[ Pobierz całość w formacie PDF ] .W Jego głosie nie było cierpienia.Gdy weszła do kuchni, stał już w drzwiach szeroko rozłożywszy ramiona, lekko pochylony i szczerzy! zęby w uśmiechu.Lśniący od potu i prawie nagi, wyglądał jakby właśnie nadbiegł brzegiem morza.- Mam dla ciebie cudowną niespodziankę - uśmiechał się.- Co?- Na dworze.Chodź ze mną.Wszystkie żyły jakby mu nabrzmiały.Dostrzegła w jego oczach błysk, któremu nie ufała.Jego uśmiech wzmógł jej podejrzenia.- Nigdzie nie idę.Tommy.- Dlaczego się sprzeciwiasz? - zapytał, przechylając głowę na bok.- To, że cię dotknął, jeszcze nie znaczy, że do niego należysz.- Co ty pleciesz?- Mówię o Katzu.Wiem, co zrobił.Nie wstydź się.Już ci wybaczyłem.Ale musisz sama przyjść i przeprosić.- Wybaczyłeś?! - gdy podniosła głos, ból w jej czaszce rozpoczął nowe harce.- Nie masz prawa wybaczyć mi albo nie wybaczyć, ty dupku! Z jakiej racji ty.- Nie ja - powiedział Tommy-Ray, wciąż jednakowo uśmiechnięty.- Nasz ojciec.- Co?- Jest na dworze.Potrząsnęła głową.Ból wzmagał się.- No chodź.Jest na podwórku.- Puścił framugę drzwi i ruszył przez kuchnię w jej stronę.- Wiem, że to boli, ale dżaff złagodzi ból.- Nie podchodź do mnie!- Jo-Beth, to JA, Tommy-Ray! Nie ma się czego bać.- Właśnie, że tak! Nie wiem, o co tu chodzi, ale boję się.Myślisz tak, ponieważ Katz zostawił na tobie ślad swojego dotyku.Nie zrobię ci nic złego, przecież wiesz.Przecież wszystko odczuwamy razem.Co boli ciebie, boli i mnie.Nie lubię bólu - roześmiał się.- Jestem dziwakiem, ale nie do tego stopnia.Mimo że dręczyły ją wątpliwości, dała się przekonać tym argumentem, ponieważ to była prawda.Przez dziewięć miesięcy przebywali razem w jednym łonie; byli połówką jednego jaja.Nie zrobi jej krzywdy.- Chodź, proszę cię - powiedział, wyciągając do niej rękę.Podała mu swoją.Ból głowy natychmiast ustąpił, odczuła wielką ulgę.Zamiast harmideru w jej głowie zabrzmiał szept.Usłyszała swoje imię:Jo-Beth.- Tak? - zapytała.- To nie ja - powiedział Tommy-Ray.- To dżaff cię woła.Jo-Beth.- Gdzie on jest?Tommy-Ray wskazał na zarośla.Nagle wydały się bardzo odległe od domu - były prawie na końcu podwórka.Nie wiedziała, w jaki sposób tak szybko pokonała taką odległość, ale zdawało się, że wiatr, który igrał z firankami, ma ją teraz w swojej mocy i niesie ją w stronę zarośli.Tommy-Ray puścił jej dłoń.- No idź - słyszała jego ponaglenia.- Przecież właśnie na to czekaliśmy.Zawahała się.Sposób, w jaki kołysały się drzewa, szumiące niespokojnie, nasuwał jej na myśl złe skojarzenia - jak grzyba atomowego albo krwi w wodzie.Ale nawołujący ją głos miał głęboki i kojący ton, a twarz tego człowieka - teraz widoczna - wzruszyła ją.Jeśli miała nazwać kogoś ojcem, to ten mężczyzna odpowiadał jej wyobrażeniom.Podobała jej się jego broda i potężne czoło.Zachwyciła ją precyzja, z jaką jego wargi sformowały te słowa:Jestem dżaffem.Twoim ojcem.- Naprawdę?Naprawdę, - Dlaczego przychodzisz dopiero teraz?Podejdź bliżej.Powiem ci.Już miała się zbliżyć, kiedy z domu dobiegł krzyk:- Nie pozwól, by ten stwór cię dotknął!To krzyczała matka; Jo-Beth nigdy by nie przypuszczała, że potrafi wydać z siebie tak donośny głos.Słysząc go.zastygła w miejscu, a potem odwróciła się, by odejść.Przed nią stał Tommy-Ray.Ponad jego ramieniem dostrzegła matkę - szła boso przez trawnik, w niedopiętej nocnej koszuli.Jo-Beth, nie podchodź do niego! - zawołała.- Mamo?- Odejdź!Prawie już od pięciu lat nie przekroczyła progu domu; nieraz powtarzała, nigdy już nie wyjdzie na dwór.Teraz wybiegła z domu z przerażeniem w oczach, wydając rozkazujące - nie błagalne - okrzyki.Odejdźcie stąd obydwoje!Tommy-Ray obrócił się w jej stronę: - Idź do domu.To ciebie nie dotyczy.Matka zwolniła kroku.- Ty nic nie wiesz, synu - powiedziała.- Nie masz o niczym najmniejszego pojęcia.- To jest nasz ojciec - zaprotestował Tommy-Ray.- Wrócił do nas.Powinnaś być wdzięczna.- Wdzięczna temu stworowi? - krzyknęła matka; oczy jej zogromniały.- Właśnie on złamał mi serce.Wasze też złamie, jeśli mu pozwolicie.- Stała w odległości jarda od Tommy'ego.Nie pozwól, by was skrzywdził - powiedziała cicho, dotykając policzka syna.Tommy-Ray odtrącił jej rękę.- Ostrzegałem cię - powiedział.- Ta sprawa ciebie nie dotyczy.Reakcja matki była natychmiastowa.Podeszła do Tommy-Raya i uderzyła go w twarz otwartą dłonią; policzek odbił się echem od ścian domu.- Ty głuptasie! - krzyknęła.- Nawet teraz nie widzisz, że on jest zły?!- Widzę, że wariatka jest wariatką - warknął Tommy-Ray.- Te twoje pacierze i gadki o diable.Flaki mi się od tego przewracają.Wciąż próbujesz zrujnować moje życie.A teraz chcesz zniszczyć i to.Nic z tego!Tata wrócił! Więc odczep się, do cholery!Zdaje się, że ten wybuch rozśmieszył mężczyznę, ukrytego wśród drzew;Jo-Beth słyszała, że się roześmiał.Obejrzała się szybko.Nie spodziewał się tego i nieco poluzował swoją maskę.Twarz, która przed chwilą wydawała się prawdziwie ojcowska, teraz nabrzmiała, czy też nabrzmiało coś poza nią.Oczy i czoło były teraz większe; czoło i usta, które wydawały jej się tak pięknie wykrojone, były teraz w zaniku.W miejsce ojca pojawił się potwornie wielki embrion.Krzyknęła zaskoczona.W tej samej chwili gąszcz drzew rozszumiał się, jakby targany burzą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|