[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ty wiesz! - rzek³ Chaldejczyk, piêkniejszy ni¿ kiedykolwiek i jakby ju¿ by³ uczestnikiemwieczystej chwa³y - ty wiesz, i¿ ludzie przed Smierci¹ rozumiej¹ wiele rzeczy, które im dot¹dby³y zakryte.W tej godzinie, w której poSwiêcenie siê siebie samego dla innej istoty koñczymój tylowieczny zawód, poznajê drobiazgowoSæ ¿ycia w porównaniu z wielkoSci¹ Smierci.- Lecz mam¿e oSmieliæ siê wyznaæ ci, boski pocieszycielu, nawet w twej przytomnoSci, uczu-cia, które mnie natchnê³y, boleSci¹ mnie przejmuj¹.Pozostawiæ po sobie w tym Swiecie z³o-Sliwym bez opieki, bez podpory, tych, dla których umieram; moj¹ ¿onê! moich uczniów.ZamySli³ siê chwilê, a g³os wewnêtrzny zabrzmia³ mu wyraxnie:- Nierozwa¿ny! czy¿ m¹droSæ twoja uczyni³a ciê do tyle pró¿nym, abyS mia³ zapomnieæ, o ilepodpora twoja jest s³ab¹ dla tych, których kochasz, w porównaniu z potê¿n¹ opiek¹ OjcaWszechrzeczy? - W wiêzieniu, na rusztowaniu! podziwiaj tego, który - czulszy od ciebiew swej mi³oSci - jest m¹drym i bez koñca silnym w prowadzeniu i obronie swoich dzieci.Kosmopolita opuSci³ g³owê, a kiedy j¹ podniós³, ostatni cieñ têsknoty znik³ z jego czo³a.Jasne, nadzmys³owe widzenia rozchwia³y siê w jego duszy, lecz pozostawi³y Slady Swietnegoswego pobytu, a doko³a niego powietrze jakby dr¿a³o z rozkoszy.Bo dusze ca³kowicie ode-rwane od ziemi odwiedza anio³ wiary; samotnoSæ, przestrzeñ, przesi¹kaj¹ jego blaskiem, onnawet ciemny grób ozdabia Swiêtym, promienistym ko³em.I stan¹³ na wysokim ganku wznosz¹cym siê nad spokojnym miastem.104 Pod cichymi dachami niejeden sen k³Ã³ci³y niespokojne ¿¹dze, w niejednym sercu burza hu-cza³a dzikimi tony lub gwa³towne namiêtnoSci czyha³y na zbudzenie siê ludzi, a wszystko,co siê jego oczom przedstawia³o, by³o pe³ne ciszy i spokoju, jakby pod b³ogos³awieñstwemletnich promion ksiê¿yca i dusza jego, uniesiona poza ciasne granice cz³owiekowi przezna-czone, ogl¹da³a tylko spokojne, pe³ne b³ogoSci cuda stworzenia.Sta³ samotny, mySl¹cy; chcia³jeszcze pos³aæ ostatnie po¿egnanie cudownemu swemu ¿yciu.Przebiegaj¹c wzrokiem niezmierzone obszary przestrzeni podziwia³ subtelne kszta³ty, z któ-rymi tak czêsto podziela³ rozkoszne harmonie radoSci.Przechodzi³y, p³ynê³y t³umem, szere-gami, skupione, to znów rozpierzchuj¹ siê wirowym tañcem, zatacza³y czarowne krêgi i ko³aSród gwiaxdzistej ciszy.¯yj¹ce Swiat³em, napowietrzne istoty rozwija³y niezliczon¹ piêknoSækszta³tów i barw niepodobnych do wyobra¿enia.Cz³owiek zwyczajny, który nigdy nie widzia³ synów eteru, nie wystawi sobie anio³a w innej,jak ludzkiej, postaci; niedo³ê¿na jego fantazja odbija mu tylko to, co gruby, dotykalny Swiatwystawia, ale niebieskie, wy¿sze piêknoSci s¹ dla niego niepojête, rozkosz ich widzenia znan¹jest tylko wcielonym.W uniesieniu mêdrca ca³y wewnêtrzny Swiat przedstawi³ siê oczom jego.W g³êbi dolin zie-lonych ogl¹da³ lekkie tañce ulotnych duchów; we wnêtrznoSciach gór zobaczy³ istoty oddy-chaj¹ce zatrutym powietrzem wulkanów, które uciekaj¹ przed jasnoSci¹ nieba.Na ka¿dymlistku w niezliczonych lasach, w ka¿dej kropli niezmierzonych oceanów ujrza³ osobny Swiatbogato zamieszkany.Daleko, w nieskoñczonej odleg³oSci b³êkitnego nieba, widzia³, jak mglisty chaos zamienia³siê w kometê, a kometa opuszczaj¹cy Srodkowy ogieñ o¿ywczy rozpoczyna³ swój dzieñ dzie-siêciotysiêcoletni.I wszêdzie widzia³ tchnienie Twórcy rozpoScieraj¹ce ¿ycie.Rozproszeni po ca³ej ziemi, niewielcy liczb¹, lecz potê¿ni duchem spó³towarzysze jego,wyznawcy wielkiego bractwa, pracowali samotnie.Rród ruin Rzymu, miêdzy katakumba-mi Memfis, w poSrodku kupieckich Niemiec lub w niedo³ê¿nych Indiach niepostrze¿eni,nieznani cz³onkowie jednej mySlowej rodziny, obojêtni na otaczaj¹ce ich sprawy, zajmo-wali siê nauk¹.Bêd¹ ¿yli i pracowali dopóki Swiat trwaæ bêdzie, nie troszcz¹c siê o dobrealbo z³e wypadki ich nauki; mechaniczni dzia³acze najwy¿szej woli, wszystkie rodzaje sprê-¿yn u¿ywaj¹cej do swoich zamiarów.Bêd¹ ¿yli jako arcywzory wiedzy, która chce tylkopoznaæ i umieæ, a nie pyta siê, czy jej nauka pos³u¿y dla dobra ludzkoSci, czy machinacywilizacji obrotem swoim nie roztr¹ca wszystkiego, co siê jej ko³om nastrêczy.- Bywajzdrowe, piêkne moje i ³agodne ¿ycie! - wyrzek³ cicho, zamySlony.- Bo dla mnie tyS za-wsze piêknym i ³agodnym siê okazywa³o.Dla tych, którzy m³odoSæ swoj¹ bez przerwy w ja-snym potoku natury odm³adzaj¹, rozkosze twoje s¹ niewyczerpane; dla tych proste uczucieistnienia w³asnego jest rozkosz¹! - Bywajcie zdrowe, Swiat³a niebieskie, i wy, ludy prze-strzeni! - Nie ma ani jednego atomu w promionach s³oñca, jednego xdxb³a trawy Sród górani kamyka na brzegu morza, ani ziarna py³u miotanego w pustyni, które by nie dostarczy-³o moim mySlom pierwiastku do badania przyczyn ¿ycia, przyczyn wszystkiego tego, cojest piêkne, wznios³e i nieSmiertelne! Dla innych jedna okolica, jedno miasto, jedno ogni-sko jest ojczyzn¹ - jam by³ prawdziwym Kosmopolit¹, bo moj¹ ojczyzn¹ by³o wszystko to,czego tylko mySl doScign¹æ zdo³a!Zatrzyma³ siê, a oczy jego i serce szuka³y ukochanej istoty.Niedaleko niego, murem tylkoprzedzielona, spoczywa³a we Snie trwo¿liwym.Widzia³, i¿ serce jej nawet we Snie dla jego105 ucznia bi³o.Czu³, co cierpi serce kobiety do mi³oSci stworzone, kiedy on tyle dla niej po-Swiêca³, i dusza jego rzek³a do jej Spi¹cej duszy:- Przebacz mi, je¿eli chêæ moja wzniesienia ciê do tak szczytnych przeznaczeñ by³a zuchwa³¹ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl