[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ona wie, co robi, a Piotr jest Piotrem! Te jedyne i niezaprzeczalne fakty były dla niej ważniejsze niż doświadczenie całego świata.- I jeśli nie utrzyma pani kontaktu ze swymi znajomymi lub nie rozszerzy kręgu swoich zainteresowań - mówił dalej, krzywiąc usta - to skoncentruje się pani zanadto na jednym punkcie.Doświadczyłem tego na własnej skórze.- Ale pan i ja pozostaniemy zawsze przyjaciółmi - zapewniła z ufnością.Spojrzał na nią dziwnie, bez słowa, po czym odsunął swe krzesło i wstał niezgrabnie.Wyszli z kawiarni w milczeniu.Gdy doszli już do George Square, przerwał milczenie:- Muszę iść teraz na stację, by zdążyć na pociąg - rzekł w końcu.- Nie mam tu już nic do roboty.Myśl, że odjeżdża, przejęła ją nagłą skruchą.Teraz, wiedziona przekorą, nie chciała, by odjechał.Ale jak i pod jakim pozorem mogłaby go zatrzymać?- Chyba zobaczę pana wkrótce - spytała przystając przed dworcem Queen Street i patrząc mu w oczy.- O tak, tak - powiedział, ale ona wcale nie zrozumiała jego dziwnie przenikliwego spojrzenia towarzyszącego tym słowom.Instynktownie wyciągnęła do niego rękę.Jego żylasta dłoń była ciepła i miękka.- Więc żegnam.- Do widzenia.Stała, odprowadzając oczyma jego oddalającą się postać tak samo jak przed laty, kiedy z bramy swego ogrodu patrzyła za nim, aż znikł na drodze.I znów uczuła ową nieopisaną dziką tęsknotę.Momentalnie opanowała głupi odruch, by pobiec za nim, ale odwróciła się i odeszła powoli.Z pewnym smutkiem rozmyślała: Zobaczę go wkrótce, na pewno.To niezły człowiek.Zbyt dobry przyjaciel, bym miała go utracić.Tak, pragnęła zobaczyć go znowu, a to przypomniało jej nagle jego ostatnią uwagę.I tak samo nagle zrozumiała jej znaczenie i ukryty w niej wyrzut.Zmarszczyła czoło, ale myśl ta prześladowała ją w dalszym ciągu: prześladowała i gnębiła w ciągu całej drogi powrotnej - myśl, że utraciła jego przyjaźń.A spojrzenie, jakim ją obrzucił! Czy myślał istotnie, że nie przyjąwszy jego propozycji, przestanie myśleć o nim, przestanie uważać go za przyjaciela? Tak samo postąpili inni.Czy to jej wina, że Joe zupełnie zniknął z jej życia, że Ryszard obszedł się z nią tak haniebnie, że Edward tylko sporadycznie okazuje zainteresowanie dla jej spraw? Głęboko wciągnęła powietrze.Nie, po tysiąckroć nie! I nagle pomyślała o pannie Hocking, z którą spędziła przecież pięć lat życia.Upłynęło sześć miesięcy od zabrania tej nieszczęsnej do zakładu dla obłąkanych, a ona ani razu jej nie odwiedziła i nie zapytała o nią.Tak, w tym wypadku poczuwała się istotnie do winy.Smutna i zamyślona weszła do mieszkania.nie była egoistką - odsunęła tę myśl - mimo to zmarszczka między jej brwiami pogłębiła się jeszcze i trwała w dalszym ciągu.Gdy Piotr wrócił, kolacja była gotowa, ale Łucja, wciąż jeszcze roztargniona, nie była skłonna tolerować nieco hałaśliwych przejawów jego dobrego humoru.- Czy stary Lennox umizgał się do ciebie? - spytał swobodnie, tym złośliwym przypuszczeniem trafiając w samo sedno sprawy.- Cicho bądź! - ofuknęła go.- I nie mów do mnie w ten sposób o przyzwoitym człowieku!Podniósł brwi, lecz milczał; umiał wyczuć, kiedy mówiła poważnie.Całą noc spędziła niespokojnie, źle spała.Nie wiedziała, co ją gnębi.A niepokój ten trwał w dalszym ciągu.Postanowiła - traktując to jako rozgrzeszenie własnego sumienia - odwiedzić pannę Hocking w Blandford.Nie było to wielkie poświęcenie, a jednak czuła niejasno, że w jakiś sposób musi się uwolnić od dręczących wyrzutów sumienia.Wobec tego w najbliższą sobotę - upewniwszy się, że jest to dzień wizyt - udała się do zakładu.Dzień był znowu pogodny - jeszcze jeden uroczy dzień tego niezwykle pięknego, długiego lata.Zmierzając do zakładu główną aleją ładnie położonej miejscowości, doznawała uczucia zdumienia.Nie było tu nic niezwykłego - otoczenie robiło wrażenie parku jakiejś dobrze utrzymanej posiadłości ziemskiej.Trzy place tenisowe po prawej stronie, a po lewej sad pełen dojrzewających owoców.Minęła dwóch ogrodników, którzy powoli, systematycznie wymiatali z alejek wcześnie opadłe liście.W pewnej odległości zauważyła gromadkę ludzi przechadzających się spokojnie, na pozór całkiem normalnie.Nieco dalej, w miejscu gdzie droga rozwidlała się nagle, natrafiła znów na ogrodnika, który miarowymi ruchami miotły zamiatał aleję.Nie wiedząc, którą ścieżkę wybrać, przystanęła.- Czy może mi pan powiedzieć, którędy mam pójść do zachodniego pawilonu? - spytała uprzejmie.Podniósł głowę i spojrzał na nią.Zamiast odpowiedzi przymknął oczy i pokazał jej język, z okropnym dziecinnym grymasem wstrętu; po czym całkiem spokojnie otworzył oczy, schował język, schylił głowę i ponownie zaczął miarowo, obojętnie zamiatać liście.Poczerwieniała i odwróciła się szybko.A jednak pomyliła się, pod pozornym spokojem tego cichego miejsca kryły się dziwne rzeczy.Bez trudu trafiła do zachodniego pawilonu: tu również panował spokój - było chłodno i uroczo jak w jakiejś wiejskiej siedzibie.Nie robiono jej też trudności, gdy spytała, czy może zobaczyć się z panną Hocking.Poszła za pielęgniarką - tęgą starszą kobietą w sztywnym czepku nasadzonym na głowę i z kluczem na łańcuszku u paska [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl