[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Wszystko na nic.Zmienił się bardzo.Blada twarz, wysmagana przez wichry, była teraz ogorzała, zadbane niegdyś paznokcie straciły wszelki ślad urody.W rybackich chałupach oblazły go wszy - drapał brudne, rozczochrane włosy niemal bez przerwy.Szczęki i policzki pokryła broda.Czasem przychodziła mu na myśl rozmowa, jaką odbył z Vardem, jeszcze zanim ten odpłynął, wraz z marynarzami, na Wielką Agarę.“Myślże rozsądnie, człowieku - przekonywał Vard.- Ta wyspa to pułapka.Przecież ja także nie zamierzam darować wolności tej małej piratce.Ale tkwić tu przez trzy miesiące? Nie, panie Albar.Jutro odpływamy do Aheli.Wrócimy tu z końcem jesieni, z żołnierzami, i znajdziemy ją, choćby trzeba było podnieść każdy kamień i obejść dookoła każde drzewo.Przecież nam nie ucieknie.Ci rybacy już wiedzą, kim jest, powiadomią inne wioski.Nikt nie da jej łodzi.Co zrobi? Ukradnie jakąś, sama zepchnie na wodę i sama powiosłuje na Wielką? A może od razu na Garrę?".Odpowiedział wtedy:“Śliczne dyby, kapitanie Vard, śliczne dyby.Ci ludzie tutaj sporządzą śliczne dyby.I kiedy wrócisz z tym całym wojskiem, ona będzie na was czekała.W ślicznych dybach, Vard.W ślicznych dybach".Teraz zastanawiał się czasem, czy dotrzyma tej obietnicy.Ale przecież gdzieś być musiała.Żywa, albo martwa.Czy możliwe, by znalazła jakiś sposób na wydostanie się z wyspy? Ta ostatnia myśl napełniała go prawdziwym przerażeniem.Z tym większą zaciekłością prowadził dalsze poszukiwania.Wyruszał jeszcze przed świtem.Wracał w nocy.Pewnego dnia przyszło mu na myśl, że szuka nie tam, gdzie powinien.Znał każdą piędź wnętrza wyspy, ale do tej pory nie przeszukał wybrzeża.Lecz wybrzeże.Wystawione na furię wiatru, zalewane przez burzowe fale, nie było miejscem, gdzie człowiek mógłby przeżyć - trzy tygodnie.Wbrew rozumowi, postanowił jednak, że okrąży wyspę.Od czasu, gdy Vard odpłynął, burza następowała po burzy; liczył na to, że może wreszcie pogoda poprawi się, choć na krótko.Poczekał kilka dni (nie zarzucając jednak wypraw w głąb lądu) i rzeczywiście, po kolejnym sztormie wypogodziło się nieco.Wziął większy niż zwykle zapas żywności i ruszył w drogę.Zimny wiatr wciąż dął potężnie, choć w porównaniu z niedawnym huraganem był jak przyjazny zefirek.Kamienista plaża, zasłana pękami wodorostów, wyglądała ponuro i niechlujnie.Kilkakrotnie już chciał zawrócić, bo pomysł, że ktoś mógłby ukrywać się w takiej okolicy, istotnie graniczył z absurdem.Szedł jednak.Wiedział, że świadomość niewykorzystania wszystkich możliwości spędzałaby mu sen z powiek przez resztę życia.Jego godność N.Albar, szary urzędnik Trybunału Imperialnego, nie był człowiekiem złym.Rzadko zastanawiał się nad sobą - i to może była największa jego wada.Zresztą, czy na pewno wada? Trybunał potrzebował takich ludzi.Pracowitych, wytrwałych i wiernych, a nawet trochę bezmyślnych.Takich, którym do serca można było włożyć Księgę Praw, do głowy zaś Kodeks Przewinień.Był Albar machiną, uczynioną podobnie jak kusza, do jednej tylko rzeczy; gdy zadaniem kuszy było strzelać, zadaniem Albara - ścigać.I tak, jak kusza nie jest zła ani dobra, tak i Albar nie był zły ani dobry.Co najwyżej: przydatny.Setki, tysiące takich rzetelnych, przydatnych ludzi krążyły po świecie; ludzi, których charakter, raz ukształtowany, pozostawał czymś twardszym niż granit.Odpowiedzialność za ich czyny spadała na głowy tych, którzy w imię różnych celów gotowi byli konstruować machiny.Z odpowiedniego drewna, z odpowiednich gatunków stali, czy na koniec - z tego często spotykanego rodzaju ludzkich dusz, które dały się łatwo kształtować, po czym już na zawsze zastygały w raz nadanej formie.Czy jego godność N.Albar, gończy urzędnik Trybunału, wiedział, że jest machiną?Brunatne chmury napływały znad morza, przemykając nad głową z ociężałym pośpiechem.Garbate, pokryte liszajami zwiędłych traw wydmy były jak obraz z sennego koszmaru - nieprzyjazne, wrogie, ponure.Chciał zawrócić - ale nie zawrócił.I odebrał swoją nagrodę.Ujrzał ją u stóp takiej właśnie wydmy.Leżała na wznak, półnaga, z odrzuconym na bok lewym ramieniem i nogami zagrzeDanymi w piasku.Wiatr opluwał jej twarz słonymi bryzgami, szaroał mokre włosy.Albar stał nieruchomo, ze ściągniętymi brwiami, pozornie spokojny jak zawsze, ale z sercem bijącym mocno i nierówno.Oto była.Jak długo już leżała pod tą wydmą, czekając, aż ją znajdzie? Przemknęły mu przed oczami nieznośne trudy, jakich zaznał w ciągu minionych dni, i pożałował nagle, że to wszystko na próżno.Nie postawi jej przed sędziami Trybunału.Tanim, zbyt tanim kosztem wyłgała się od kary.Pośród narastającej, gorzkiej złości podszedł blisko i spojrzał w oszpeconą twarz leżącej.Ohydny oczodół zdawał się szydzić z jego prostej kapoty, skołtunionych włosów i niechlujnej brody.Spojrzenie cesarskiego urzędnika, zwykle rozbiegane, teraz było nieruchome i ostre jak sztylet.Nie wiedział dotąd, co znaczy nienawiść.Był ponad to.Tym razem.po raz pierwszy w życiu.pragnął nie kary, lecz zemsty.Na zemstę było jednak za późno.Gdy tak stał i patrzył, zaciskając zęby, dostrzegł kilka.dziwnych szczegółów.Dziewczyna nie była wychudzona.Nie było widać śladów rozkładu.Pochylił się nagle i dotknął ramienia, które było - ciepłe! Dostrzegł ruch piersi, która oddychała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|