[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– O, już prawie dwunasta – zauważył nagle Nemsta i ziewnął szeroko.– Wyznaczyłeś na dziś warty?– Tak.Od dwunastej będzie czuwał Henryk.Ten wysoki, ostrzyżony.„Dryblas z kwadratową głową” – uzupełniłem w myśli.W naszym pokoju zrobiło się raptem widno jak w dzień.Struga czerwonego światła buchnęła do nas przez okno, rozlała się pochłaniając mętny, żółty blask naftówki.– Pali się, czy co?! – krzyknął Nemsta.Rzuciliśmy się do okna.Paliło się! Paliło się po drugiej stronie moczarów.Na tle czarnej nocy wzbijał się ku górze wysoki, czerwony od ognia słup dymu.Uderzany wiatrem to zginał się, to prostował jak język ogromnej pochodni, przygasał i znowu wybuchał jeszcze większy, silniejszy.– Paaali sięęę! – zawołał Nemsta.W baraku zawrzało od nawoływań i okrzyków.Wszyscy się już pobudzili i okryci czym kto miał pod ręką, wybiegli na Uroczysko.Płonący za moczarami ogień zdawał się szeroko rozlewać odbity w tysiącach bagiennych jeziorek, skradał się pod naszą wysepkę, wyrwał z ciemności kolegiatę i tańcząc z wiatrem igrał sobie jej poczwarnym cieniem.Rósł na naszych oczach, coraz wyższy i wyższy, czerwonym czołem sięgając niskich, deszczowych chmur.– Pali się któraś zagroda w Opornej – rzekł Nemsta, gdy szybko narzuciliśmy na siebie okrycia.On był ubrany, założył tylko płaszcz i cyklistówkę.Gorzej ze mną – na bose nogi w pośpiechu wdziałem buty, na pidżamę wciągnąłem płaszcz i tak popędziliśmy w stronę pożaru.Za nami goniło jeszcze trzech „smarkaczy”.– Oporna jest bardziej na prawo.Nic wiem, co się pali.Tu, gdzie widać ogień, nie ma żadnych zabudowań – tłumaczyłem Nemście, biegnąc ścieżką do kolegiaty– Wydaje ci się tak w ciemnościach.Dzyń!.dzyń!.dzyń!.dzyń!.panicznie zadzwonił gong pożarny w Opornej.Tak, miałem jednak słuszność.Oporna leżała daleko na prawo.A paliło się akurat naprzeciw nas, po drugiej stronie moczarów.Słup ognia załamał się nagle.Ale za to rozgorzał jeszcze silniejszym blaskiem, rozżarzył się i otoczył różową aureolą iskier.Na rozstaju dróg przy kolegiacie przystanęliśmy zmęczeni biegiem.Paliło się wyraźnie po lewej ręce, w stronę Czartorii.Od wsi pędziło kilku ludzi z bosakami, pobrzękiwały wiadra.Dołączyliśmy się do nich i dużymi krokami sadziliśmy przez pola na wprost parskającego gwiazdami płomienia.Ktoś stanął jak wryty, a reszta o mało nie wpadła na niego.– Pali się stara wierzba nad bagnami – obwieścił wszystkim Rozpoznałem go w odblasku ognia.To ów Dziwak spod kolegiaty, w wojskowym płaszczu i rogatywce, kontuzjowany wielbiciel diabła Kuwasy.Wierzba?.Postąpiliśmy jeszcze kilkanaście kroków.Tak, płonęła stara wierzba nad bagnami, ogień lizał jej ogromny, pusty w środku pień, żarzyło się próchno, języki ognia jak rozwichrzone włosy wiły się wokół maczugowatej głowy.Buchało od niej wielkim upałem, nie sposób było podejść bliżej niż na dziesięć kroków.Z Opornej przybiegło może z ośmiu ludzi, nas z Uroczyska było także kilku.Staliśmy gromadą, w milczeniu patrząc na buzujący płomień.Kora i cały pień wierzby paliły się jak sucha trzaska, nawet dymu wydzielały niewiele, tylko od czasu do czasu buchnął żar, sypiący iskrami.Ugasić pożaru nikt by nie potrafił.Nie było zresztą sensu.Na co komu potrzebna spróchniała wierzba przy drodze?Równocześnie chyba wszyscy zadawaliśmy sobie to samo pytanie: jakim cudem się zapaliła mimo deszczu i wilgoci? Czyżby podpalono ją rozmyślnie? Komu mogło zależeć na tym, aby spłonęła stara wierzba?Ogień pożaru przeżarł korę, wgryzł się w pień.Jakby w ogromnej męce zaczęła się powoli łamać w swym najcieńszym miejscu, zginać ku dołowi.Już nie było na niej ani skrawka nie objętego żarem.Krótką chwilę stała w ruchliwej sukni ognia i pękła z hukiem, złamała się.Wielka głowa z guzami upadła na ziemię i otoczyła się kłębem pary z rozlanej na ziemi kałuży wody.– Kuwasa podpalił swoją wierzbę! – nieoczekiwanie zagadał dziwak w wojskowym płaszczu i rogatywce.Lubił siadywać w jej dziuplach.Czasami, jak kto nocą szedł tędy, to go słyszał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl