[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Ten widok nie ucieszył go, chociaż bardzo tęsknił za spokojem i wygodą, co mógł osiągnąć tylko pod warunkiem dostania się na szczyt klifu.Oto nadchodził najniebezpieczniejszy — nie licząc chwili nieuwagi, gdy okręt zaczął się chybotać — moment całej wyprawy.Musiał jakoś uniknąć zderzenia z innymi pływakami, zbierającymi się u stóp zbocza, pod półką skalną.Nie mógł też dopuścić, żeby któraś z fal rzuciła go na twardą ścianę w chwili, gdy będzie szukał liny.Wiedział, że czeka go trudne zadanie.Z góry opuszczono wiele sznurów, ale każdy z nich był tylko cienką nitką, miotaną przez szalejący wicher i zupełnie niewidoczną w ciemnościach nocy.W dodatku potężne siły uniemożliwiały prowadzenie poszukiwań na powierzchni, gdzie było trochę jaśniej niż pod wodą.Wynurzał się tylko po to, żeby zaczerpnąć powietrza, i za każdym razem wpadał w ryczący kocioł, który tworzyły w tym miejscu fale przyboju.W obliczu straszliwej furii żywiołów nieraz zastanawiał się, czy aby na pewno zdoła wyjść cało z niebezpiecznej przygody.Sporo czasu upłynęło, nim wreszcie uchwycił jedną z cennych lin.Uczyniwszy to, w szalonym pośpiechu zszedł pod wodę, aby jakiś szarżujący grzywacz nie wydarł mu jej z rąk.Kiedy wreszcie dotarł do obciążonej kilkoma kamieniami pętli na końcu sznura, czuł, że za chwilę pękną mu płuca.Nie zważając na ból, wsunął nogi w pętlę i odciął zbyteczny balast.Trzykrotnie w krótkich odstępach czasu, z całej siły pociągnął za linę.Teraz pozostało mu już tylko oczekiwanie.Czy ci na górze dostrzegą umówiony sygnał? Czy nie przypiszą drgań sznura działaniu wiatru i fali?Powinni się śpieszyć! Brakowało mu powietrza i wiedział, że za kilka sekund ucisk w piersiach stanie się nie do zniesienia.Wówczas otworzy usta, zaczerpnie wielki haust wody i zginie.Popłynął w górę, ciągnąc za sobą sznur.Rozumiał, że lina może się zaplątać, ale pozostanie na miejscu oznaczałoby pewną śmierć.Nagle sznur drgnął i wyprężył się.Tarlach zaprzestał wszelkich ruchów, walcząc z ogarniającym całe jego jestestwo pragnieniem zaczerpnięcia oddechu — teraz, natychmiast…Znienacka znalazł się na powierzchni.Wciągnął powietrze w płuca tak gwałtownie, że dostał ataku kaszlu.Ale nie miało to żadnego znaczenia.Znów uzyskał dostęp do wspaniałej, najcenniejszej ze wszystkich substancji i nic innego się nie liczyło.Nastrój euforii minął, zanim jeszcze wzniósł się ponad lustro wody.Czekało go sporo pracy, jeśli chciał uniknąć obrażeń podczas ostatniego etapu nocnej eskapady.Tym razem również odpychał się nogami od zbocza, ale zadanie było znacznie trudniejsze niż poprzednio, gdyż wiatr bardzo przybrał na sile.Miotał Sokolnikiem na wszystkie strony, aż ten zaczai się bać, że spadnie, tuż przed osiągnięciem celu.Sam deszcz wystarczyłby, żeby go zepchnąć w dół.Ciężkie krople, tworzące nieprzezroczystą kurtynę, spadały nań z siłą spotęgowaną przez wichurę.Podczas rzadkich chwil ciszy opierał czoło o sznur i odpoczywał.Czuł się wówczas nieskończenie szczęśliwy, że nie musi wchodzić na górę o własnych siłach.Nie zdołałby tego dokonać.Zbyt długo przebywał w wodzie.Jego mięśnie zdrętwiały, a ciało utraciło giętkość; wydawał się sobie tak ociężały i niezgrabny, jak gdyby zamiast nóg i rąk miał drewniane kłody.Jeśliby nawet spróbował wspinaczki, kończyny odmówiłyby mu posłuszeństwa.Miał zupełną słuszność wybierając taki, a nie inny sposób ewakuacji pływaków.Wędrówka po skale trwała zbyt krótko, żeby zimno mogło mu poważnie zaszkodzić, ale dostatecznie długo, żeby zmarzł na kość.Była to jakby zemsta samej natury za czyn, w wyniku którego tyle istnień ludzkich znalazło się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.Chłód kąsał Sokolnika przez mokre ubranie; niewidoczne pazury mrozu przywodziły na myśl szpony nie nazwanych stworzeń zamieszkujący owe słynne groty, w których mieści się Wielki Dwór Demonów.Martwiały mu palce, ale mimo to wciąż kurczowo zaciskał je na sznurze.Gdyby choć trochę poluzował uchwyt, runąłby w dół i zapewne zginął, bo fale niechybnie rzuciłyby nim o skałę.Czy ta nużąca wspinaczka nigdy się nie skończy?Tarlach walczył z ogarniającym go zniecierpliwieniem.Przestał myśleć o trudach i niewygodach, rozumiejąc dobrze, że skoro nie może tego uniknąć, musi po prostu zacisnąć zęby i wytrwać.Postanowił, że będzie się zachowywał jak na oficera z rodu Sokolników przystało.Sądził, że koniec podniebnej eskapady jest już bliski.I miał rację.Zaledwie kilka cali nad sobą dostrzegł brzeg skalnej półki.Zza krawędzi wysunęły się ręce, które uchwyciły go i podźwignęły w górę.Chwilę później stał już na pewnym gruncie, opierając się ciężko o Brennana.Towarzysze dali mu koc i przytknęli do ust manierkę.Wódka przyjemnie piekła go w język, a kiedy połknął odrobinę, rozkoszny strumień ciepła rozlał się po całym zmarzniętym ciele.Rorick również był obok.Obaj porucznicy wzięli dowódcę pod ręce i zmusili go, aby wraz z nimi odszedł od krawędzi występu.Kiedy wszyscy trzej zaczęli schodzić stromą ścieżką prowadzącą na dno doliny, Tarlach zatrzymał się nagle.Jeszcze nie mógł odejść…Brennan natychmiast zrozumiał, o co mu chodzi.— Una jest już na dole! — zawołał, a właściwie wrzasnął, starając się przekrzyczeć ryk wichury i grzmot sztormowych fal.Przy takim hałasie nie musiał się wcale obawiać, że zostanie usłyszany przez wrogów na dole.— Byłeś jednym z ostatnich.Tarlach w podzięce skinął głową i pozwolił swym towarzyszom, by nie tyle doprowadzili, co donieśli go w miejsce, gdzie czekała jego klacz.Tam młodsi oficerowie podsadzili kapitana na siodło.Brennan również dosiadł konia i obaj najemnicy pojechali szukać schronienia w okrągłej wieży, podczas gdy Rorick wrócił do czekających go zadań.Rozdział szesnastyKiedy Sokolnik ocknął się ze snu, komnatę wypełniało przyćmione łagodne światło.Odczuwał chłód, mimo że przykryto go kilkoma kocami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|