[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Minęło dopiero parę sekund, odkąd w kuchni padło ostatnie głośne słowo, a już pani Verloc wpatrywała się w wizjęepizodu sprzed nie więcej niż dwóch tygodni.Oczyma o niezwykle rozszerzonych zrenicach widziała męża i biednegoStevie ego idących obok siebie w głąb Brett Street po wyjściu ze sklepu.Była to ostatnia scena z życia stworzonegomocą ducha pani Verloc, życia wyzutego z wszelkiego wdzięku i uroku, pozbawionego piękna i niemal nieprzyzwoitego,ale godnego podziwu ze względu na ciągłość uczucia i uporczywość celu.I ta ostatnia wizja była tak plastyczna, takbliska w kształcie i tak wierna w każdym sugestywnym szczególe, że wydarła z pani Verloc bolesny i cichy szeptodtwarzający największe złudzenie jej życia  pełen rozpaczy szept, który zamarł na jej pobielałych wargach. Zupełnie jak ojciec i syn.Pan Verloc zatrzymał się i podniósł zatroskaną twarz. Co? Co powiedziałaś?  spytał.Nie otrzymawszy odpowiedzi, zaczął na nowo stąpać ciężko po pokoju.Wreszciewybuchnął, wygrażając grubą, mięsistą pięścią: Tak.Ci z ambasady.Aadna banda, nie ma co! Zanim tydzień minie, tak zrobię, że niektórzy z nich będą chcieli sięschować dwadzieścia stóp pod ziemią.Co? Jak?Spojrzał ukosem, nie podnosząc głowy.Pani Verloc wpatrywała się w bieloną ścianę.Zcianę pustą  zupełnie pustą.Pustka, do której tylko podbiec i roztrzaskać sobie o nią głowę.Pani Verloc wciąż siedziała bez ruchu.Znieruchomiałatak, jak znieruchomiałaby ludność połowy kul ziemskiej, gdyby ciesząca się jej zaufaniem Opatrzność raptem perfidniezgasiła słońce na letnim niebie. Ambasada  podjął znowu pan Verloc po wstępnym grymasie, w którym wyszczerzył zęby jak wilk. Chciałbymdostać się do niej z pałką na pół godziny.Waliłbym tak długo, aż połamałbym całej tej zgrai wszystkie kości, co do jednej.Ale to nic, jeszcze ich nauczę, co znaczy próbować wyrzucić na ulicę takiego człowieka jak ja, żeby zdychał w rynsztoku.Mam język i potrafię go używać.Cały świat się dowie, co dla nich zrobiłem.Nie boję się.O nic nie dbam.Wszystkowyjdzie na jaw.Wszystko, psiakrew.Niech się pilnują!Tymi słowy pan Verloc dał wyraz swojej żądzy zemsty.Była to zemsta bardzo odpowiednia.Harmonizowała zpodszeptami ducha pana Verloca.Miała również tę zaletę, że leżała w zasięgu możliwości i pasowała doskonale do jegopraktyki życiowej, która polegała właśnie na zdradzaniu tajemnych i bezprawnych poczynań bliznich.Anarchistów czydyplomatów  było mu to obojętne.Pan Verloc z usposobienia nie był skłonny do szacunku dla osób.Jego pogardarozkładała się równomiernie po całym polu jego działania.Ale jako członek rewolucyjnego proletariatu  którymniewątpliwie był  żywił szczególnie wrogie uczucia wobec stojących wysoko ma drabinie społecznej. Nic na świecie mnie teraz nie powstrzyma  dodał i umilkł, patrząc uporczywie na żonę, która patrzyła uporczywie wnagą ścianę.Milczenie w kuchni trwało długo i pan Verloc poczuł się zawiedziony.Spodziewał się, że żona coś powie.Ale wargi paniVerloc, ułożone w swój zwykły kształt, pozostawały posągowo nieruchome, podobnie jak reszta jej twarzy.I panu Verlocowi sprawiło to zawód, chociaż uznawał, że okoliczności nie zmuszają jej do mówienia.Była kobietą bardzomałomówną.Z przyczyn wypływających z samego rdzenia jego psychiki pan Verloc skłonny był ufać każdej kobiecie,która mu się oddała.Ufał zatem żonie.Porozumienie między nimi było idealne, ale nieprecyzyjne.Było to porozumieniemilczące, zgodne z brakiem ciekawości pani Verloc i z nawykami myślowymi pana Verloca, które cechowała gnuśność iskrytość.Oboje stronili od docierania do sedna faktów i pobudek.Rezerwa ta, wyrażająca poniekąd ich głębokie wzajemne zaufanie, wprowadzała jednocześnie do ich pożycia pewienelement niejasności.%7ładen układ stosunków małżeńskich nie jest doskonały.Pan Verloc zakładał, że żona gozrozumiała, ale byłby rad usłyszeć z jej ust, co w tej chwili myśli.Przyniosłoby mu to pociechę.Pociechy tej nie doznał z paru powodów.Istniała przeszkoda fizyczna: pani Verloc nie panowała dostatecznie nadgłosem.Nie widziała innego wyboru niż pomiędzy krzykiem a milczeniem, i instynktownie wybrała milczenie.WinnieVerloc była z usposobienia osobą milczącą.Paraliżowała ją też potworność myśli, którą była zajęta.Jej policzki byłyblade, usta szare, bezruch zdumiewający.I myślała, nie patrząc na pana Verloca:  Ten człowiek zabrał chłopca, żeby gozamordować! Zabrał chłopca z domu, żeby go zamordować! Zabrał chłopca ode mnie, żeby go zamordować!Ta nie rozstrzygająca niczego, ale doprowadzająca do szaleństwa myśl sprawiała katusze całemu jestestwu pani Verloc.Tkwiła w jej żyłach, w kościach, w korzonkach włosów.W duchu pani Verloc przybierała biblijną postawę żałobnicy zasłoniętą twarz, rozdarte szaty; jęk i lament rozbrzmiewały w jej głowie.Ale zęby miała mocno zaciśnięte, a suche oczypaliła wściekłość, ponieważ nie była istotą potulną.U zródeł opieki, którą otaczała brata, było uczucie grozne i pełneoburzenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl