[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Wtedywiatr nagle ucichł.Z taką niecierpliwością oczekiwaliśmy ponownego znalezienia sięna lądzie, że odczuliśmy to jako ogromny zawód.Szybko jednak wzięliśmy się z Juagiemza wiosła, chcąc w ten sposób pokonać dzielącą nas od brzegu odległość.Niemal natychmiast wiatr zaczął wiać znowu, tym razem z dokładnie przeciwnegokierunku niż poprzednio.Musieliśmy bardzo ciężko pracować, aby w ogóle posuwaćsię do przodu.Jakby tego było mało, po chwili poczuliśmy, że wiatr jeszcze raz zmieniłkierunek, zmuszając nas do płynięcia pod żaglem wzdłuż wybrzeża.Gdy borykaliśmy się z tymi przeciwnościami, w oddali ukazała się flota Hooji.Najwyrazniej zniosło ich daleko na lewo w stosunku do naszego kursu, gdyż teraz,płynąc równolegle do brzegu, mieliśmy ich niemal dokładnie za rufą.Jednak przy takimwietrze nie obawialiśmy się, że zostaniemy dogonieni.Jego siła zaczęła się zwiększać,jednak wiał nierówno, zaskakując nas silnymi porywami, by po chwili niemal zupełnieucichnąć.Właśnie po jednej z takich chwil ciszy, w czasie których nasz żagiel zwisałbezwładnie i poruszaliśmy się tylko siłą rozpędu, zdarzyła się katastrofa.Zupełnieniespodziewanie nadleciał wyjątkowo potężny powiew.Zanim zdążyłem przeciąć szoty,maszt złamał się tuż przy podstawie.A więc stało się najgorsze.Chwyciliśmy z Juagiem za wiosła, aby zapobiec odwróceniusię czółna burtą do wiatru, jednak szkwał niemal natychmiast ucichł, pozwalając namna wiosłowanie ku brzegowi.Zobaczyliśmy, że Hooja jest bliżej lądu niż my, należałowięc liczyć się z ewentualnością, że odetnie nam drogę, zanim zdążymy przybić dobrzegu.Zdwoiliśmy wysiłki, robiąc wszystko, by go wyprzedzić.Dian również wzięławiosło i przyłączyła się do nas.Już myśleliśmy, że nam się udało i że za chwilę będziemy mogli ukryć się przedPrzebiegłym w głębi lądu, gdy nagle z rosnących na skraju plaży drzew wypadła zgrajawrzeszczących, wymalowanych dzikusów, wymachując różnymi rodzajami prymitywnejbroni.Ich uczucia wobec nas wydawały się zupełnie jednoznaczne i przybijanie dobrzegu w tym miejscu byłoby czystym szaleństwem.Czółno Hooji zbliżało się coraz bardziej.Wiedzieliśmy, że przy pomocy samychtylko wioseł nie zdołamy mu umknąć, a teraz, gdy nasz maszt został złamany, niemogliśmy liczyć na pomoc wiatru.Właśnie, jak na ironie, zaczęła wiać mocna, równabryza.Nie mieliśmy jednak zamiaru rezygnować i bezwolnie oczekiwać na wyrok losu.Przyłożyliśmy się do pracy i wiosłując płynęliśmy równolegle do brzegu, starając sięumykać przed naszym prześladowcą jak najszybciej.99Pędziliśmy tak wzdłuż wybrzeża przez kilka minut, a może godzin, lub całąwieczność, gdy niedaleko przed nami zauważyłem przerwę w linii brzegowej, którawyglądała jak wejście do zatoki lub ujścia wielkiej rzeki.Chętnie bym tam wpłynął, alew sytuacji gdy z jednej strony groził nam Hooja, a z drugiej horda biegnących wzdłużbrzegu, wrzeszczących tubylców, podejmowanie tego ryzyka wiązało się ze zbyt dużymniebezpieczeństwem.Flota Hooji płynęła teraz znacznie bardziej zwartym szykiem niż podczas naszegopierwszego spotkania.Wszystkie łodzie mieściły się w kole o promieniu nie większymniż jedna mila.I wszystkie gnały za nami.Na ich czele, kilka długości przed resztą,płynęło pięć czółen.Znajdowały się one około dwustu jardów za nami i spojrzawszyprzez ramie wyraznie widziałem na ich pokładach łuczników, gotowych do spuszczeniacięciw, gdy tylko znajdziemy się w zasięgu ich strzał.W tym właśnie momencie Juag zwrócił moją uwagę na miejsce, które brałem zawejście do zatoki lub ujście jakiejś rzeki.To, co zobaczyłem sprawiło, że osłupiałem zezdziwienia.Rozdział XIVKrew i marzeniaNa morze powoli wypływała dwumasztowa feluka z łacińskim ożaglowaniem! Byładługa i niska.Na jej pokładzie znajdowało się około pięćdziesięciu ludzi, z którychdwudziestu czy trzydziestu siedziało przy wiosłach, wyprowadzając statek z pasa ciszyprzy lądzie.Byłem oniemiały ze zdumienia.Czy to możliwe, aby ci dzicy, wymalowani tubylcy tak dobrze opanowali sztukęnawigacji i budowy okrętów, by ten statek był ich dziełem, a oni stanowili jegozałogę? Wydawało się to mało prawdopodobne.Po chwili zobaczyłem, że z zatoki czyteż rzeki wyłania się następny statek tego samego typu i podąża w morze za swympoprzednikiem.I to nie był koniec.Jeden po drugim, długą, nieprzerwaną linią wypłynęło pięćdziesiątpięknych, pełnych gracji statków, kierując się w stronę przerwy między nami a flotąHooji.Gdy podpłynęły nieco bliżej, ujrzałem coś, co sprawiło, że oczy niemal wyskoczyłymi z orbit mężczyzna na bocianim gniezdzie najbliższej nam feluki, obserwowałnas przez lunetę! Kim byli? Czyżby na Pellucidarze istniała jakaś nieznana cywilizacja,znajdująca się na tak wysokim szczeblu rozwoju? Czy to możliwe, aby na jakichśdalekich lądach, o których nikt z moich ludzi nic nigdy nie słyszał, żyła rasa, która takbardzo wyprzedziła wszystkie inne?Mężczyzna na bocianim gniezdzie opuścił lunetę i coś do nas krzyknął.Nieusłyszałem słów, ale dopiero teraz zwróciłem uwagę na to, co wskazywał rękę.Zobaczyłem powiewający na przednim maszcie proporzec czerwono-biało-niebieskąflagę z wielką białą gwiazdą na niebieskim tle.I w tym momencie już wiedziałem.To były marynarka wojenna Imperium! To byłaflota, którą poleciłem Perryemu zbudować podczas mojej nieobecności.To była mojaflota!101Rzuciłem wiosła i poderwałem się na równe nogi.Zacząłem krzyczeć i wymachiwaćrękami.Juag i Dian spojrzeli na mnie, jakbym nagle postradał zmysły.Gdy wreszcie sięopanowałem, powiedziałem im, co to za statki.Jednak Hooja zbliżał się coraz bardziej.Zorientowałem się, że prowadząca flotę felukanie zdąży odciąć pięciu pierwszych łodzi, zanim podpłyną one do nas na odległość,umożliwiającą strzał z łuku.Prawdopodobnie początkowo Hooja miał równie nikłe pojecie co to za flota i dokogo należy, jak i my, ale gdy usłyszał nasze radosne okrzyki, zorientował się, że są tonasi przyjaciele.Zaczął zachęcać swoich ludzi do zdwojenia wysiłków, chcąc dopłynąćdo nas, zanim feluka odetnie mu drogę.Wydał też rozkazy pozostałym załogom rozkazy, które wędrowały w tył od łodzido łodzi, aż dotarły do wszystkich.Polecił im, aby podpływali do obcych statkówi dokonywali abordażu.Najwyrazniej był pewien, że jego dwieście łodzi i osiemczy dziesięć tysięcy wojowników stanowi siłę aż nadto wystarczającą, by uporać sięz pięćdziesięcioma statkami wroga, na których nie mogło znajdować się więcej niż trzytysiące ludzi.Sam najwidoczniej postanowił zająć się Dian i mną, resztę roboty pozostawiającinnym łodziom.Gdy czółno Hooji znalazło się w odległości około dwudziestu jardów od nas, nadziobie najbliższej feluki wykwitł wielki obłok dymu i niemal jednocześnie usłyszeliśmyogłuszający huk.Coś przeleciało z jękiem nad głowami wojowników Hooji i uderzyłow wodę, tuż za jego łodzią, wyrzucając w górę potężną fontannę.A więc Perry wyprodukował wreszcie proch i wybudował działo! To było wspaniałe!Dian i Juag, równie zaskoczeni jak Hooja, spojrzeli na mnie pytającym wzrokiem.Działo przemówiło znowu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|