[ Pobierz całość w formacie PDF ] .pono kupił w mieście porcenelę, by się nieprzeziębiłaza stodołę wychodzić.Gruchnęli śmiechem ogromnym i dowcipy jak grady się posypały.Antek,sam niewiedząc dlaczego, cofnął się na dawne miejsce, padł na worki i bezmyślniepatrzył w długą, czerwona smugę światła, bijącą przez wywarte drzwiizdebki.Niesłyszał nic, turkot przygłuszał rozmowy, młyn dygotał bezustannie, szarytumanpyłów mącznych przysłaniał młynice, lampki wiszące u sufitu gdzieniegdziemigotały z kurzawy białej, żółciły się jak te kocie oczy zaczajone i drygałyrazpo raz na sznurach.Ale nie mógł wysiedzieć, podniósł się znowu i cicho, napalcach podsunął się pod same drzwi i słuchał.-.wszystko mu wytłumaczyła - mówił Mateusz- bez płot pono się spieszyłai bezto - Dominikowa przytwierdziła, jako się to często przytrafia dzieuchom, że ijąto samo spotkało w panieństwie.Każda teraz może zganiać na przełazostry.astary baran uwierzył.Taki mądrala, a uwierzył.Zmiali się tak, aż ten rechot po młynicy się rozlegał, aż się pokładali.Antek przysunął się bliżej, prawie w progu stanął, a blady jak trup zzaciśniętymi pięściami, skurczony w sobie, gotowy do skoku.- A to, co o Antku powiadali - podjął znowu Mateusz, gdy się wyśmiali - żesiętam z Jagusią dobrze znali, nieprawda, wiem najlepiej.Sam słyszałem, jakskamlał u drzwi komory niby ten pies, aż go mietłą musiała odganiać.Przyczepiłsię do niej jak rzep do psiego ogona, ale go przeganiała.- Widzieliście to?.inaczej na wsi mówili.- zapytał któryś.- Jakże, raz to byłem u niej w komorze? raz mi się to żaliła na niego?- Ażesz jak ten pies! - krzyknął Antek przestępując próg.Mateusz się porwał w ten mig do niego, ale nim mógł zmiarkować co bądz,jużAntek skoczył jak ten wilk wściekły, chycił go jedną ręką za orzydle,przydusił,aż tamten dech i głos stracił, drugą ujął za pas, wyrwał z miejsca jak kierz, nogą drzwi wywalił na dwór i poniósł go prędko za tartak, do rzekiogrodzonejpłotem, i cisnął z całej mocy, aż cztery żerdki trzasły kiej słomki, a Mateuszniby kloc ciężki padł we wodę.Rejwach się uczynił i krzyk wielki, bo rzeka w tym miejscu bystra była igłęboka, rzucili się ludzie na ratunek i wyciągnęli go rychło, ale byłnieprzytomny, ledwie się go docucili.Przyleciał wnet młynarz, przywiedli wparępacierzy Jambroża, naszło się ludzi ze wsi, aż go przenieśli domłynarzowegodomu, bo cięgiem mdlał i rzygał krwią.Po księdza nawet posłali, tak się zleznim widziało, myśleli, że i ranka nie doczeka.Antek zaś, kiedy Mateusza wynieśli, siadł spokojnie na jego miejscu przedkominem i grzał sobie ręce, i pogadywał z Frankiem, który się znalazł - askoroludzie popowracali i uspokoiło się nieco, rzekł tak głośno, by wszyscysłyszeli,a mocno, by sobie każdy zapamiętał:- Kto ino będzie mnie szarpał i nastawał na mnie, każdemu tak zrobię albojeszcze lepiej!Nikt się nie odezwał, patrzeli na niego z głębokim podziwem, z szacunkiem,bojakże, żeby takiego chłopa jak Mateusz wziąć tak letko niby ten snopeksłomy,ponieść i rzucić do wody! Jeszcze nikto o takim mocarzu nie słyszał!.No,bożeby się pobili, zmagali i jeden drugiego przemógł, poprzetrącał mu kości,zabiłnawet - rzecz zwyczajna! Ale nie, ino wziąć kiej tego szczeniaka za uszy iciepnąć do wody! %7łe mu ta żebra popękały od żerdek, nic to, wylekuje się,aletaki wstyd, taki wstyd, tego chyba Mateusz nie przeniesie!.Tak owstydzićczłowieka na całe życie!.