[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Władca zaczyna się starzeć.Babałatji poczuł nieprzyjemne ściskanie w dołku i przyłożył obie dłonie do brzucha, a jednocześnie mignęło mu jasne i smętne zrozumienie faktu, że i on się starzeć zaczyna.Czas zuchwałych czynów przeminął dla nich obu, należy teraz szukać ucieczki w ostrożnych fortelach.Obydwaj pragną spokoju i skłonni są do ustępstw, gotowi nawet poddać się pewnym ograniczeniom, byle tylko odwrócić zagrażające zło — o ile da się to zrobić.Babałatji westchnął już drugi raz tej nocy, przysiadając znów na piętach u stóp władcy, i pełen milczącego współczucia podał mu swoje pudełeczko z orzechami hotelowymi.Siedzieli obaj w niemym, lecz poufnym zbliżeniu ludzi żujących betel; poruszali zwolna szczękami, spluwając delikatnie do szerokiego mosiężnego naczynia, które krążyło między nimi z rąk do rąk, a jednocześnie wsłuchiwali się w przeraźliwy huk zmagających się żywiołów.— Wylew jest bardzo wielki — zauważył smutno Babałatji.— Wiem — odrzekł Lakamba.— Czy Dain odpłynął?— Tak, tuanie.Rzucił się ku rzece jak człowiek nawiedzony przez samego sjaitaria1.I znów nastało długie milczenie.— Może on utonie? — ozwał się w końcu Lakamba z pewnym zainteresowaniem.— Rzeka niesie bardzo wiele pni — odrzekł Babalatji — ale z niego dobry pływak — dodał zwolna.— Powinien żyć — oświadczył Lakamba.— On wie, gdzie się skarb znajduje.Babalatji przytwierdził kwaśnym mruknięciem.Bezskuteczność wysiłków, aby odkryć tajemnicę białego człowieka, stanowiła dotkliwą jego bolączkę; nie potrafił zdobyć żadnych wiadomości ani wskazówek co do sekretnych pokładów złota.Był to jedyny mroczny punkt w świetlanej karierze dyplomatycznej sembirskiego męża stanu.Wielki spokój nastał teraz po zamęcie burzy.Tylko małe, zapóźnione chmurki, rozpędzone w pościgu za jądrem nawałnicy błyskającym bezgłośnie w oddali, przelatywały górą, śląc na ziemię krótkie, ulewne deszcze, które z kojącym szmerem lekko uderzały o dach z palmowych liści.Lakamba ocknął się z odrętwienia; wyraz jego twarzy świadczył, że opanował wreszcie położenie.— Babalatji! — zawołał żwawo i kopnął z lekka wiernego sługę.— Ada, tuan! Słucham cię, panie.— Jeśli orang Belanda tu przybędą i wezmą Almayera do Batawii, aby go ukarać za przemycanie prochu, jak myślisz, co on wtedy zrobi?— Nie wiem, tuanie.— Głupi jesteś — oświadczył tryumfująco Lakamba.— powie im, gdzie się skarb znajduje, aby uzyskać przebaczenie.Zrobi tak na pewno.Babalatji spojrzał na swojego pana i pokiwał smutno głową nad tą przykrą niespodzianką.Nie przyszło mu to na myśl; nowa komplikacja!— Almayer musi umrzeć, inaczej tajemnica zostanie zdradzona.Musi umrzeć spokojnie, Babalatji! To już twoja sprawa.Babalatji skinął głową potakująco i powstał ciężko z ziemi.— Jutro? — zapytał.— Tak, jeszcze przed przybyciem Holendrów — odrzekł Lakamba.— On pije dużo kawy — dodał pozornie bez związku.Babalatji przeciągnął się i ziewnął, lecz Lakamba stracił nagle wszelką ochotę do snu, połechtany mile świadomością, że o własnych siłach znalazł wyjście z zawiłej sytuacji.— Babalatji — zwrócił się do wyczerpanego męża stanu — przynieś pudełko z muzyką, które dostałem od białego kapitana.Nie chce mi się spać.Rozkaz władcy sprawił, iż oblicze Babalatjego powlekło się posępnym cieniem melancholii.Poszedł niechętnie za kotarę i wrócił niebawem trzymając w objęciach niewielką katarynkę, którą umieścił na stole z wyrazem głębokiego przygnębienia.Lakamba usadowił się wygodnie w fotelu.— Kręć, Babalatji, kręć — mruknął z przymkniętymi oczami.Babalatji chwycił rączkę katarynki z energią płynącą z rozpaczy.W miarę tego jak kręcił, mroczna posępność jego twarzy ustępowała wyrazowi beznadziejnej rezygnacji.Tony muzyki Verdiego wybiegały przez otwarte okno w wielką ciszę, która legła nad rzeką i lasem.Lakamba sluchał z zamkniętymi oczami i błogim uśmiechem, a Babalatji wciąż kręcił Zapadał chwilami w drzemkę, kiwając się nad katarynką, i budził się z wielkim strachem, nadrabiając stracony czas kilku szybkimi obrotami rączki.Natura spoczywała w głębokim śnie, wyczerpana dzikim zamętem, a pod niepewną ręką sembirskiego dyplomaty Il Trovatore[32] płakał, zawodził i żegnał się w kółko ze swoją Eleonorą, porwany żałosnym i łzawym kręgiem wynurzeń powtarzających się bez końca.Rozdział siódmyPo burzliwej nocy nastał— jasny, przejrzysty poranek, Ścieżka wiodąca od niskiego brzegu Pantai do wrót osiedla Abdulli tonęła w blasku wczesnego słońca.Tego ranka była pusta i słała się między kępami palm ciemnożółtym szlakiem udeptanym twardo przez bose nogi.Cienie wyniosłych pni przekreślały ją w nieregularnych odstępach ostrymi, czarnymi liniami, a sylwetki liściastych głów palmowych padały ponad dachami domów stojących nad brzegiem Pantai, hen, aż na samą rzekę, która płynęła szybko i cicho obok opustoszałych chat.Na wąskim pasie wydeptanej trawy między zabudowaniami a ścieżką kurzyły się porzucone ogniska; cienkie, żłobione kolumienki dymu wykwitały z nich w chłodnym powietrzu, zasnuwając słoneczną pustkę osady przejrzystą gazą tajemniczej niebieskawej mgły.Almayer wstał dopiero co z hamaku i wodził sennym wzrokiem po Sembirze dziwiąc się jego martwemu wyglądowi.W domu panowała także głucha cisza.Nie słyszał ani głosu żony, ani kroków Niny krzątającej się zwykłe o tej porze w wielkim pokoju, który łączył się z werandą.Pokój ów zwany był salonem w chwilach, gdy Almayer chciał podkreślić wobec białych swoje kulturalne potrzeby i nawyknienia.Nikt w tym salonie nigdy nie siadywał; zresztą nie było i na czym siedzieć, bo pani Almayer zniszczyła w napadach wściekłości całe umeblowanie.Podniecona wspomnieniami z korsarskich swoich czasów, zrywała z okien firanki na sarongi dla dziewcząt służebnych, a okazałe meble paliła po kawałku, aby ugotować ryż.Lecz Almayer nie myalał o tym w danej chwili; rozpamiętywał powrót Daina i jego nocne widzenie się z Lakambą.Jaki wpływ będzie miała ich narada na wykonanie z dawna obmyślonych planów, tak bliskich urzeczywistnienia? Niepokoiła go nieobecność Daina, który obiecał zjawić się wczesnym rankiem.„Miał aż nadto czasu, aby przeprawić się przez rzekę — rozmyślał Almayer.— Tyle jest dziś jeszcze do roboty! Trzeba obmyślić szczegóły jutrzejszego wczesnego wyjazdu, trzeba spuścić łodzie na rzekę — i w ogóle chodzi o mnóstwo rzeczy, które nasuwają się dopiero w ostatniej chwili [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl