[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Zabieram swój łup i wracam do domu.John — uśmiechnęła się przyjaźnie — musisz mnie odprowadzić.Umieram z ciekawości.Co porabiałeś przez te wszystkie lata, kiedy się nie widzieliśmy? Myśląc o tym, czuję się strasznie stara.Ruszyła do drzwi wychodzących na taras.John Christow poszedł za nią.Veronica odwróciła się jeszcze i obdarzyła wszystkich promiennym uśmiechem.— Strasznie mi przykro, że państwu przeszkodziłam.Bardzo dziękuję, lady Angkatell.Wyszła z Johnem.Sir Henry podszedł do okna.— Ciepłą noc mamy dzisiaj — powiedział.Lady Angkatell ziewnęła.— Czas się kłaść spać — powiedziała.— Henry, musimy się wybrać do kina i zobaczyć ją w filmie.Sądząc po dzisiejszym występie, jest doskonałą aktorką.Poszli na górę.Midge najpierw życzyła Lucy dobrej nocy, potem spytała:— Sądzisz, że to było przedstawienie?— Jesteś innego zdania, kochanie?— Zdaje się, Lucy, że twoim zdaniem w Doyecotes nie zabrakło zapałek?— Podejrzewam, że ma tam duży zapas, kochanie.Ale trzeba być miłosiernym.Poza tym, przedstawienie rzeczywiście było bardzo udane.W korytarzu zamykały się drzwi sypialni; ściszone głosy życzyły sobie dobrej nocy.— Nie będę zamykał drzwi na taras, żeby Christow mógł wrócić — powiedział sir Henry.Henrietta mówiła do Gerdy:— Aktorki są śmieszne.Wchodzą i wychodzą tak, że nie można oderwać od nich wzroku.— Ziewnęła i dodała: — Jestem strasznie śpiąca.Veronica Cray szła szybkim krokiem wąską ścieżką, prowadzącą przez kasztanowy lasek.Na otwartą przestrzeń wyszła dopiero koło basenu.Stał tam niewielki pawilon, w którym Angkatellowie siadywali w słoneczne, ale wietrzne dni.Veronica Cray trwała bez ruchu.Potem stanęła twarzą w twarz z Johnem Christowem.— To nie to samo, co Morze Śródziemne, prawda, John? — spytała.John wreszcie zrozumiał, na co ostatnio czekał.Wiedział już, że mimo piętnastu lat rozłąki Veronica zawsze była z nim.Błękitne morze, zapach mimozy, rozgrzany piasek — odepchnięte, ukryte, ale nigdy nie zapomniane znaczyły jedno: Veronica.Znów był młodym, dwudziestoczteroletnim mężczyzną, rozpaczliwie zakochanym, tym razem nie miał zamiaru uciekać.IXJohn Christow wyszedł z kasztanowego lasku na zielone wzniesienie obok domu.Księżyc już wzeszedł i oświetlał dom bladym światłem.Pozasłaniane okna wyglądały dziwnie niewinnie.John spojrzał na zegarek.Była trzecia.Głęboko zaczerpnął powietrza; był niespokojny.Nie przypominał już zakochanego dwudziestoczterolatka.Był sprytnym, praktycznym czterdziestolatkiem; umysł miał jasny i spokojny.Zachował się jak dureń, ale nie żałował tego.Teraz — pomyślał — jestem wreszcie panem samego siebie.Czuł się tak, jakby przez te wszystkie lata ciągnął kamień uwiązany do nogi, a teraz został od niego uwolniony.Był wolny i był sobą — Johnem Christowem.Wiedział z niezachwianą pewnością, że dla Johna Christowa, specjalisty z Harley Street, Veronica Cray nic nie znaczy.Veronica nie chciała go opuścić tylko dlatego, że nigdy nie rozwiązał konfliktu z przeszłości; miał poczucie, że uciekł.Dzisiaj wieczorem przyszła do niego jakby prosto z marzeń.Przywitał to spełnione marzenie z otwartymi ramionami i, dzięki Bogu, został uwolniony.Wrócił do teraźniejszości.Była trzecia nad ranem; bał się, że nieźle narozrabiał.Spędził z Veronicą trzy godziny.Jak fregata wypłynęła nagle z ciemności, porwała go z kręgu znajomych i uniosła jak swoją zdobycz; ciekawe, co inni o tym myślą.Na przykład Gerda.A Henrietta? (Po prawdzie Henrietta niezbyt się martwił.Wiedział, że wszystko jej wytłumaczy.Ale nie Gerdzie.)Nie chciał tracić nic z tego, co ma.Przez całe życie podejmował ryzyko: wybierając pacjentów, decydując się na leczenie, dokonując inwestycji finansowych.Ryzyko nigdy nie było wielkie, ale zawsze wykraczało poza granice bezpieczeństwa.Gdyby Gerda się domyśliła… Gdyby zaczęła podejrzewać…Czy będzie podejrzliwa? Co właściwie John wie o Gerdzie? Zazwyczaj wierzyła, że czarne jest białe, jeśli on tak powiedział.Jednak tym razem…Jak wyglądał, kiedy wychodził na taras, krocząc za wysoką, zwycięską Veronicą? Co było widać na jego twarzy? Czy inni zobaczyli w nim zdumionego, zakochanego chłopaka? Czy tylko mężczyznę czyniącego zadość zasadom dobrego wychowania? Nie wiedział.Nie miał zielonego pojęcia.Bał się… Chciał zachować ład, prostotę i wygodę swojego dotychczasowego życia.Oszalałem, całkiem zwariowałem — myślał.To przynosiło mu ulgę.Nikomu chyba nie przyjdzie do głowy, że zwariował aż do tego stopnia.Wyglądało na to, że wszyscy już śpią.Specjalnie dla niego drzwi na taras zostawiono otwarte.Jeszcze raz spojrzał na niewinny, uśpiony dom.Nie wiadomo dlaczego pomyślał, że jest zbyt niewinny.Nagle podskoczył.Usłyszał — albo zdawało mu się, że słyszał — ciche stuknięcie zamykanych drzwi.Odwrócił się.Czyżby ktoś śledził go koło basenu i teraz wrócił za nim do domu? Gdyby ktoś czekał i szedł za nim, mógł przejść górą i wejść do ogrodu boczną furtką, a dźwięk, który słyszał, mógł być odgłosem zamykanej furtki.Spojrzał na okna.Czy zasłonka rzeczywiście się poruszyła? Czy ktoś ją odchylił, żeby wyjrzeć? To pokój Henrietty!Henrietta! Tylko nie ona — wołał jakiś wewnętrzny głos.— Nie mogę stracić Henrietty!Miał ochotę rzucić w jej okno kamykami i zawołać:„Wyjdź do mnie, kochana.Pójdziemy do lasu na Shovel Down; opowiem ci.Powiem wszystko, co o sobie wiem, żebyś ty też to wiedziała, jeśli jeszcze nie wiesz”.Chciał jej powiedzieć:„Zaczynam od nowa.Dzisiaj rozpocząłem nowe życie.To, co mi przeszkadzało żyć, zostało za mną.Miałaś rację, pytając mnie dzisiaj, czy uciekam przed samym sobą.Tak właśnie było.Nie wiedziałem, czy zostawienie Veroniki było dowodem mojej siły, czy słabości [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl