[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znacznie pózniej i, być może,42 pod wpływem skażenia zawodowego pana Romisza, pojawiły się wzmianki o re-liktach napoleońskich.Kto wie, czy istotnie jaśnie pani nie była cesarską córką,i kto wie, czy jakieś skarby po tatusiu gdzieś tu nie zaginęły? Nie darmo zło-czyńcy się pchali, zaś pomocnik kowala głupoty po pijanemu wygadywał, a że doskarbów nie umiał trafić to nic dziwnego, boć tajemnicze roboty, po których śladnawet żaden nie został, wiele lat wcześniej były czynione.I najpewniej wcale niepomocnik osobiście, pan Romisz tak odgadł, za młody był ów pomocnik, tylkodawny kowal, któremu coś się może na starość wyrwało.Ech, ten pan Romisz, osobista klęska panny Dominiki.! Justyna pożałowałajej szczerze.Poza wszystkim, urodą od młodości musiała nie grzeszyć, bo nawetrządca na nią nie poleciał, a w końcu niejedna piękna dziewczyna, mimo ubóstwa,wychodziła za mąż.Ciekawe też, dlaczego babcia prababci ledwie sto rubli zapi-sała zaufanej damie do towarzystwa, gospodyni, klucznicy, czy jak ją tam nazwać,w dodatku dalekiej krewnej.Gdyby więcej, byłby to przecież jakiś posag?Coraz potężniej zaintrygowana historycznymi zagadkami Justyna zastanowiłasię, czyby pamiętnika prababci po prostu nie przepisać.Przepisywany tekst badasię wnikliwiej.Dobre światło, szkło powiększające.Zanim jej się drugie dziec-ko urodzi, ma jeszcze trochę czasu, może zdąży uporządkować bodaj fragmentytekstu.Odsunęła na bok resztę twórczości panny Dominiki i usiadła do roboty.Córeczce, która urodziła się wczesną jesienią, dano na imię Maria Serafina.Do Serafiny przez całe pózniejsze życie usiłowała się nie przyznawać, Marię zaśod razu przerobiono na Marynkę, z której wyszła Maryna.Posturę od niemowlęc-twa miała imponującą i ta Maryna doskonale do niej pasowała.Pawełek poszedł do szkoły, od czego nikomu czasu nie przybyło, bo należa-ło go odprowadzać i przyprowadzać, przynajmniej przez ten pierwszy rok.Niebyła to daleka droga, ale dwa razy musiał przechodzić przez ulicę, co wyklucza-ło samotne spacery siedmioletniego dziecka.Przyzwyczajona do służby rodzinasensowną pomocą nie służyła, wszak Dorota w swoich młodych latach nie wy-chodziła na ulicę inaczej jak z lokajem, a co najmniej z pokojówką.Powojenniesamodzielna Anielka chodziła już do gimnazjum, ale gdzie indziej i w innychgodzinach, Barbara całkowicie odpadała, zajęta swoimi towarzyskimi interesami,a na Marcelinę nie można było zwalać wszystkiego, no owszem, rano szła po za-kupy i przy okazji podrzucała Pawełka, ale odbierać go musiała Justyna osobiście.Wykorzystywała ten przymus na spacer z dzieckiem.Nie były to jeszcze żadne wielkie udręki.W porównaniu z kobietami pracu-jącymi zawodowo wiodła egzystencję zgoła królewską, szczególnie że karmiładziecko własną piersią i użeranie się z krupkowatym mlekiem w proszku nie za-truwało jej życia.Ale pralki elektryczne nie zdążyły się jeszcze w zrujnowanym43 kraju zalęgnąć, w przeciwieństwie do ogonów po najprostsze zakupy, i aczkol-wiek Kośmin dostarczał jednych produktów, Barbara zaś drugich, to jednak życiecodzienne potykało się o kłopoty na każdym kroku, a pieniędzy zaczynało brako-wać.Justyna, mimo koniecznych oszczędności, uparcie starała się trzymać dom nawysokim poziomie, pamiętnik Matyldy zatem mocno kulał.W szesnastym roku życia rozpoczęty, od razu rozkwitł bujnie, prababcia bo-wiem wcześnie weszła w świat i wielkie powodzenie stało się jej udziałem.Upoj-ny kulig opisany został na samym wstępie, ze szczególnym uwzględnieniem fu-terek przy salopce, bucików na zmianę, falban i wstążek przy sukni, loków, cosię na mrozie i wietrze przygnębiająco rozkręciły, i, rzecz oczywista, pózniejsze-go mazura, którym się skromny balik rozpoczął.Jakiś pan Anzelm już wcześniejtego mazura zamówił i w trzecią parę stanęli, chociaż panna Salomea niekontentabyła, boć starsza i już trzecią zimę baluje, a tu ją, Matyldę, taki honor spotkał.Dość długo Justyna nie mogła się doczytać, gdzie też się ten bal po kuliguodbywał, aż wreszcie odcyfrowała nazwy miejscowości.Na drugi dzień z Bor-ków do Kręglewa wrócili, no tak, prababcia była przecież Kręglewska z domu,czy te Borki przypadkiem nie należały do pradziadka.? Nie, pradziadek miałGłuchów.Przebrnąwszy przez kulig, Justyna już chciała ominąć dalsze szczegóły odzie-żowe, ale zdjął ją żal.Ten upiorny zielony atrament mógł wyblaknąć jeszcze bar-dziej, cały tekst stałby się do reszty nieczytelny i przeurocze drobiazgi ze środkawieku przepadłyby w niepamięci.Szkoda ich.No, co tam, niech będzie, nikt jejprzecież nie goni!W ten sposób nie tylko zadecydowała o całym swoim życiu, ale też własnejwnuczce dostarczyła wiedzy praktycznej.Rychło bowiem w gorseciki, koronki,wachlarze i dworskie salony wplątały się sprawy wielce dramatyczne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl