im naszą legendę.Powiedział, że skończył medycynę w Australii, a następnie przeniósł się do Londynu, gdzie służył w formacjach obrony terytorialnej.Jako doświadczonego medyka wzięto go do drużyn ratunkowo-poszukiwawczych.„Chętnie panom pomogę — zadeklarował, ale jestem tylko lekarzem”.Pytano go o sprawy medyczne.Sprowadzono nawet lekarza, aby sprawdził, czy Stan rzeczywiście jest medykiem.Wszystko szło dobrze, ale w pewnym momencie legenda zaczęła się sypać.Przeszukali teren, gdzie, według Staną, śmigłowiec miał awaryjne lądowanie, nie znaleźli żadnych śladów.Próbował ich przekonać, że być może odleciał, ale przestali mu ufać.Po dwóch, może trzech dniach przeniesiono go do aresztu śledczego.Na początek pobito kijami.Kazano mu klęczeć przed przesłuchującą go komisją, bito gumowymi wężami, batem i drągiem.W pewnej chwili złapano go za głowę, szarpnięto do tyłu, a przed oczy podsunięto rozpalony do białości pogrzebacz.Nie wypalili mu źrenic, czym grozili, za to przypalali mu gorącym żelazem inne części ciała.Kiedy Stan skończył opowieść, wtedy my opisaliśmy swoje przeżycia, a potem wreszcie zapadliśmy w sen.Obudziłem się w nocy z bólem żołądka.Wszyscy zresztą mieliśmy już wcześniej rozwolnienie.Korzystaliśmy z kubła po kilka razy.Byliśmy strasznie odwodnieni, lecz teraz mieliśmy co pić i mogliśmy przywrócić równowagę płynów w organizmie.Panowała nieprzenikniona ciemność.Leżąc na podłodze, z po­czuciem względnego bezpieczeństwa, zacząłem myśleć o domu.Z daleka dobiegały odgłosy bombardowania.W szczelinie okiennej pojawiały się odblaski wybuchów.Jak zwykle, naloty sprawiały mi pewną przyjemność, dawały poczucie bezpieczeństwa, przekonywały, że nie jesteśmy sami.Co więcej, bombardowanie to także szansa na ucieczkę, gdyby pocisk uderzył prosto w nasze więzienie.Świtem otworzono wejście do naszego bloku.Słychać było szczęk łańcuchów i zamków, a po chwili tuż obok naszej celi zaskrzypiały metalowe drzwi.Dobiegły nas strzępy rozmów, kroki, ktoś przestawiał kubeł na podłodze.Jeszcze później rozległo się wołanie: „Russell, Russell!” i niewyraźna odpowiedź.W głębi korytarza też przesuwano kubły.„David, David!” — wołano do kogoś.Właściciel tego imienia był bez wątpienia Amerykaninem, bo odpowiedział na wołanie wyraźnie jankeskim akcentem: „Yo!”Usłyszeliśmy jeszcze, że strażnicy pokrzykują na owego Davida, a potem zamknęli jego celę i podeszli pod nasze drzwi.Zerwaliśmy się na nogi, nie mając pojęcia, co może wróżyć poranna wizyta.W drzwiach pojawiło się trzech: mały, który przedstawił się jako Jeral, gruby w okularach na nosie i młodziutki blondyn o kręconych włosach.Jeral dźwigał wiadro, dwaj pozostali osłaniali go, trzymając pistolety gotowe do strzału.Byliśmy nowi, więc od początku chcieli nam dać do zrozumienia, kto tu rządzi.— Jak się nazywacie? — warknął gruby.— Dinger, Stan i Andy — odparł Dinger.Grubas wręczył każdemu plastikową miskę, pogrzebał w wiadrze i nałożył do każdej niewielką porcję rozgotowanego ryżu.Dostaliśmy także dwa nowe kubki, a ze starego jak świat czajnika nalano nam zimnej herbaty.Miałem wrażenie, że zaczęły się święta.Gdy strażnicy zostawili nas samych, rozejrzeliśmy się po celi, bo dopiero teraz mogliśmy obejrzeć nasze pomieszczenie w świetle dnia.Wysoko, na jednej ze ścian zauważyliśmy gwóźdź.Uznaliśmy, że może się przydać.Byłem najlżejszy z naszej trójki, więc to mnie chłopcy podnieśli do góry.Tak długo wierciłem gwoździem, aż udało się go wyjąć ze ściany.Zaraz potem Dinger wyrył na tynku kreskę oznaczając miejsce, gdzie pada promień słońca.W ten sposób zyskaliśmy rodzaj zegara.Zasiedliśmy do jedzenia, wylizując miski do dna.Popijaliśmy herbatę, zastanawiając się, co będzie dalej.Po dziesięciu minutach znów zjawiła się trójka strażników, którym tym razem towarzyszył major.— Jesteście w moim więzieniu — powtórzył.— Nie życzę sobie żadnych rozróbek.W razie czego odpłacimy pięknym za nadobne.Siedzicie w jednej celi tylko dlatego, że tak postanowił wczoraj oficer [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl