[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozmówca nasz był specjalnie zainteresowany lotnictwem i raz po raz powracał do tego tematu:— Myśmy wiedzieli, że to potrzebne, by Niemców zwyciężyć, ale wierzcie mi, bombardowania były okropne — mówił gorączkowo.— Raz nawet widziałem walkę w powietrzu i spadające w płomieniach maszyny.Wie­działem że to niemieckie i czułem wtedy, że niedługo będziemy uwolnieni.— Francuz się zamyślił.— Kiedyś w marcu widziałem jednego z waszych myśliwców, jak po walce z Niemcem, który spadł na ziemię, przeleciał przez ulice miasta pomiędzy domami, strzelając do niemieckich samochodów.Mon Dieu, co on wtedy Niemców nastrzelał! Dziesiątki ich leżały na ziemi.— Przypomniałem sobie raport Stacha z przed paru ty­godni i uśmiechnąłem się z satysfakcją, mówiąc do Francuza:— Na tym samolocie leciał Polak, mój dowódca.— Francuz aż podskoczył z wrażenia:— Dziwny naród ci Polacy.Nie zrezygnowali z walki, nie załamali się.Wszędzie ich widać na polu walki, wszędzie biją Niemców, nawet tutaj, na piaskach Tunisu.—Rozmowa przeciągała się zbyt długo, trzeba było zawrócić do obozu, bo czekała nas długa podróż następ­nego dnia.Zostawiliśmy naszego Francuza i po godzinie czasu chrapaliśmy smacznie na polowych łóżkach, rozstawionych pomiędzy samochodami pod gołym niebem.Rano obudziłem się z dziwnie palącą twarzą.Szybki rzut oka w kieszonkowe lusterko pokazał, że byłem okropnie spuchnięty, a szereg punkcików na skórze zdradził powód mych cierpień.Byłem pokąsany przez komary.Moi towarzysze mieli podobne kłopoty, Wacek z trudem mógł otworzyć zapuchnięte powieki i rozpoczę­liśmy gorączkowo szukać w bagażach maści przeciw moskitom.Adjutant dywizjonu, stary wyga pustynny, uspokoił nas jednak, mówiąc że okolica nie jest malaryczna i że opuchnięcie zniknie szybko.Rzeczywiście, w parę godzin twarze przybrały napowrót normalny wygląd.Ruszyliśmy znów w drogę w kierunku na Sousse.Szosa była teraz prawie bez uszkodzeń i kolumna poruszała się szybko na gładkim asfalcie.Koło południa byliśmy już na nowym miejscu przeznaczenia, w obszernej dolinie w połowie drogi z El Djem do Sousse.Lotniska tam nie było i oddziały saperów otrzymały rozkaz przygotowania pola wzlotów na następny dzień.Do tej wiadomości od­nieśliśmy się sceptycznie, specjalnie Marcin Machowiak był nieprzekonany:— Pustynia, nie pustynia, a cudów niema — perorował, przyglądając się nierównemu polu, porosłemu anemiczną trawą.— Zrobienie lotniska zajmuje czas.Gdzież tam w pół dnia wybudować runway'e.—Adjutant uśmiechnął się na widok naszych niedowie­rzających min:— You will see, boys.Na tym polu jutro będą lądować Spitfire'y - Sami się przekonacie.Przenocujemy tutaj, w tym ogrodzie, bo inżynierowie jeszcze nie przybyli i nie wiem, gdzie rozbić obóz.—XGOUBRINENo i rzeczywiście, do południa następnego dnia lotnisko zostało ukończone! Przez parę godzin motorowe walce zrównały powierzchnię pola, tworząc dwa pasy startowe, popołudniu dolina zabieliła się rozbitymi namiotami, a pod wieczór posiadaliśmy gotowe namioty pilotów, mesę ze stołami, ławkami, telefonem i słynnym barem, a na dispersalu rozpierał się namiot ops.Przed samym zmrokiem wylądował dowódca Wing'u, przywożąc wiado­mość, że dywizjony przylatują rano i odrazu rozpoczną operować z nowego lotniska.O świcie obudził nas ryk silników.W zwartej formacji Spitfire'ow, pikujących na nasze namioty, rozpoznaliśmy maszyny naszego zespołu.Przed dispersalem natknęliśmy się na całe bractwo, wysiadające z samolotów.— Panie Antoś — wołał zdaleka Kazek.— Co za parszy­we lotnisko w tej Fouconnerie! Nic, tylko kamienie i skorpjony.Tutaj trochę jest lepiej.—— Co chcesz, zupełnie dobre lotnisko.Jak się to nazywa? —— Goubrine — odpowiedziałem zadowolony, że znów byliśmy wszyscy razem i mogliśmy na nowo zacząć latać.— Spotkaliście Szkopów w powietrzu? — spytał Wacek.— Daj papierosa, to ci powiem — odparł „Dziubek” i wybrawszy starannie Players'a z mojej papierośnicy, dodał — Spotkaliśmy jednego.Kazek się za nim zapuścił, ale jak to on, dziur tylko w niebie narobił, a Szkop poleciał do domu.—— Ty Dziubek uważaj, bo się zdenerwuję — obruszył się obrażony Kazek.— Wszyscy widzieli, że ten, panie Antoś, Szkop to chytra była sztuka, w chmury się schował, zanim zacząłem strzelać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl