[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Wielkie w nim chował tajemnice i ukrywał je za srebrną zasłoną śmiechu.W tej chwili zajmował się jedynie sprawą pilną, Ignaś rozpoczyna wakacje, a Raczek urlop dobrze zasłużony.Miało być tego urlopu miesiąc, Lepajłło jednak, mniej prośbą, a więcej groźbą, wycyganił sześć tygodni i powiedział Raczkowi:— Zanim pan postanowi, co zrobić z urlopem, to przy pańskiej lotności myślenia minie miesiąc i skończy pan wywczasy, zanim je pan zacznie.A tak przez miesiąc będzie pan dumał i rozmyślał, a dwa tygodnie wystarczą panu na odpoczynek.— Ho! ho! — zakrzyknął Raczek.— Co ma znaczyć ten okrzyk? — zapytał Lepajłło z niesmakiem.— To ma znaczyć, że plany mam gotowe i spędzę czas rozkosznie.Ja już nie jestem, panie, ten sam Raczek, ten dawny niedołęga.Ten już jest „świętej pamięci”, mówiąc pańskim pogrzebowym stylem.Od czasu kiedyśmy latali nad Warszawą…— Dość mam już gadania o tym lataniu! Pan tam zostawił resztę rozumu…— Być może.Ale znalazłem radość i energię.Skrzydła, panie Michale, skrzydła!— Stary, skrzydlaty koniu! — krzyknął Lepajłło trzaskając drzwiami.Zdumiał się jednak, kiedy Raczek przyszedł się żegnać i oznajmił mu, że pojedzie z Ignasiem do tatrzańskiej ściany, a stamtąd będą szli ku Warszawie per pedes[19], jak dawni podróżnicy, śpiąc na łące i w lesie, żywiąc się byle czym i pijąc wodę z rzeki.— To nie jest zły pomysł — pochwalił Lepajłło.— Nawet dość rozsądny jak na zatwardziałego wariata…— A co? A co? — śmiał się Raczek.— Ignaś pozna kraj, a ja ucieszę oko widokiem pół i lasów, których dawno nie widziałem… Tak, tak… Ostatni raz oglądałem je z daleka i z góry, kiedy lataliśmy aeroplanem… No, no! Niech się pan nie ciska… Oto jest marszruta… Przez pola, przez rzeki, przez góry.Hej! Hej! — krzyknął nagłe.— Czego pan krzyczy?— To nie ja.To moja dusza krzyczy na widok przestrzeni!…— Jeszcze jej pan nie widzi.— Raczkowie odznaczali się zawsze bujnością wyobraźni.Nie wiem, jak z tym było u Lepajłłów.Pożegnali się najczulej i najserdeczniej.Lepajłło długo ściskał Raczka i nakazywał mu pod groźbą pobicia, aby w wagonie nie dotykał takiego przyrządu, który się zwie „hamulcem bezpieczeństwa”, nie wychylał się przez okno i aby nie zapomniał nakarmić i siebie, i— Ignasia, przynajmniej od czasu do czasu.Wreszcie pociąg gwizdnął z radości, że wiezie — po raz pierwszy od łat wielu — dwie istoty szczęśliwe.Chyba od chwili swoich narodzin nie słyszały Tatry takich zachwyconych okrzyków, jakie z wezbranej piersi wydawał Raczek.Krzyczał i radował się za dwóch.Ignaś bowiem, oszołomiony, milczał, jakby w chłopięcej duszy nie mógł znaleźć słów godnych tego kamiennego cudu.Dziwnej zaznawał radości, bo coś jak płacz napełniało mu piersi; był wzruszony do głębi serca.Nad górami błękitniała wielka pogoda.Jednak trzeciego dnia ich pobytu w Zakopanem poczęły się nad Giewontem kłębić chmury: białe, wełniste i potargane.Odbywały się wśród nich jakieś niepokojące harce, jakaś burza wśród pogody.Z tego gniazda chmur jak z matecznika wyleciał wiatr.Nazywano go tu „wiatrem halnym”.W krótkim czasie, zleciawszy z wysokości, „napełnił dolinę gorącym szaleństwem.Na niebie rwał chmury na strzępy, tłamsił je, pędził i miotał nimi, a obłoki, przerażone i zrozpaczone, gnały przed siebie jak białe stado owiec ogarniętych śmiertelną trwogą.Wiatr halny — pasterz straszliwy — gnał je świstem i.zajadłością najdziwniejszych głosów.Przeraziwszy niebo spadł na ziemię i jak olbrzym, którego szał opętał z jakiegoś wielkiego bólu, chwytał drzewa za czuby jak mizerne zielska, skręcał je i usiłował wyrwać z korzeniami.Drzewa podniosły szumny płacz i gięły się bezsilne.Zły wiatr osłabnął we wściekłości, głos wydał przeraźliwy i rzucił się na ludzkie sadyby, trwożnym graniem elektrycznych przewodów i skrzypieniem blach, ciskał się w obłędzie z domu na dom i usiłował zatrząść nim, wywrócić lub zerwać z niego nakrycie dachu.Zwalił się znowu wyczerpany i osłabiony po napadzie furii i leżał kosmaty zwierz przedpotopowy po uciążliwej śmiertelnej gonitwie.Od jego cielska bił żar i gorączka.Z tej gorączki rodzi się jego wściekłość.W nieprzytomnym locie wpadł tutaj pomiędzy góry jak w pułapkę i szuka spomiędzy nich wyjścia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|