- No, no wiecie, moiściewy, tego jeszcze nie było szeptali między sobą.Ale Antek na nich nie zważał, zmełł kaszę i koło północka poszedł do domu;świeciło się jeszcze u młynarza w tej izbie, gdzie złożyli Mateusza.- Nie będziesz się, ścierwo, przechwalał więcej, żeś u Jagny w komorzebywał! -szepnął nienawistnie i splunął.W domu nic nie powiedział, choć Hanka jeszcze nie spała zajętaprzędzeniem, alerano nie poszedł do roboty, był pewny, że go odprawią, zaraz jednak pośniadaniuprzyleciał sam młynarz.- Chodzcież do roboty, co macie z Mateuszem, to wasza sprawa, nic mi dotego, atartak stać nie może, dopóki nie ozdrowieje; prowadzcie robotę, cztery złoteiobiad będę wam płacił.- Nie pójdę, da pan tyle, co Mateuszowi, stanę i nie gorzej poprowadzę.Młynarz się wściekał, targował, ale przystać musiał, bo nie było rady, zarazgoteż zabrał i poszli.Hanka nic z tego jeszcze nie pojęła, bo o niczym nie wiedziała.KONIEC ROZDZIAAU280Zima rozdział IVW Wigilię przed Godnymi świętami już od samego świtania wrzałprzyspieszony,gorączkowy ruch w całych Lipcach.W nocy czy też dopiero na odedniu mróz był znowur krzepko chycił, a żeprzyszedłpo paru dniach miętkich i wilgnych mgieł, to obwalił drzewa sadzią jakbytymiszklanymi strużynami albo zasie puchem co najbielszym; słońce się nawetcałkiemwyłupało i świeciło na modrym, jakby oprzędzonym w cieniuśkie,przejrzyste mgłyniebie, jeno że blade było, ostygłe kiej ta Hostia w monstrancji utajona, nicnie grzejące, a naprzeciw, bo mróz brał na dzień, podnosił się jeszcze iprzejmował taką skrzytwą, że dech zapierało i stworzenie wszelkie chodziłowparach oddechów, niby w kłębach mgieł, ale świat się cały rozsłonecznił istanąłw takich migotliwych, jarzących blaskach, w takich ostrych skrzeniach, jakżebykto diamentową rosą przyokrył śniegi, aż oczy bolały patrzeć.Okólne pola, przywalone śniegiem, leżały białe, roziskrzone, a głuche imartwe,ino czasami ptak jakiś łopotal wskroś bielizn mieniących, że ino cień jegoczarny migotał po zagonach albo to stadko kuropatw skrzykiwało się pod zasypanymi krzami i płochliwie, czujnie ciągnęło chyłkiem ku ludzkimsiedzibom,pod brogi pełne; gdzie znów, ale nieczęsto, zajączek jaki zaczerniał, kicał pośniegach, stawał słupka i drapał stwardniałą skorupę dobierając się dozboża,ale spłoszony szczekaniem psów, uciekał z nawrotem do borówoszroniałych,zawalonych śniegiem, zmartwiałych z zimna! - Pusto i głucho się czyniło natychnieobjętych okiem równiach śnieżnych, a tylko gdzieś, w dalekościachmodrawych,majaczyły wsie, siwiały sady, mroczały gąszcze, połyskiwały zamarzłestrumienie.Chłód przejmujący i od tych mroznych brzasków świetlisty wionął światemcałym iprzenikał na wskróś zlodowaciałą ciszą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|