[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Jest szósta.Szósta to szósta.Marta nie odpowiada.Obchodzi łóżko, zdejmuje kilim, który w brzasku świtu niejest wcale taki ładny.To nie jest jarzębina, to po prostu czerwone packi, a i liści nie ma.Stara wełna łatwo daje się zwinąć w rulon.Marta odstawia parawan na miejsce, przyzlewie.Odsłania stojak od kroplówki.Zciąga lniany obrus z metalowej szafki.Nawetkwiaty na białym blacie, z którego płatami zeszła farba, straciły swoją świeżość.Martastrzepuje serwetę nad zlewem. Wściekła jesteś? Iwona obserwuje krzątaninę Marty z łóżka.W Marcie wzbiera pretensja, energicznym ruchem składa i pakuje do torby serwet-kę.Jeszcze tylko schować kieliszki, butelkę po szampanie, po coca-coli.Ważne, żebynie dać się sprowokować.201 Widzę przecież, że jesteś wściekła. Już szósta. Marta odwraca się w stronę łóżka i jednym ruchem ściąga z niegopatchworkową kapę.Iwona uśmiecha się i wtedy Marta podejmuje decyzję. Owszem, jestem wściekła, że dałam się nabrać mówi. Na tę twoją grę.Iwona wydyma wargi, nie spuszcza oczu z Marty. Przypominam, że za niezłą sumę.Jeszcze dywanik.Niebieski.W izolatce szpitalnej nie może być żadnych dywani-ków. Owszem.To cię usprawiedliwia, prawda? Może to ciebie usprawiedliwia? Ton Iwony jest głębszy.Już się tak głupio nieuśmiecha. Może.Dostałam pieniądze i wywiązałam się z umowy.Miałaś tak, jak chciałaś.Jak w domu.Ale czasem ten, kto płaci, jest bardziej upokorzony niż ten, kto bierze.I tojest właśnie taki przypadek.Spakowana torba jest już przy drzwiach.Marta wyjmuje z szafy pielęgniarski czepeki fartuch, i staje przed umywalką.Lustro jest stare, ale ona wprawnym ruchem poprawia202włosy, wciąga fartuch i wkłada czepek.Czerwony pasek ożywia jej zmęczoną twarz.Ztyłu godzi w nią podniesiony głos Iwony: A cóż ty wiesz o mnie, żeby wydawać sądy? Nie wiesz nic!Marta gwałtownie się odwraca. Oto pierwsza prawda dzisiejszego dnia.Masz rację.Nic.Nic nie wiem, i dlate-go mogę z czystym sumieniem powiedzieć: koniec mojego dyżuru.Wierz mi, to byłynajciężej zarobione pieniądze w moim życiu. Marta sięga na krzesło, bierze białąpowłoczkę i białą poszwę.Znak szpitalnej pralni jest prawie niewidoczny.Podchodzido łóżka. Przepraszam, muszę przebrać pościel.Iwona posłusznie się odsuwa, a Marta wprawnym ruchem składa kolorowy pat-chwork w kostkę. Nie przypominam sobie, żebym cię specjalnie zmuszała do ich zarobienia, sio-stro.Ale dwadzieścia tysięcy to niezła suma za dwanaście godzin, o ile orientuję się wtutejszych cenach. I owszem.Masz tę swoją nędzną satysfakcję. Głos Marty jest jadowity.Może liczysz na to, że się obrażę? Powiem, że mam je.203.w dupie? W kpiącym głosie Iwony jest nadzieja, że oto ona zniży się do jejpoziomu.Nie..gdzieś! %7łe mam je gdzieś! Ale ja tego nie powiem.Poproszę czek, zgodnie zumową.Iwona podnosi się w kierunku szafki, w której szuflada się zacina, wyjmuje długopisi książeczkę czekową.Opiera się na łokciu. Proszę bardzo, siostro.Marcie trzęsą się ze zdenerwowania ręce. Dziękuję bardzo. Brzmi to tak obrazliwie, że Iwona kurczy się na łóżku. Przyjdziesz jeszcze do mnie na płatny dyżur, siostro?Marta jest gotowa do wyjścia.Jej dyżur się skończył.Próbuje upchnąć dywanik dotorby, która jest duża i pełna, jak po podróży.Kilim na pewno nie wejdzie.Marta czuje,jak policzki zaczynają ją piec. Samo zło! Oto, czym jesteś! Duszę się w jednym pokoju z tobą. Marta już niepanuje nad swoją wściekłością. Duszę się, bo tak wielkie jest twoje pieprzone ego,nawet w takiej chwili!204 A w jakiejże to chwili ono jest tak wielkie?Zawsze ten sam kpiarski ton.Boże, trzeba nad sobą zapanować.Jeśli wyjmie siębutelki i dywanik schowa na sam spód, to może się wszystko zmieści.Ale się nie mieści.Butelka po szampanie toczy się pod zlew.Marta podnosi się z kolan i odwraca do Iwony.Ona nie ma prawa się śmiać! Trzeba jej to uświadomić. Bądz zadowolona, że masz forsę i możesz sobie kupować czyjąś obecność mówi Marta. Moją obecność! I opowiadać te głupie sentymentalne historyjki, odktórych ma się zmienić świat.Ale on się od tego nie zmieni! Tylko za pieniądze! Bogdyby było inaczej, kazałabym ci się zamknąć po pierwszym zdaniu! To jest jedynaprawda o tobie, ot co! Marta rozpędza się, jej słowa nabierają kształtu słów Iwony: Moja siostra się zsikała.teraz to bym jej powiedziała.Moi rodzice umierali bezemnie.Tak mi było ciężko ruszyć dupę i przyjechać do mamusi i tatusia! Taką ciężkądupę miałam, że nie mogłam przyjechać! A co mnie obchodzi pani życiorys! Trzebabyło sobie zamówić księdza i spowiadać się! Cała parafia robiłaby w majtki z radościza to! Marta macha czekiem. I kupić sobie rozgrzeszenie! Bo ja ci go nie dam! Alewtedy nie byłoby tej przyjemności, prawda? Głos Marty opada w profesjonalny ton205grzecznej panny z okienka na poczcie. A więc do widzenia i jeszcze raz serdeczniedziękuję za pieniążki.Bierze torbę do ręki i tuż przy drzwiach dogania ją zdanie, w którym nie ma prośby. Chciałabym, żebyś przyszła wieczorem.Klamka już naciśnięta, drzwi już otwarte, ale Marta nie może tak odejść.Jeszcze razodwraca się i jej słowa są o wiele za ostre. Ale ja nie chcę.Kupisz moje chcenie? Wymień cenę, to się będę zastanawiać! Ana dzisiaj koniec przedstawienia!Trzask drzwi i oto Iwona zostaje sama w separatce.Opada na łóżko biała podusz-ka, jasne włosy, zmęczona twarz.Przymyka oczy.Drzwi otwierają się, w oczach Iwonypojawia się nadzieja, ale Marta podchodzi do zlewu, podnosi butelkę po szampanie iwychodzi, ostrożnie zamykając za sobą drzwi.Iwona chwilę leży wyciągnięta jak struna, a potem odwraca się w kierunku okna,naciąga na siebie kołdrę i zwija się w kłębek.Za oknem rozległy kasztan zakwita pierw-szymi promieniami słońca.RANEKMarta delikatnym ruchem dotyka ramienia Iwony.Biały fartuch, czepek, w dłonitermometr. Proszę.I chciałam przeprosić za tamto.Jednak umowa to umowa.Nie miałamprawa się złościć, skoro się zgodziłam.Iwona przeciera oczy, bierze termometr i wkłada go sobie pod pachę. Miałam nadzieję, że jesteśmy zaprzyjaznione.Marta uklepuje poduszkę, Iwona lekko podnosi się w łóżku.207 Przecież tak naprawdę wcale się nie znamy. W głosie Marty pobrzmiewasmutek.Iwona przeczesuje ręką włosy, Marta zgarnia kubek po wczorajszej kawie, trzebabędzie zwrócić uwagę kuchenkowej, żeby zabierała brudne naczynia.Iwona przypatruje się krzątaninie Marty. Przyjechał Saranowicz? Nie, coś mu się przedłużyło. Pod palcami Marty i strumieniem wody pusz-cza w końcu ten ciemny pasek po kawie w kubku.Marta odstawia czysty kubek naszafkę koło łóżka. Coś? To musi być zadowolony.Marta jest zażenowana
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|