[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W tej sytuacji, kiedy nie dopadł niczego podejrzanego, kiedy nie ma nawet śladu dowodów, że obydwoje z Bodziem nie dostaliśmy po prostu szmergla i manii prześladowczej, żadnej pomocy nie dostanie.Pozwolono mu zająć się Gawłem, narkotyki, w dodatku nieobecne, to nie jego interes.Może sobie spacerować przy księżycu dla przyjemności, może oglądać wschody słońca, może nie sypiać, jeśli nie chce, ale normalną służbę musi odwalić jak trzeba.Gdyby narkotyki się znalazły, to co innego, ale w obliczu cukru pudru.Uzgodnili między sobą co trzeba i sierżant odwrócił się do mnie.- Mam już te wszystkie palce - oznajmił pocieszająco.- Zamazane, aż się niedobrze robi.Wysłałem do Elbląga, do laboratorium, bo mam tam kumpla, jest mi winien przysługę i lubi pokazać, co potrafi, więc go wezmę pod włos, może co wyodrębni.Z tym że jest taka sprawa.Musimy mieć odciski wszystkich innych, tu ich spisałem, o.Kołodziej, denat, kelner, sprzątaczki.No, denata mamy.Reszta należy do pani, bo ja w zasadzie nie mam prawa łapać ich za ręce.Trzeba podstępem.Wie pani, jak to się robi?Zdołałam się błyskawicznie przestawić z przemytu na zbrodnię.- Wiem, dać im coś do potrzymania.Najlepiej szkło i niech się przedtem zdenerwują, żeby im się ręce spociły.- Super i ekstra.Zabezpieczyć i podpisać, które czyje.Kiwnęłam głową.Bodzio oderwał się od niedźwiedzia, którego od razu zaczął naprawiać, i przyjrzał mi się z żywym zainteresowaniem.- Coś mi się widzi, że będzie pani miała jutro wesoły dzień.Udało mu się wygłosić proroctwo.* * *W porcie znalazłam się o piątej rano.Ustawiłam samochód na parkingu i ziewając okropnie, zeszłam na plażę.Bodzio już był.Niemrawo i bez pośpiechu zdejmował z łodzi płachtę i coś tam robił.Ciekawiło mnie, czy w ogóle zdążył się przespać, bo wiedziałam, że do pierwszej w nocy obaj z sierżantem, przebranym w odzież cywilną, dewastowali tę łódź.Nie wnikałam w szczegóły, chociaż ciekawił mnie rezultat, satysfakcję sprawiała mi myśl, że zobaczę wszystko na własne oczy.Usiadłam na piasku pod wyciągniętym wyżej kutrem i zagapiłam się w przestrzeń, której najbliższym elementem był Bodzio.Nikt do niego nie podszedł, nikt się nim nie zainteresował.Jakiś sportowiec wylazł krótko po mnie i świńskim truchtem ruszył po plaży na wschód.Potem sąsiednim przejściem wybiegła młoda para, która od razu rzuciła się w fale.Bodzio podczepił się do wyciągarki.Obok jednej łodzi rybackiej pojawili się ludzie, popatrzyli na niego, wleźli do swojego kutra i przygotowywali sprzęt.Bodzio poszedł w górę i włączył silnik, jego łódź drgnęła i ruszyła w dół.Zjeżdżała po piasku nieco chybotliwie, za to dość szybko i zainteresowało mnie, czy ta szybkość nie została przypadkiem przewidziana jako przyczynek do ruiny.Łódź przekrzywiła się mocniej, Bodzio wyłączył silnik i podszedł do niej.Rybacy okazali życzliwość, okrzykiem zaoferowali pomoc.Jeden z nich poszedł do budynku i znów uruchomił silnik, Bodzio podpierał łódź.Zanim w skupieniu ustaliłam sama ze sobą, że żaden z nich nie zbliżał się do niego, już znalazł się połowicznie na wodzie.Wrócił na wydmę z łopatą w ręku i odgrzebał spod piasku coś, co rzeczywiście wyglądało jak miniatura łodzi podwodnej.Zdalnie sterowana zabawka z niedźwiedziem w środku.Zaczął to ściągać w dół.Wciąż jeszcze istniała szansa, że ktoś z drugą pandą w objęciach dopadnie go i dokona wymiany, ale nic podobnego nie nastąpiło.Bodzio zepchnął swój wynalazek do morza, przyczepił do łodzi, po czym, brodząc w wodzie, przepchnął całość za łachę.Kiedy zanurzył się prawie do pasa, wlazł do środka i zaczął wciągać żagiel na maszt.W połowie wciągania zastanowił się, rozejrzał, zawahał i zrezygnował.Wiatru nie było wcale.Machnął ręką na żagiel i uruchomił silnik.Nie odrywałam oka od niego, zarazem obserwując morze, płaskie jak talerz zupy i zupełnie puste, jeśli nie liczyć tej młodej pary, baraszkującej w pewnym oddaleniu.Mógł się jeszcze pojawić płetwonurek, co z pewnością wpędziłoby mnie w desperację, nie pojawił się jednak.Bodzio zaczął odpływać, patrząc nie w dal, tylko sobie pod nogi.Zwolnił.Trwał chwilę w miejscu, po czym ostro popłynął jeszcze kawałek.Przez ten czas rybacy zdążyli zepchnąć swój kuter i już mieli śrubę zanurzoną w wodzie.Koło mnie zaczęła się kręcić druga ekipa, przeniosłam się zatem w inne miejsce, bo nie zależało mi specjalnie na odcięciu nogi liną wyciągarki.Oddalony już nieco Bodzio nagle zawrócił i popruł z powrotem do brzegu z maksymalną szybkością.W chwilę potem interesowali się już nim wszyscy.Pięciu rybaków i trzy osoby postronne, które w trakcie tych manipulacji pojawiły się na plaży.W tej sytuacji miałam prawo okazać taką samą ciekawość jak reszta narodu, zlazłam w dół i zbliżyłam się do całego towarzystwa.Jak oni to zrobili, obaj z sierżantem, nie miałam pojęcia, ale łódź Bodzia była pełna wody.Zdalnie sterowany dodatek telepał się w morzu o parę metrów dalej, fali nie było, więc tkwił sobie spokojnie tam, gdzie dopłynął.Rybacy wypchnęli Bodzia na piasek, zaczęli oglądać burty, Bodzio z energią przystąpił do wylewania wody ze środka, posługując się wiaderkiem.Z trzech osób postronnych jedna oddaliła się wolnym krokiem w kierunku byłych republik nadbałtyckich.Tajemnicze natchnienie, nader lekko sprzężone z umysłem, kazało mi udać się za tą osobą.Polazłam w tę samą stronę.Facet zatrzymał się, żeby puszczać kaczki, znalazł sobie parę płaskich kamieni i wychodziło mu całkiem nieźle, osiągał siedem odbić.Zatrzymałam się również i patrzyłam na to z wielkim zainteresowaniem, w pełni uzasadnionym.Na wszelki wypadek obejrzałam go dokładnie.Wiek koło czterdziestki, blondyn, włoski przylizane, średnio długie, do uszu, wzrost wysoki, tusza średnia, twarz niewątpliwie zbliżona do okrągłości, ogolona porządnie, nos jak nos.Znaków szczególnych brak, miliony takich pętają się po świecie.Dał spokój kaczkom, ruszył szybciej, opuścił plażę następnym przejściem i poszedł z powrotem do portu.Obejrzał się ze dwa razy, ale spodziewałam się tego i przeczekałam w zaroślach, nie powinien był mnie zobaczyć.Okazało się, że na parkingu stoi akurat obok mnie, wsiadł i ruszył, biegiem dopadłam swojego samochodu i wystartowałam za nim.Dogoniłam go, kiedy skręcał w lewo koło stacji benzynowej, zapamiętałam numer i skręciłam w prawo, żeby sobie nie myślał.Zatrzymałam się i zapisałam.Żadnych złudzeń w kwestii pamięci! Na dziesięć minut wystarcza, a co potem, lepiej nie mówić.Wróciłam do portu.Między budynkami zaczynał się ruch, ujrzałam sierżanta, spychającego motor z podnóżka.Zatrzymałam się przy nim na minutę, wręczyłam kawałek opakowania papierosów z zapisanym numerem i zdążyłam się dowiedzieć, że jakiś brodaty obserwował odpływ Bodzia z góry, siedząc na wydmie.Nadal tam siedzi, a sierżant musi wracać i zdać służbę, więc brodaty chwilowo mu przepada, chyba że ja się nim zajmę.Bodzio już prawie wylał wodę.Jedna łódź rybacka poszła w morze, druga zjechała na sam brzeg, rybacy z zaciekawieniem oglądali dół burty Bodzia, gadali coś o kamieniach, których całe stosy wciąż jeszcze leżały w wodzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl